Ludzie chodzą do teatru z różnym natężeniem, ale Polak statystyczny – raz na ruski rok, co się równa raz na siedem (badanie TNS Polska z 2015 r.). Lepsze to niż raz na dziesięć. Jeśli coś Was ominęło w ostatnich sezonach, ostatnich dziesięciu, to zapraszam, posłuchajcie, streszczę Wam, jak było. Kończy się dekada i robimy spis z natury. Ściągę, co by wypadało mówić, że przynajmniej się chciało zaliczyć z repertuaru.
Mówimy o latach „nastych”, drugiej dekadzie obecnego wieku, o czym wspominam od razu, mało kto bowiem kojarzy, jak się to nazywa. Chodzi o odcinek od katastrofy smoleńskiej do drugiej wygranej PiS-u – no, to kojarzycie. Mam ten „okres czasu” tak mniej więcej obejrzany. Na syntezę się nie porwę, taką heglowską wielką perspektywę, że na przykład „pochód rozumu przez dzieje” albo „zyskiwanie głosu”, albo „młodzi zdolni”, albo „młode zdolne”, albo „teatr postkrytyczny”, albo „w 2015 PiS wygrał wybory”; niech to robią, jeśli lubią, teatrologowie, a ja tymczasem byłem tylko widzem i wszystko widzę osobno, nigdy kolektywnie: podaj mi tytuł, to ci powiem, co uważam. Planowałem przypomnieć dziesiątkę hitów dekady, dziesięć na dziesięć, co rok prorok, ale wtedy wypadłaby Klątwa, Wycinka, Ewelina płacze, Msza Żmijewskiego i Wesele Klaty, jednym słowem: jest dwadzieścia.
Państwo mi wybaczą, że będę tłumaczył jak chłopu na miedzy i poprzypominam, co najpewniej wiecie. Tekst się ukaże również po angielsku i nie zakładałbym, że widownia zagraniczna uzna fakty podstawowe za takie banalne.
Czemu nie ma Warlikowskiego? Jest, ale w prequelu, a potem nie ma, bo wybył – w Paryżu siedzi albo w Londynie, nasz artysta eksportowy, i szaleje po operach, tam się spełnia twórczo, parę rzeczy widziałem na transmisji w Internecie i mógłbym pochwalić. Jego spektakle krajowe z lat 2010–2019 mniej są warte wzmianki. Czemu nie ma Garbaczewskiego? Bo to zły reżyser jest.
Najpierw odhaczmy polską „świętą trójcę”, nazwiska obowiązkowe, naszych reżyserów tak zwanych najznańszych: Lupę, Jarzynę i Warlikowskiego. Z Jarzyną jest jak z Krasińskim wśród grona trzech wieszczów – powstaje pytanie, czy nie Norwid bardziej zasłużył na tytuł, a dzisiaj w teatrze: czy bardziej nie Klata. Tak by to widziała pani Olga Śmiechowicz (Polski teatr po upadku komunizmu. Lupa, Warlikowski, Klata), a ja bym nie przeczył. Ale odhaczmy Jarzynę, o tym drugim jeszcze będzie.
Czy pozwolą Państwo, że będę cytował, czasem nawet siebie? Chodzi mianowicie o to, że wrażenia teatralne pisane na świeżo są wiarygodniejsze niż późna refleksja teraz. Teatr jest, kiedy jest grany, i nie ma opcji rewind.
