Czarny, zielony, trochę białego i czerwony. Co to była za flaga? Jordania, Irak, Kuwejt, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Syria. Gdzieś w tej części mapy, w każdym razie. Zielony na okładce, wiadomo, że chodzić będzie o islam. Saraha, bez związku tym razem z buddyzmem, odnosi się do szczerości i dziecięcej gry. „Chodzi o to, by nawzajem zadawać sobie takie pytania, które wymagają trudnej, bo maksymalnie szczerej odpowiedzi” – pisze we wstępie Rafał Grzenia. Kobane, Damaszek, Palmira, Aleppo. Nazwy brzmią znajomo. To będzie szczera opowieść o Syrii na 69 czarno-białych zdjęciach.
Właściwie odkąd wybuchł konflikt i zaczęło się więcej mówić o Syrii, odtąd pamiętam nazwisko Maćka Moskwy. Wśród osób, które opowiadały o tym państwie lub je pokazywały, wyjaśniały, o co tam chodzi, przywoziły relacje, dwie szczególnie zapadły mi w pamięć. Piszący Rafał Grzenia i fotografujący Maciek Moskwa. Ich pierwsza wspólna książka Sura to trudna, ważna i wdzięczna lektura. Wdzięczna, bo bliska ludzi, prosta, emocjonalna, do zrozumienia. No i te zdjęcia.
Zaczyna się od wstępu Grzeni. Krótko: kto i kiedy. Potem „wspomnienia” Hashema Haj Bakri. Bezpośrednio. Żeby uzmysłowić czytelnikowi, że było normalnie. Jak wszędzie. Dzieciństwo, marzenia. Różnice tkwią w drobiazgach.
Wreszcie te zdjęcia. Prosto i na temat. Rozpaczliwe, rozdzierające, wzruszające. Ludzka strona konfliktu. I nie tylko w obrębie kraju, owładniętego rewolucją, konfliktem wielostronnym, że łatwo się pogubić. Jeszcze dalej, za granice, wraz i za ludźmi, szlakiem migrantów do Europy, lądowym i morskim.
„Byłem w Syrii jeszcze przed konfliktem, przed wojną, dwukrotnie, kiedy nikt nikomu nie robił krzywdy […]. Wtedy Syria była dla mnie krainą dobrych ludzi. I ci wszyscy ludzie przegrali… Zrozumiałem to, gdy w 2011 roku pojechałem tam nie z powodu wojny, konfliktu, tylko dlatego, że chciałem fotografować kurdyjskie Święto Wiosny, czyli kurdyjski Nowy Rok. Zaczęła się Arabska Wiosna, rewolucja” – wyjaśnia Moskwa w rozmowie z Magdaleną Rigamonti, zamieszczonej na końcu książki. Ta rozmowa trochę wyjaśnia, po co i dlaczego.
Turcja, pogranicze syryjskie, listopad 2014. Amerykański nalot na pozycje ISIS obok Kobane. Wielki wybuch, słup dymu gdzieś względnie niedaleko. Za górami, wzniesieniami. Ale niemal czuć podmuch. Krajobraz całkiem zwykły. Kilka postaci na pierwszym planie. Pewnie zaciekawione. W domyśle. Idą, patrzą – to też w domyśle. Nieostre. Pozostawia piasek w ustach.
Albo inne, niemal na końcu. Serbia, Horgoš, wrzesień 2015. Dziecko nad płotem przy zamkniętej dla uchodźców granicy węgierskiej. Totalnie wprost. Podawanie dziecka przez druty, zasieki, ogrodzenia. Dziecka. Maleństwa. Może roczek, półtora? Silne ręce. Naprężone. Ta druga para rąk delikatniejsza. Drut wpijający się w ciało. Brak słów. Zostaje bezdech, ilekroć na nie patrzę. W tle gwiazdki Unii Europejskiej.
