Pod koniec lat 70. XVII w. holenderski naukowiec Antonie van Leeuwenhoek obejrzał pod mikroskopem kroplę wody i znalazł w niej cały świat. Był on maleńki, ruchliwy, pełen żyjątek o dziwnej budowie ciała i istniał niepostrzeżenie wszędzie dookoła nas.
Za centrum oraz sens świata uznawano wówczas człowieka, a te mikroskopijne animalculi [mikroorganizmy zaobserwowane przez van Leeuwenhoeka i tak przez niego nazwane – przyp. red.], widoczne czy nie, zdawały się nie mieć wpływu na naszą egzystencję. Czemu więc istniały? Dziś wiemy, że są to mikroby i że to one rządzą światem. Wywołują u nas choroby, dbają o nasze zdrowie, rozkładają odpady, odżywiają najniższe ogniwa naszego łańcucha pokarmowego i wytwarzają dla nas tlen. Choć człowiek nie wiedział o ich obecności, to i tak miały znaczenie – podobnie jak grawitacja, która była istotnym zjawiskiem na długo przed tym, gdy Isaac Newton oberwał jabłkiem w głowę.
Być może stoimy właśnie nad kolejną przepaścią filozoficzną tego rodzaju, u progu odkrycia kolejnego ważnego świata ukrytego w tym naszym: obcego życia na naszej planecie. Naukowcy poszukują dziś pozaziemskich mikrobów w lodowatych gejzerach tryskających z Enceladusa i w oceanach chlupoczących pod lodową pokrywą Europy [znanej też jako Jowisz II – przyp. tłum.]. Usiłują znaleźć tropy wskazujące, że dawno temu, kiedy skały Marsa pokrywała wilgoć, poruszały się na nich jakieś organizmy. Za pomocą teleskopów wpatrują się w atmosfery odległych planet, poza Układem Słonecznym, polując na oznaki życia. Możliwe jednak, że prowadzą te prace zbyt daleko od domu. Skoro