2009: prequel
Między nami dobrze jest, reż. Grzegorz Jarzyna, TR Warszawa. Bardziej doceńmy tekst niż wystawienie: Dorota Masłowska, najlepsza, najbardziej znana dramatopisarka polska, co jest sporym osiągnięciem, gdy się napisało całe dwa dramaty. A jednak. Jej utwór jest śmieszny i znany na świecie z rozlicznych wystawień, w Polsce nawet stał się filmem (w tej samej reżyserii co prawykonanie). „Masłowska, widać to dobrze, jest największym talentem literackim, jaki nam się trafił w dwudziestoleciu Niepodległej. Jest rozpoznawalna na pierwszy rzut ucha, brawurowa w skojarzeniach i gęstości opisu. Monologi brzmią ze sceny trafnie i dowcipnie. Ale to wciąż proza pełna cudnie podsłuchanych klisz, cytatów, echolalii” (Jacek Sieradzki, „Przekrój” 2009, nr 16). Z jakiegoś powodu właśnie taka durna gadka, te dowcipki językowe i streszczanie gazetek cenowych odbiło się echem i dotarło za granicę. Trafiło w swój czas lub w target. Właśnie to, nie coś mądrego, coś „diagnostycznego”. W pewnym sensie nie ma w Polsce ważniejszej osoby teatru niż Dorota Masłowska, bo ją grają wszędzie, również u nas, a Warlikowskiego tylko wszędzie. W Między nami dobrze jest biorą na small talk drugą wojnę światową. Marzą zdroworozsądkowo, np. gdzie w tym roku nie pojadą na wakacje. W prapremierze zagrał Adam Woronowicz, jeden z najwspanialszych aktorów w tym kraju. Można za darmo obejrzeć nagranie spektaklu z napisami angielskimi.
Persona. Marilyn, reż. Krystian Lupa, Teatr Dramatyczny w Warszawie. Lupa, król teatru w Polsce, nauczyciel wszystkich, zrobił rok wcześniej spektakl o Warholu (Factory 2, Stary Teatr w Krakowie). Jedną z muz artysty o nazwisku Edie Sedgwick zagrała Sandra Korzeniak. Tutaj też gra muzę Andy’ego Warhola, tyle że wcześniejszą, o nazwisku Marilyn Monroe. Żeby tylko ją! Gra poza tym siebie oraz wymarzoną rolę swojej bohaterki, Gruszę z Braci Karamazow. Jak widać z opisu, jest to spektakl o aktorstwie, które dla Krystiana Lupy jest jak szybkie samochody dla Jeremy’ego Clarksona: pasją, ulubionym tematem i przedmiotem badań. „Teatralną Marilyn spotykamy ostatniego dnia jej życia. Uciekła z planu filmowego i ukryła się w opuszczonej hali zdjęciowej gdzieś w Hollywood. Gołe, brudne ściany, wielki stół, na nim kołdra, sterty scenariuszy, kartonowe pudła, butelki, wielkie lustro, porzucona kamera” (Łukasz Drewniak, „Przekrój” 2009, nr 17–18). Mimo że obsada jest niejednoosobowa, Persona. Marilyn jest rodzajem monodramu. Sandra Korzeniak to teatr jednej aktorki i jeszcze powróci w spisie w roku 2018.
(A)pollonia, reż. Krzysztof Warlikowski, Nowy Teatr w Warszawie. Spektakl inauguracyjny Nowego Teatru, czyli teatru Krzysztofa Warlikowskiego, w Europie znanego ze spektakli operowych. Premiera na głównej scenie głównego festiwalu teatralnego w Europie: w Awinionie na dziedzińcu Pałacu Papieży. Wielkie przedstawienie o wielkich tematach, głównie o Zagładzie. Historia niedawna pokazana niczym dawna i ponadczasowa, jako tragedia na miarę antycznej. „Śledzimy losy trzech kobiet, które złożyły siebie w dobrowolnej ofierze: Ifigenii, Alkestis, Apolonii Machczyńskiej. Dzięki śmierci pierwszej grecka flota wyruszyła pod Troję. Druga oddała swoje życie w zamian za życie męża. Trzecia została zabita za ukrywanie 25 Żydów” (Łukasz Drewniak, „Przekrój” 2009, nr 20). Takiego rozmachu już nie zobaczymy w następnej dekadzie, nikt się nie odważy „rozliczać z historią” w tak spektakularny sposób, w tym sam Warlikowski. Takie przedstawienie robi się raz w życiu: co było do powiedzenia, zostało w nim powiedziane. Po czym można wyluzować, pójść w cekiny, pióra… Nagranie spektaklu jest dostępne w Internecie z napisami po angielsku [https://ninateka.pl/film/apollonia-krzysztof-warlikowski].
