
Miron Białoszewski zapisał w swym Tajnym dzienniku w styczniowy dzień: „Przed świtem w domu. Na Kępie. Puszczam płytę z Bachem. Usłyszałem wrony. Wyjrzałem. Leciało mało.
…Den Kroonen…
śpiewała płyta Bacha
Kroo
Ooooo
Ooooooo
Znów wrony.
Ja do okna.
A tu armia, mało skrzeku.
Tylko szum.
Leciały i leciały. Nad Wisłą zakołowały. Zakotłowały niebem. Jak odłamki po wybuchu. Zaczęły krakać i siadać na jednym drzewie. Jest tam takie jedno wielkie drzewo, a może kilka, ale wygląda z daleka po półciemku jak jedno. I na nim wszystkie naraz chcą usiąść. Ale jest ich z dziesięć razy za dużo. Kołują. Odlatują. Te siadają za te.
Wyjrzałem za ileś. Drzewo oblepione. Tak co świt. A ta śpiewa
…MeinJesu
I coś tam, nie wiem co. Kwaki. Wyjrzałem. Już się rozwidniło. Granatowe łuny od śniegu. Czarne pasy z domów. Drzewo we wronach. I w krakaniach. A wcale nie stoi blisko. Nowe lecą.
Jedna
– Kła uu
Ten na płycie wpadł w radość
Scha aa
Aa h h
Ah h hh
H hh”
Ten fragment mógłby kojarzyć się jedynie z Ptakami Alfreda Hitchcocka i być