I świeciło to miasto, którym po latach wracałem,
I przepadało życie, Ruteboeufa albo Villona.
Potomni już narodzeni, tańczyli swoje tańce.
Kobiety patrzyły w lusterka z nowego metalu.
Po co było to wszystko, jeżeli mówić nie mogę.
Stała nade mną ciężka, jak ziemia na swojej osi.
Leżał mój popiół w puszce pod ladą baru.
– Czesław Miłosz, I świeciło to miasto
Aby powrócić, musimy najpierw odejść – albo pozwolić, by coś odeszło od nas.
***
Jesień w Berkeley. Zmierzcha. Kręcę się z E. po wyłożonych kostką uliczkach niedaleko uniwersytetu, na którym wykładał Czesław Miłosz. Zapuszczamy się w przesuszony gaj eukaliptusowy, rozmawiamy od niechcenia. Dziecko w czerwonym płaszczyku (jakże musi mu być w nim gorąco) płacze, płacze, płacze bez końca. Pachnie rozwojem. Trochę jaśminem. Kiedy dostrzegamy zatokę San Francisco, stajemy. Stop. Kropka. Przemysł, fabryki, samochody, domy, wszystko to emituje zanieczyszczenia. Moglibyśmy rozrysować sobie matryce świateł, horoskopy we wszystkich odcieniach żółtego. Pojawiają się rozrzucone z rzadka gwiazdy, jak nakłucia w miąższu nieba.
***
Następnego dnia znajduję książkę w domu matki, w szafce z drewna mangowca. To angielski przekład Wierszy wybranych Czesława Miłosza, wydanie z 1981 r. ze wstępem Kennetha Rexrotha. Okładka w bielach, czerniach, szarościach i zieleniach, w palecie północnej zimy. W środku podpis autora, zapisany piórem.
***
Miłosz urodził się w 1911 r. na ter