2010
Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej, reż. Monika Strzępka, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu. Tu się rozliczamy z historią bieżącą, czyli jeszcze nie historią, w sposób bezceremonialny, sposobem „rachunku krzywd”. To był hit i skandal. Najważniejszemu reżyserowi filmowemu w Polsce, Andrzejowi Wajdzie, wyprawiono pogrzeb na scenie siedem lat przed faktem. Żałobnicy na stypie trują się pasztetem i lądują w piekle. Ten spektakl Strzępki – ostry, satyryczny i rozliczeniowy – nadał ton całej dekadzie, gdzie najwyższą wartością estetyczną jest udana prowokacja, a najlepiej: profanacja. „Demirski i Strzępka nie ukrywają, że ich teatr jest robiony z uczuć niefajnych: złości, nienawiści, chęci rewanżu, zazdrości. Są wobec publiczności napastliwi, wobec autorytetów wulgarni, wobec krytyki złośliwi. Złości ich, że polska inteligencja zwolniła się z myślenia” (Łukasz Drewniak, „Przekrój” 2010, nr 51). Całe to podsumowanie, dziesięć lat w teatrze polskim, mógłbym napisać po prostu o Strzępce: Andrzej, W imię Jakuba S., Tęczowa trybuna 2012, Bitwa Warszawska 1920… Reżyserka jest mistrzynią pracy z aktorem, skrupulatnie dba o rytm wypowiedzi i prozodię tekstu. Głównie wystawia dramaty swojego męża, Pawła Demirskiego, bardzo poetyckie, z dużą liczbą monologów. Inspirują się teatrem Daria Fo, Sary Kane i Bertolta Brechta.
Msza, reż. Artur Żmijewski, Teatr Dramatyczny w Warszawie. Spektakl miał premierę w 2011, ale też mniej więcej dwa milenia „wprzódy”, więc to nie robi aż takiej różnicy, jeśli włożę do szuflady „2010”, bo na rok następny mam już dwa dobre tytuły. „»To nie jest msza« – mógłby za Magritte’em powtórzyć Żmijewski, pomimo tego, że widzowie nie zobaczyli w Teatrze Dramatycznym niczego innego, jak właśnie katolickie nabożeństwo, z czytaniami, kazaniem, podniesieniem, pieśniami i zbieraniem na tacę. Msza nie została jednak odprawiona, lecz odegrana. Celebrujący ofiarę ksiądz był aktorem, ołtarz rekwizytem, zaś publika – cóż, publika pozostawała rozdarta między odruchem uczestnictwa (większość z nas schemat zachowań w kościele ma zatopiony w pamięci ciała) a świadomością, że »to nie jest fajka«” (Stach Szabłowski, „Przekrój” 2012, nr 3). Msza Żmijewskiego, wzorcowy przykład polskiej sztuki krytycznej i konceptualnej, zapowiada zwrot performatywny polskiego teatru.
2011
Bracia Karamazow, reż. Janusz Opryński, Teatr Provisorium w Lublinie. Specjalnie na tę okazję powstał nowy przekład, który następnie wydano (tłumaczył Cezary Wodziński, nasz wielki filozof). Zagrali Adam Woronowicz i Łukasz Lewandowski, wspaniali, wielcy aktorzy. „Opryński wprawia świat Braci Karamazow w chory wir, w taniec ku zatraceniu. Każda sekwencja świadczy o tym, że spektakl wziął się z fascynacji literaturą, z miłości do niej, ale i z chęci zadawania Dostojewskiemu całkiem współcześnie brzmiących pytań. Czy możliwy jest trans jako opętanie, a może i odkupienie? Co znaczy dziś nihilizm Iwana i wiara Aloszy? Gdzie jest Bóg w świecie naznaczonym podważaniem reguł? A może wcale go nie ma? Wreszcie mamy teatr, który nie mruga do widza, nie broni się dystansem, nie usprawiedliwia pastiszem. Jest opowieścią zarówno o szaleństwie, jak i o miłości. […] Wielki teatr, lepszego w tym sezonie nie mieliśmy” (Jacek Wakar, „Przekrój” 2011, nr 25).
