Jak to możliwe, że codziennie dokumentując życie Christine, nie zauważył w jej oczach pragnienia śmierci? Japoński fotograf Seiichi Furuya w eseju poświęconym tragicznie zmarłej żonie pyta o winę i odpowiedzialność.
Minęły ponad dwa lata, odkąd ją poznałem.
Pierwszy film, który razem oglądaliśmy, to Harakiri.
Rok temu byliśmy już po ślubie.
Zacząłem robić jej zdjęcia w dniu, w którym się poznaliśmy.
Widziałem w niej kobietę przemykającą przed moimi oczami – modelkę, czasem kobietę, którą kochałem, innym razem postać kobiety, która należała do mnie.
Czuję, że to mój obowiązek, by nadal robić zdjęcia kobiecie, która ma dla mnie tak wiele znaczeń.
Jeśli uznajesz robienie zdjęć za swoiste utrwalenie czasu i przestrzeni, dzieło to – dokumentacja życia jednego człowieka – będzie wyjątkowo emocjonujące.
Stawiając jej czoła, fotografując ją i patrząc na jej zdjęcia, widzę i odkrywam także siebie.
Powyższy fragment pochodzi z eseju, który powstał z okazji wystawy fotograficznej zatytułowanej Portrety von Christine. Wystawa odbyła się w grudniu 1979 r. w Forum Stadtpark w Grazu, a esej wraz ze zdjęciami ukazał się w inauguracyjnym numerze kwartalnika „Camera Austria”. Napisałem go po niemiecku i dopiero niedawno przetłumaczyłem na japoński. Czytając raz po raz przekład, czuję się nieswojo. Trudno mi uwierzyć, że sam stworzyłem ten tekst. Ponieważ moja ówczesna znajomość niemieckiego nie pozwalała mi na zachowanie płynności, Christine – bohaterka eseju – poprawiła mi go, co pewnie stanowi przyczynę mojego rozdrażnienia. A może to z powodu 18 lat, które upłynęły od tego czasu.
Kilka chwil po południu, 7 października 1985 r. – w 36. rocznicę powstania byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, gdy w telewizji pokazywano defiladę Narodowej Armii