Bez końca Bez końca
i
Edvard Munch „Death at the helm”, źródło: Wikimedia Commons
Przemyślenia

Bez końca

Zbigniew Libera
Czyta się 2 minuty

Szalenie trudno jest mówić o śmierci. Umierają zawsze inni, nie my. A o śmierci rozmawiają tylko żywi. Zastanawiamy się, czym jest śmierć, a przecież nie wiemy nawet, kiedy ona następuje!

Można przyjąć, że ostatecznie o tym, że uznajemy kogoś za zmarłego, decydują rodzina i lekarze – kiedy odłączamy od urządzeń podtrzymujących życie. Ale czy na pewno nie zabijamy? Nawet jeśli brak aktywności mózgu, w ciele nadal zachodzą jakieś procesy. Czy to jest śmierć? W porównaniu z tym, w jaki sposób myśleli na ten temat nasi przodkowie, wszystko się rozmyło, a zarazem niezmiernie rozszerzyło.

I wciąż nikt nie wie, co jest po śmierci. Co prawda są relacje tych, którzy przeszli śmierć kliniczną, a w nich wizje: tunele, światła. Te wizje nie różnią się jednak tak naprawdę od wizji narkotycznych. Sam widziałem podobne obrazy w trakcie sesji hipnozy. To raczej kwestia chemii: dopaminy, adrenaliny i tym podobnych, to tylko reakcja mózgu. Nie sądzę, by wizje te mogły opowiedzieć nam o tym, co po tamtej stronie życia, bo doświadczane są przecież przez wciąż żyjących.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Zauważyłem, że śmiercią interesują się głównie ludzie młodzi. Dawniej też szalenie intrygował mnie ten temat, ale im jestem starszy, tym mniej śmierć mnie zajmuje. Być może dlatego, że perspektywa spotkania się z nią jest coraz bliższa i wcale nie chcę zaprzątać sobie tym myśli. W dzisiejszych czasach śmierć stała się o wiele bardziej enigmatyczna, niż była w przeszłości. Zdaje się, że dawniej żyliśmy bliżej śmierci. Philippe Ariès pisał o tym, że w średniowieczu mieszkańcy miast osiedlali się często na cmentarzach, otoczeni kośćmi tych, którzy przed chwilą jeszcze byli wśród żywych. W Kairze Koptowie do tej pory tak żyją, widziałem to na własne oczy w tzw. mieście umarłych. Mieszkanie i cmentarz, wszystko razem, blisko.

Znałem też w dzieciństwie osoby, które były ze śmiercią za pan brat. Mam na myśli ludzi właściwie niewiele od nas starszych, takich, którzy kończyliby teraz około 120, 150 lat. Potrafili oni przeczuć własną śmierć. Z jakiegoś powodu byli co do tego pewni. Zapraszano rodzinę, która czuwała dzień, dwa, tydzień. Trwały rozmowy, wybaczano sobie zaprzeszłe winy, żegnano się. Skąd to wiedziano? Czy istniało jakieś powszechnie dostępne przeczucie odejścia? My tego już nie wiemy, zatraciliśmy tę umiejętność. Dziś można odnieść wrażenie, że wszyscy umieramy w wypadkach, umieramy od kul. Nagle, z zaskoczenia, szybko. Właściwie nawet nie widzimy samego momentu śmierci. Mam takie osobiste doświadczenia. Gdy umierała moja Mama, a umierała w szpitalu, próbo­wałem znaleźć odpowiedni moment, by się z nią pożegnać. Mamie podawano morfinę, ciężko było z nią w ogóle nawiązać kontakt. Wyszedłem na kilka minut, a gdy wróciłem, Mama już nie żyła. Stała się maleńka jak ptaszek, zawinięto ją natychmiast w przeście­radło. Nie mieliśmy szansy się pożegnać, nie mogłem powiedzieć: „Kocham Cię, pomimo wszystko”; nie mogłem powiedzieć: „Dziękuję”. Do dzisiaj bardzo tego żałuję.

Skąd to nasze oddalenie od śmierci, wyparcie śmierci z pola widzenia? Nie wiem. Może stąd, że zestarzeliśmy się już jako cywilizacja i przeczuwając rychły koniec, nie bardzo chcemy sobie tym zaprzątać głowy?

 

Czytaj również:

Wiedza i niewiedza

Milczenie i rytuał

Andrzej Leder

Po katastrofach milczenie jest sposobem chronienia się przed rozpadem. Tak jak zranione ciało oddziela się od zniszczeń nawarstwieniami blizn, tak każdy podmiot, indywidualny i zbiorowy – choć to ten ostatni interesuje nas tu przede wszystkim – stawia mur milczenia pomiędzy sobą a tym, co nieznośne i śmiertelnie zagrażające.

Zagrożenie dla wspólnoty może się wiązać z chęcią odwetu, którą niesie ze sobą przepowiadanie krzywd, odwet bowiem to widmo wojny domowej. A także z lękiem przed represją za winy nie do wybaczenia. Milczenie może też oddzielać od wizji zagrożenia tak strasznego, że uświadomienie go sobie działałoby całkowicie obezwładniająco. Skutkiem tego mogłaby być utrata sił życiowych, paraliż pragnień, które uszkodzone zostałyby ciągle wracającymi scenami tego, co nie do zniesienia.

Czytaj dalej