Lubiewo, reż. Piotr Sieklucki, Teatr Nowy w Krakowie. Spektakl według najsłynniejszej książki najsłynniejszego w Polsce piszącego geja, Michała Witkowskiego. Chociaż on o sobie nigdy „gej” by nie powiedział, a wyłącznie „pedał”. Okołoseksualne, seksualne, toaletowe i koszarowe opowieści różnych „starych ciot” z Wrocławia, jednocześnie obleśne i sentymentalne. Wspaniale zainscenizowane, jak gdyby w piwnicy, w estetyce kampu, czyli pewnej specyficznej odmiany przesady. Siedzą dwaj starsi panowie i snują wspomnienia, urządzają swój „amatorski, ale barwny teatrzyk domowy, w który jest wpisana przesada i popis, gra i autoironiczny jej rewers” (Joanna Targoń, „Dwutygodnik” 2011, nr 11). Dużo się zmieniło od czasu Oczyszczonych (2001) Krzysztofa Warlikowskiego: tam do sprawy queeru podchodzono na poważnie, z dużym namaszczeniem, jak do antycznej tragedii, Lubiewo natomiast jest solidną zgrywą. Dzieło Witkowskiego było ważnym wydarzeniem i w literaturze (2005), i w teatrze. Michał Witkowski do dziś pozostaje „mistrzem mowy polskiej”, tej półoficjalnej.
2012
Dwunastu gniewnych ludzi, reż. Radosław Rychcik, Teatr Nowy w Poznaniu. Początek amerykanizacji w teatrze Radka Rychcika, jednego z „młodych gniewnych” polskiego teatru. Wtedy po amerykańsku wystawił tekst amerykański, następnie tę metodę przeniesie na klasykę polską (Dziady, Balladyna, Grażyna, Wesele, Wyzwolenie). „Spektakl jest bardzo facecki, bardzo monogenderowy i z falliczną scenografią. Jego obsada odpowiada na pytanie »Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy?«. Po tym wystawieniu tytuł Twelve Angry Men tłumaczyłbym raczej jako Dwunastu wkurzonych menów. W dzisiejszych czasach nie byliby ławą przysięgłych, tylko oskarżonych. Deliberują nad przestępstwem dokonanym również w męskim gronie, nad ojcobójstwem w wykonaniu syna – czy zaistniało i czy nie lubimy tego. Spektakl jest amerykański i ma soundtrack, nie muzykę. Jego faceckość oznacza również, że cała akcja to argumentacja, nawet jeśli argument się przenosi drogą usta-usta!” (niżej podpisany, „Przekrój” z 13 marca 2018).
Paw królowej, reż. Paweł Świątek, Narodowy Stary Teatr w Krakowie. Przedstawienie według tekstu Doroty Masłowskiej (por. Między nami dobrze jest), kończące dyrektorowanie Mikołaja Grabowskiego nad Starym Teatrem. Wybitnie zabawne, sprawnie rapowane, melorecytowane, po części jakby zapowiedź Innych ludzi Grzegorza Jarzyny (2019). Bomba energetyczna chyba nie do przełożenia na języki obce. „Dopiero w grudniu zobaczyłem następną robotę Świątka, czyli Pawia królowej Doroty Masłowskiej w Starym Teatrze w Krakowie. I padłem na pysk. Tak odświeżającej, żywotnej energii, takiej kreatywności reżyserskiej i aktorskiej nie widzieliśmy od dawna. Być może nawet od pierwszych realizacji Jarzyny, Klaty czy Strzępki. I świetnie, że twórcom o ustabilizowanej już pozycji i dorobku zaczynają deptać po piętach młode wilczki, które na ich teatrze się wychowały i wobec nich dystansują” (Maciej Nowak, „Przekrój” 2012, nr 51–52). Niedługo po tym spektaklu przyszedł do Starego Teatru, żeby być mu dyrektorem, reżyser Jan Klata.
2013
Caryca Katarzyna, reż. Wiktor Rubin, Teatr im. Żeromskiego w Kielcach. Przełom w cielesności polskiego teatru, gdy aktorka wprost zaprasza, żeby jej dotykać niemetaforycznie. Marta Ścisłowicz gra carycę Katarzynę i już nie wiadomo, kogo się dotyka: aktorki? postaci? Spektakl o kobietach jako narzędziu dziejowym, jeden ze słynniejszych tytułów nurtu „przeciwhistorii”. „Caryca Katarzyna może i włada potężnym imperium, ale nie swoim ciałem. Co rusz łapie się za szyję, jakby chciała sprawdzić, czy ma jeszcze pionujący ją kręgosłup. Wydana za Piotra III, zostaje zobligowana przez jego matkę Elżbietę (Joanna Kasperek) do urodzenia męskiego potomka. Oto cała jej rola. Jej fizjonomia to scena, na której dzieje się historia. Symboliczny jest fragment, w którym grająca tytułową rolę aktorka zakłada na nagie piersi makietę kieleckiej sceny teatralnej i wychodzi do widzów, by ją dotykali. Podobnie znamienny jest gorset carycy uszyty z centymetrów krawieckich. Dziś niemal każda kobieta nosi taki właśnie niewidzialny ogranicznik” (Luiza Buras-Sokół, „Echo Dnia” 2013, nr 87).
