Na łamach zimowego „Przekroju” przekonywałam, że słabość do konkretnych dźwięków ucieleśniająca się przyjemnym mrowieniem w okolicach głowy, szyi, ramion i innych wrażliwych miejsc to żadna dewiacja, lecz ASMR (Autonomous Sensory Meridian Response) – fenomen na pograniczu estetyki i fetyszyzmu.
Dźwięki szeptu czy drapania paznokciem po chropowatej powierzchni mogą tak spodobać się niektórym uszom, że mózg osiąga coś na kształt orgazmu. Jeśli po lekturze tamtego tekstu komukolwiek udało się znaleźć swój dźwiękowy punkt „G”, to pisarską misję mogę zaliczyć do udanych. Przyroda lubi jednak równowagę