Atrocity Exhibition Atrocity Exhibition
Przemyślenia

Atrocity Exhibition

Jan Błaszczak
Czyta się 1 minutę

Mógł zostać gwiazdą komercyjnego rapu. Z image’em sympatycznego dziwaka, niepowtarzalnym tembrem głosu i doświadczeniem we współpracy z twórcami nowoczesnego popu Danny Brown miał szansę zająć miejsce Lila Wayne’a – elokwentnego błazna, elektryzującego spragnioną przerysowanych osobowości publiczność. No i cóż, stało się. Chcieliście dziwaka, to macie. A teraz spróbujcie zasnąć przy zgaszonym świetle.

Danny Brown z 2016 r. nie jest już Panem Kleksem organizującym dyskotekę na kwasie. Jego Atrocity Exhibition okazuje się dantejską podróżą, gdzie w rolę Wergiliusza wcielają się kokaina i MDMA. To mroczne uniwersum, zamieszkane przez dealerów, naćpane nastolatki i policjantów strzelających do Czarnych, nie byłoby tak sugestywne, gdyby nie przytłaczająca muzyka. Album wypełniają kaskady metalicznych werbli (Pneumonia), pędzący na złamanie karku ghettotech (When it Rains) i powyciągane z najdziwniejszych miejsc sample (Ain’t it Funny, Dance in the Water). Prowokują, by zapytać naiwnie: „Czy to już było?”. A w oku tego muzycznego cyklonu Danny Brown wychodzi z siebie, by opowiedzieć o dezintegracji jednostki w szybko pulsującym świecie. Jedna z najlepszych płyt 2016 r.

Czytaj również:

Transcendental Transcendental
Przemyślenia

Transcendental

Agata Kwiecińska

Po Konkursie Chopinowskim w 2010 r. wyjechał z Warszawy z zaledwie III nagrodą, ale został zapamiętany jako niezwykle subtelny i wrażliwy pianista. Potem szturmem zdobył dwa inne wielkie konkursy i dziś w gronie młodych pianistów zajmuje jedną z najsilniejszych pozycji. Świadczy o tym kontrakt z legendarną wytwórnią Deutsche Grammophon.

Najnowsza płyta jest dowodem na to, że wszystkich możliwości Trifonova jeszcze nie znamy. Zaledwie 25-letni pianista na dwóch krążkach zarejestrował etiudy koncertowe Franza Liszta (Etiudy transcendentalne, Etiudy koncertowe S. 145 i S. 144 oraz Etiudy wg Paganiniego). Sięganie po repertuar tak reprezentatywny dla odległej nam XIX-wiecznej wirtuozowskiej tradycji to wyzwanie. Trifonov nie serwuje lekkiej składanki utworów znanych i lubianych. Ani kolejnego nagrania któregoś z wielkich koncertów fortepianowych, co najczęściej robią jego rówieśnicy. Zatapia się w świecie Liszta, demonstrując zniewalającą techniczną swobodę i wielką muzykalność, ale też bezkrytyczny podziw dla twórczości węgierskiego kompozytora i pianisty, który w połowie XIX w. dosłownie obezwładniał publiczność. Słuchając jego najnowszego albumu, zastanawiałam się przede wszystkim nad tym, co i jak będzie grał w przyszłości. Dziś jest wirtuozem, głęboko myślącym nad tym, co gra. To dobra droga.

Czytaj dalej