Do Damaszku, reż. Jan Klata, Narodowy Stary Teatr w Krakowie. To był nie najlepszy spektakl tamtego sezonu (bo najlepsza była, jeżeli mnie spytać, Bitwa Warszawska 1920 w reżyserii Strzępki), ale najgłośniejszy. Również w sensie decybeli. Zasłynął protestami, które spowodował. Jan Klata jako nowy dyrektor Starego Teatru dostał piękne powitanie, istny chrzest bojowy. Grupa widzów przerwała przedstawienie, krzycząc na aktorów. Tak się ma, gdy się łamie przesąd teatralny i na scenę wjeżdża trumna. „Prawica od początku grała spektakl, w którym ten jeden z najważniejszych polskich reżyserów godny jest tylko okrzyku »hańba!«. I taki okrzyk aktywiści krakowskiej prawicy wydawali z siebie na niewinnym, przesiąkniętym chrześcijańską pokorą spektaklu Do Damaszku, skądinąd haniebnie myląc teatralną kreację Doroty Segdy z jej filmową rolą św. siostry Faustyny” (Jacek Cieślak, „Rzeczpospolita” 2018, nr 279). Do Damaszku to inscenizacja dramatu Augusta Strindberga, bardzo osobista ze strony reżysera, autotematyczna…
2014
Wycinka Holzfällen, reż. Krystian Lupa, Teatr Polski we Wrocławiu. Wielu by powiedziało, że arcydzieło dekady. W każdym razie: najsłynniejszy reżyser polski inscenizuje swojego ukochanego pisarza, Thomasa Bernharda. Robi to na pohybel artystom teatru i artystom w ogóle, z których się okrutnie śmieje. Taka już poetyka Bernharda, mistrza literackiej „mowy nienawiści”. „Krystian Lupa wraca do Thomasa Bernharda i do wielkiej formy. Wycinką we wrocławskim Teatrze Polskim przypomina o swoim bezlitosnym poczuciu humoru. Ten spektakl mówi o kompromitacji artystów. O tym, jak zawodzą nawet siebie samych, jak głupieją i kamienieją w pretensjonalnych pozach, łasi na poklask konformiści, dostawcy bon motów. Ale Wycinka jest też o młodzieńczych, pensjonarskich marzeniach o byciu artystą, które tylu w sobie pieści. I z których niewiele zostaje” (Witold Mrozek, „Gazeta Wyborcza” z 27 października 2014). Świetny, autoironiczny występ Jana Frycza z Teatru Narodowego i zespołu aktorskiego Teatru Polskiego we Wrocławiu. Za dwa lata ten zespół przepadnie na zawsze.
nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU!, reż. Monika Strzępka, Narodowy Stary Teatr w Krakowie. Spektakl „przejęty” po Oliverze Frljiciu, wielki triumf Moniki Strzępki, w pewnym sensie ukoronowanie dotychczasowej kariery. Popis aktorski zespołu Starego. „Chorwacki skandalista chciał rok temu w Starym Teatrze pokazać, że Krasiński i inscenizujący go pięć dekad temu w Krakowie Konrad Swinarski byli antysemitami. Skończyło się protestem zespołu i przerwaniem prób. Strzępka i Demirski też są skandalistami. Nie bali się etykietki antysemitów oraz kolaborantów dyrektora Jana Klaty. Drwią z politycznej poprawności. Zagubiona we współczesnej Warszawie izraelska turystka nazwana Auschwitz Tour (Małgorzata Zawadzka) wychodzi z kanału i wścieka się, że nie może trafić do hotelu, bo nazwy ulic są tylko… w antysemickim języku!” (Jacek Cieślak, „Rzeczpospolita” 2014, nr 296).
