Szczepan Twardoch opowiada, w czym najlepsi są polscy mężczyźni i dlaczego woli boks od piłki nożnej.
Filip Konopczyński: Krępująca sytuacja: spotkaliśmy się, żeby porozmawiać o męskości.
Szczepan Twardoch: „Męskość” to okropne słowo. Brzmisz trochę, jakbyś ze strachu używał eufemizmu na określenie chu… Albo jeszcze gorzej – jak język złej powieści erotycznej, w której bohater był tak podniecony, że „męskość wzbierała mu w spodniach”.
Sam desygnat oczywiście mnie nie razi. Z własną – przepraszam za wyrażenie – męskością nie mam problemu, nie jest dla mnie kłopotem ani źródłem wewnętrznego konfliktu. Równocześnie stale i bezwstydnie ją w sobie emabluję i afirmuję. Żyję nią, jest mi dobrze z moim byciem mężczyzną – może dlatego, że niespecjalnie próbuję ją sobie definiować – gdybym próbował, wyszłyby mi same wewnętrzne sprzeczności. Dlatego nie ośmieliłbym się robić z mojego rozumienia męskości maksymy. To moja prywatna wizja na prywatny użytek. Nie jestem księdzem, dziennikarzem, piosenkarką, coachem ani gwiazdą filmową, żeby mówić ludziom, jak żyć.
Czy tego chcesz, czy nie dla części czytelników funkcjonujesz jako wzorzec mężczyzny spełnionego. Jak niesie Ci się ten krzyż?
Mam to gdzieś. Jestem tylko facetem od opowiadania