Znam je. Widziałam. I to jest być może mój kłopot. Bo znam część z nich w kolorze. Mocnym, dosadnym, niezostawiającym żadnego „ale”, realnych do bólu. Mam wrażenie, że zdjęto kolor, żeby wzbudzić tu coś jeszcze. Jak po czyjejś śmierci, w Internecie zdejmuje się kolor, odbierając życie, metaforycznie i nagminnie. Nie. To były zdjęcia kolorowe, uszczypnięcia realnego. Że to się dzieje tu i teraz, a nie, że dawno, dawno temu, za lasami. Nie podoba mi się, że są ułożone tak bardzo łopatologicznie, że powtarzane są gesty parami, że na jednym zdjęciu flagę malują, a obok już niosą. Tu dzień, a obok noc. Nie podoba mi się, że użyto zdjęć poklatkowych, raz co prawda, ale o jeden za dużo. Drażni mnie. Doklejenie spisu do tylnej okładki też wpienia. Może specjalnie to zrobiono? Może nie chodzi o to, żeby to się miało podobać?
„Obok mnie szedł chłopak z dziewczyną i mówił, ciągle powtarzał: proszę cię, rób zdjęcia, rób zdjęcia, rób zdjęcia. Robiłem. Jak tajniacy wyciągają z tłumu wrogów rządu, biją ich, prowadzą w małe alejki”.
Nie ma się co łudzić, że Saraha odpowie na pytania wielkie: kto, dlaczego, jak temu zaradzić? Nie dostaniemy kalendarium konfliktu, ten przecież łatwo znaleźć w Internecie. Tu jest intymna relacja, jaką autor nawiązał z Syrią i jej mieszkańcami. Jest ciśnienie do prawdy, realu, do wyciśnięcia śladu. „W Syrii kilka razy poczułem, że bycie z aparatem, robienie zdjęć ma po prostu sens. […] Oczywiście, naiwnością byłoby myśleć, że fotografia zawsze tak działa, bo przecież często podburza nas do nienawiści albo wywołuje strach”.
Zdjęcia pochodzą z lat 2011–2016. Książka wyszła w końcu 2018. Co po drodze? Przygotowania, edytowanie, pisanie tekstów, wiadomo. Maciek wygrał konkursy tymi zdjęciami, jeździ i opowiada o tym, co widział, pokazuje fotografie. Jeśli ktoś je w ogóle opublikuje. Najpierw nikt nie interesował się sytuacją w Syrii. Potem krótki boom. Potem uchodźcy. I znów nikt nie chce.
Wiele razy rozmawialiśmy z Maćkiem, czasem publicznie. Każda taka rozmowa trwała zawsze za krótko. Wychodziło się z impresją, trochę bliżej jakiejś odpowiedzi, ale bez niej. Pamiętam szczególnie jedną rozmowę, marzec 2017. Nagraliśmy wywiad do filmu, który jeszcze nie powstał. Jak to przed kamerą, jest trudniej niż przed widownią. Chociaż na miejscu byliśmy w czwórkę, i tak było kameralnie. Pamiętam dużo ciszy pomiędzy (czy było jej tak dużo, sprawdzą koledzy na montażu). Pamiętam półmrok (a przecież kamera?). Pamiętam trudność, by wstać po nagraniu (krzesło było wygodne). Pamiętam, że pytań zrobiło się więcej. Pamiętam pogubienie, zwątpienie. Pytania jeszcze większe niż „kto, dlaczego, jak temu zaradzić”. Pytania: czy jest sens opowiadać? Po co to oglądać? Kto to w ogóle obejrzy? Może ten czas między robieniem zdjęć a wydaniem książki to był ten najważniejszy czas na przetrawienie. Te wszystkie: po co jeździsz, co z fotograficznym ego (spróbujcie znaleźć nazwisko autora w książce). To w ogóle nieważne! W Saraha oglądamy, czytamy opowieści. Szczere. Co z tym zrobimy…? Coś musimy. Imperatyw. Musimy obejrzeć. Musimy przeczytać. Świadectwa. A Ty, Moskwa, „rób zdjęcia”. Nie waż się wątpić.