2015
Dybuk, reż. Maja Kleczewska, Teatr Żydowski w Warszawie. Odrodzenie Teatru Żydowskiego, nowy etap jego dziejów. Przedstawienie piękne do granic przesady, przeestetyzowane, jak to u Kleczewskiej, ale niesłychanie nośne. „Scena przedstawia salę prób Teatru Żydowskiego. Przez gigantyczne okna, zajmujące w głębi całą szerokość sceny, widać – dzięki wideo – plac Grzybowski, czasem Marymont i inne fragmenty warszawskiego getta. Teatr Żydowski jest tego terenu strażnikiem, znakiem pamięci, zwornikiem między dawnymi i nowymi czasy. Za szybą pojawia się co pewien czas sylwetka kantora śpiewającego religijne pieśni. Ten Dybuk będzie opowiadać znaną historię żydowskiego Romea i Julii, ale wchłonie też opowieść o fenomenie tego miejsca, o Teatrze Żydowskim i jego artystach, o pamięci Holokaustu, o głębokim sensie misji tej sceny, jednej z dwóch scen żydowskich grających w jidysz w Europie. Twórcy spektaklu znaleźli idealny sposób związania klasycznego dramatu żydowskiego z dziejami tego teatru, który obchodzi właśnie swoje 65-lecie” (Tomasz Miłkowski, „Stolica” 2015, nr 5).
Ewelina płacze, reż. Anna Karasińska, TR Warszawa. Jeden ze sprytniejszych spektakli, jakie się trafiły w tym dziesięcioleciu. Aktorzy TR-u, legendarnej sceny, grają amatorów grających aktorów TR-u… Czyli np. Adam Woronowicz gra dziewczynkę grającą Adama Woronowicza. Dzieło lokuje swoją teatralność nie w efektach, lecz w pracy z aktorem. „Wszyscy aktorzy doskonale udają niezdarność, wstydliwość i zahukanie fikcyjnych amatorów. Już scena rozpoczynająca spektakl to prawdziwy popis. Aktorzy w milczeniu, z namaszczeniem wykonują ćwiczenia fizyczne, »szukają« impulsów cielesnych do działań. Chyba każdy, kto uczestniczył w warsztatach aktorskich zna tego typu zabawy i uczucie zażenowania, gdy co ambitniejsi uczestnicy zaczynają »szukać na poważnie« i z emfazą turlają się po podłodze. Żartów jest więcej. Oto Adam Woronowicz jako Kasia boi się, że prawdziwy Adam Woronowicz przyjdzie na przedstawienie. Widownia śmieje się do rozpuku, gdy aktorzy, przybierając maski amatorów, zaczynają opowiadać o sobie. […] Ten przejmujący i niezwykle dowcipny spektakl jest piękną opowieścią o mechanizmach teatru, o graniu roli (także w życiu codziennym). Zbudowane skromnymi środkami, genialne w swej prostocie przedstawienie” (Stanisław Godlewski, „Gazeta Wyborcza” z 22 kwietnia 2016). Spektakl wychodzi poza teatralność w stronę performatywności.
2016
Wszystko o mojej matce, reż. Michał Borczuch, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie. Ten rok należy do Nowej Huty, dzielnicy Krakowa. Michał Borczuch jest reżyserem pięknych wizualnie i niezbyt energetycznych spektakli esejów. Ale ten mu wyszedł i jest bardzo osobisty. Wybitna autobiografia reżysera i aktora. „Spektakl zaczyna się w krakowskiej fabryce »Miraculum«. Pracownice gadają o życiu, całkiem zwyczajnie, ale kolejne urywki rozmów zaczynają się powtarzać – powracają wypowiadane w coraz to innych modulacjach. Realistyczny początek to zatem aktorskie ćwiczenia stylistyczne. Teatr wkrada się we wspomnienie o zmarłej matce już od samego początku. Nie będziemy wspominać, będziemy od razu odgrywać – mówią, prezentując to preludium, Michał Borczuch i Krzysztof Zarzecki. Przecież zaczęliśmy od podpięcia naszych traum pod film Wszystko o mojej matce Almodóvara, film wystarczająco przewrotny, by oddalić wszelkie biograficzne pokusy i inne sentymentalne słabości właściwe artystycznym powrotom do osobistych traum” (Aldona Kopkiewicz, „Dwutygodnik” 2016, nr 4).
Sekretne życie Friedmanów, reż. Marcin Wierzchowski, Teatr Ludowy w Krakowie. Bodaj najbardziej „psychologiczny” spektakl w całym podsumowaniu dekady lat nastych. Redefiniujący, co znaczy realizm: czy jest dokumentalizmem, czy wglądem w duszę postaci. „Sekretne życie Friedmanów, inspirowane filmem dokumentalnym o tym samym tytule, rozgrywa się w wielu przestrzeniach jednego budynku, angażując widzów poprzez częste zmiany miejsca akcji. Jednak to nie fizyczne przemieszczanie się jest tu najważniejsze, a rosnący wewnątrz nas konflikt – musimy osądzić, czy główny bohater jest winny zarzucanych mu czynów. Twórcy znakomicie budują napięcie, powodując mętlik w głowach widzów, a sprawa nie jest prosta, dotyka bowiem problemu pedofilii. Optyka zmienia się co chwilę: gdy już jesteśmy pewni co do zarzutów stawianych Friedmanowi seniorowi, pojawiają się nowe dowody bądź zeznania” (Marcin Miętus, „Teatr” 2018, nr 2).
2017
Klątwa, reż. Oliver Frljić, Teatr Powszechny w Warszawie. Najskandaliczniejsze w całej dekadzie przedstawienie polskie, najmocniej antyklerykalne, prowokacyjne i profanacyjne. „Główny szum na linii jest taki, że to przedstawienie przeciwko Kościołowi. Chcielibyście. W rzeczywistości jest dużo lepiej albo dużo gorzej. Klątwa jest przeciwko wszystkiemu. Serio. Nawet przeciw swoim twórcom, odtwórcom, gospodarzom, widzom. Daj cokolwiek Frljiciowi, on ci to strolluje” (niżej podpisany, „Przekrój” z 15 maja 2017). Można powiedzieć, że Klątwa jest – udanym! – eksperymentem w manipulowaniu widzem. Sprawdza, jak bardzo można go wkurzyć i zapędzić w kozi róg. Reakcje na Klątwę stały się narzędziem w polityce tożsamości, ważnym wyznacznikiem światopoglądowym. Spektakl nadał ton całemu repertuarowi Teatru Powszechnego od wtedy do dziś.
Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk, reż. Agata Duda-Gracz. „Krwawe gody” na polskiej wsi. „Wszystko dzieje się na najbardziej polskiej z polskich okazji, na imprezie poślubnej. Nie mówiłbym od razu »na weselu«, bo to skomplikowane, impreza jest też pośmiertna… Czyli spektakl ma coś z kryminału. Wiemy tyle, że trwa after, zabawa po czymś, i trwa od nie wiadomo kiedy, wchodzimy od razu w sam środek, nigdy się to nie zaczyna i nigdy nie kończy” (niżej podpisany, „Przekrój” z 29 maja 2017). Swojska, a uniwersalna medytacja o naturze zła. Potężna tragedia zemsty. Dzięki temu spektaklowi Agata Duda-Gracz, artystka już zasłużona, zażyła dojrzałej sławy.
2018
Pod presją, reż. Maja Kleczewska, Teatr Śląski w Katowicach. Inscenizacja Kobiety pod presją Johna Cassavetesa ze wspaniałą rolą Sandry Korzeniak. Samotna kobieta siedzi sama w domu, słucha arii operowych i popada w obłęd. „Spektakl korzysta ze staroświeckiej jak świat metafory, mowy omownej. Najprostszy przykład: kiedy bohaterka idzie do szpitala, nie mamy ujęć z oddziału, lecz coś dużo mocniejszego… grę na wiolonczeli. Pod presją to odpowiedź na Klątwę Olivera Frljicia i zapoczątkowany przez nią nurt dosłowności w polskim teatrze. Spektakl Kleczewskiej jest bezwstydnie piękny i zrobiony »po nic«, w nic niezaangażowany. Jest piękny i nie czuje potrzeby się z tego tłumaczyć” (niżej podpisany, „Przekrój” 2019, nr 1). Spektakl staroświecki, a ogromnie przez to świeży. Pokazuje tendencję „zwrotną” w estetyce teatralnej, która powraca do klasycznych rozwiązań – i to właśnie jest jej postęp.
Wesele, reż. Jan Klata, Narodowy Stary Teatr w Krakowie. Premiera była w 2017, ale dopiero rok później dotarło do wszystkich, co się tak właściwie stało, jakby premiera trwała cały rok… Spektakl pożegnalny Jana Klaty w Starym. „Wesele nigdy chyba nie było »samym spektaklem«, zawsze było time-specific, jako dzieło z kluczem, wydarzenie towarzyskie na granicy non-fiction. W Starym Teatrze 2017 kluczem jest Jan Klata i jak wolicie: albo jako dyrektor na wylocie, albo jako reżyser Trylogii. Opcja pierwsza od razu wszystko wyjaśnia i wiadomo, »co tam w polityce«. Ale Wróg ludu był nawet bardziej pożegnalny, między nami mówiąc. Opcja Trylogia znaczy, że Klata tworzy w starym stylu, długi, wielkoobsadowy, wielopokoleniowy spektakl w trzech aktach na arcypolskim tekście. We własnym starym stylu, gdzie najpierw jest muzyka, potem ruch, a dopiero potem słowa” (niżej podpisany, „Przekrój” z 22 maja 2017). Spektakl jest do dzisiaj grany w niezmienionej, ogromnej obsadzie. Tańce weselne i chocholi taniec odbywają się do podtypu black metalu o nazwie „nekrofolk”.
2019
Cząstki kobiety, reż. Kornél Mundruczó, TR Warszawa. Rok 2019 należał w polskim teatrze do obcokrajowców [https://przekroj.pl/kultura/they-are-the-champions]. Cząstki kobiety w reżyserii Węgra to triumfator sezonu z wielką rolą Justyny Wasilewskiej. „W Cząstkach kobiety jest dosłownie wszystko: rodzenie, umieranie, siedzenie na chacie, branie prysznica i palenie kaczki. Jest trauma i oczyszczenie. Są sceny horroru, sceny wytchnienia i sceny wizyjne. A wychodzi z tego nie tyle sceniczne smoothie, spektakl wszystkich smaków, ile pokaźna grecka tragedia. Polecam prawicy i lewicy, bo spektakl zahacza o ich ulubioną tematykę reprodukcyjną. […] Wytrawni i półwytrawni wyjadacze teatralni mogą pomyśleć, że ktoś włączył Polsat, bo ATM, gdzie jest grane przedstawienie, to studio telewizyjne, a na scenie mamy żyćko, realizm kuchenny, realizm sypialniany, realizm łazienny. Grają w meblach i grają w dom, urządzają home staging. […] Proszę Państwa, 13 grudnia 2018 roku skończył się w Polsce postdramatyzm!” (niżej podpisany, „Przekrój” z 7 stycznia 2019).
≈[prawie równo], reż. Una Thorleifsdottir, Teatr im. Żeromskiego w Kielcach. Tu – islandzka reżyserka. „Temat spektaklu, mówiąc za Oscarem Wilde’em, to dusza ludzka pod wpływem kapitalizmu. Spektakl nie tylko miał premierę w Wielkim Poście, ale wygląda jak rekolekcje, jak apel do nawrócenia. Nawet mamy wśród postaci coś na kształt Szatana (Ewelina Gronowska): głosy wewnętrzne i lęki poranne. Przyjechała kristianka z Północy, protestantka, i wystawia sztukę na temat wartości, spektakl mądrościowy. Powtórzę: nie szydzę. Zgadzam się, że kapitalizm odkształca duszę człowieka, antykapitalizm również. W swoim pojeździe po kapitalizmie artystka nie zaniedbała pojazdu po socjalizmie. Zauważyła rzecz wesołą, a ogromnie przez to smutną: kapitaliści mają fetysz kasy, a ich przeciwnicy mają fetysz biedy. Redystrybucję przedstawiono jako usprawiedliwioną kradzież” (niżej podpisany, „Przekrój” z 7 kwietnia 2019). Czyli teatr społecznie zaangażowany dawnego rodzaju.
Życzenie na przyszłość
Życzę przyszłej dekadzie polskiego teatru, by była równie niespójna, czyli różnorodna. By się nie zamknęła w formule spektakli zaangażowanych. By nie popadła w żadną wyraźną tendencję. By na jej podsumowanie też wypadało wyliczyć najlepsze tytuły.