Beznadziejna sprawa? Beznadziejna sprawa?
i
Daniel Mróz, rysunek z archiwum nr 771/1960 r.
Opowieści

Beznadziejna sprawa?

Marcin Wroński
Czyta się 3 minuty

Wiosny przed wojną też były wstrętne. Słońce świeciło tak złośliwie, że w zapiętym płaszczu człowiek się gotował. Ale wystarczyło tylko na chwilę rozpiąć palto, by zaraz złapać katar, a nawet chorobę weneryczną.

Z półrozmarzłej, podśmierdującej gleby z wysiłkiem wydobywały się falliczne kształty kiełków, budząc robactwo, drobnoustroje oraz złe ludzkie namiętności. Nic więc dziwnego, że którejś nocy kłódka przy drzwiach sklepu pana Feld­bauma zaskowyczała pod wytrychem i chociaż ten dźwięk od razu zaniepokoił czujnego psa właściciela, złodziej zdążył wyrwać szufladę z kasy i zniknąć, pozostawiając błotniste ślady ciężkich buciorów. Mundurowy patrol zjawił się błyskawicznie. Brygada śledcza – za późno. Komisarz Maciejewski rozglądał się po sklepie pana Feldbauma, zaskoczony tym, co w nim zastał. Podłoga lśniła czystością, a powietrze wypełniała woń lizolu.

– Gdzie te ślady butów? – burknął do właściciela.

– Tu, tu i tu były – sklepikarz wskazał kilka szczególnie czystych miejsc na nieskazitelnej podłodze. – Ale pan władza kazał posprzątać. I jeszcze wlepił mandat.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Tak jest – pochwalił się starszy posterunkowy Dzierżak, dumny z funkcji dowódcy patrolu. – W sklepie musi być higiena, bo tu ludzie chodzą. Tak stoi w rozkazie nowego pana komendanta.

– Mój pies chciał pobiec za śladem…

– …ale nie był szczepiony – przerwał Feldbaumowi Dzierżak. – Wezwałem hycla i poleciłem zabrać do schroniska, jak stoi w rozkazie nowego…

Maciejewski nie słuchał go, zajęty był oglądaniem kłódki. Jej nieskomplikowany mechanizm ustąpił zapewne pod naporem ostrego, zakrzywionego drutu. Na szczęście posterunkowy nie kazał ładnie zeszlifować wąskich zadrapań przy zamku – jego komendant urzędował od niedawna i nie zdążył jeszcze wydać rozkazów dotyczących estetyki. Tymczasem po drugiej stronie ulicy, pokrytej – jak zresztą cały Lublin – pośniegowym brudem, przez okno swojego warsztatu wyglądał zaciekawiony szewc. Zapamiętale polerował wysokie zimowe buciska, widocznie świeżo naprawione. Świeciły się z daleka zupełnie jak oficerki posterunkowego Dzierżaka.

Zanim Maciejewski wrócił do komisariatu, jego zastępca Kraft zdążył sprawdzić nocne raporty. Na dołku siedziało aż dwóch idealnych podejrzanych.

– Ten wyższy, Grzelak, był kucharzem w knajpie, która niedawno zbankrutowała – mówił Kraft, gdy wraz z komisarzem zaglądali przez judasza do celi podręcznego aresztu. – W jego kieszeni znaleźliśmy wygięty gwóźdź, ale tłumaczył się, że tylko wydrapywał nim antyrządowe hasła w toaletach. Popatrz, jakie ma zabłocone kamasze! A ten mniejszy, Wroński, to dziennikarz z zamkniętej gazety. Buty wprawdzie zdążył oczyścić, ale nosił po kieszeniach ponad tuzin spinaczy do papieru, kilka nawet rozprostowanych.

– Mnie najbardziej to nie podoba się ten Wroński, panie kierowniku. W gazecie zawsze głupoty wypisywał. I ręce mu się cały czas trzęsą, jak to winnemu! – wyraził swą hipotezę śledczą wywiadowca Zielny, kiedy już cały wydział zebrał się w gabinecie komisarza.

– Mnie Grzelak – powiedział drugi tajniak, Fałniewicz. – Kiepsko gotował i ma wredną gębę.

Komisarz Maciejewski zaś milczał, bo myślał, jak przystało na bohatera zagadek kryminalnych. Ty też pomyśl, Drogi Czytelniku, kto mimo tak marnych dowodów jest najbardziej podejrzany. Beznadziejna sprawa?

 

Odpowiedź:

Zapewne, Czytelniku, najchętniej zobaczyłbyś za kratami starszego posterunkowego Dzierżaka, niestety oprócz głupoty niewiele przeciw niemu świadczy. Podejrzane są buty kucharza Grzelaka, ale jego wygięty gwóźdź pozostawiłby na kłódce szerokie ślady. Z kolei spinaczem biurowym redaktor Wroński mógłby otworzyć co najwyżej zamek walizki i tylko gdyby nie trzęsły mu się ręce. Natomiast tajemniczy szewc z przeciwnej strony ulicy miał dobre rozpoznanie miejsca przestępstwa, dostęp do ostrych i twardych szydeł, a także do wielu par butów różnych rozmiarów. Może nieprzypadkowo czyścił jedną z nich?

 

Czytaj również:

Opłatek z brodą Opłatek z brodą
i
Daniel Mróz, rysunek z archiwum
Rozmaitości

Opłatek z brodą

Marcin Wroński

Drodzy Czytelnicy! Oto kolejna zagadka kryminalna z komisarzem Maciejewskim – tym razem z czasów, gdy policja łapała nie ludzi bez maseczek, ale ludzi z brodami!

Seweryn Rabinycz był starcem nudnym i przykrym, jednakże przed wojną ludzie mieli więcej cierp­liwości, więc zapraszano go na opłatki Rodziny Policyjnej. Najpierw komendant ledwie nadmieniał o długoletniej służbie Rabinycza w lubelskiej policji za carskiego ucisku. Potem z lubością rozciągał te chwalebne dwa miesiące, podczas których emerytowany komisarz wspomagał odbudowę struktur bezpieczeństwa odrodzonej ojczyzny. Na koniec z miłym uśmiechem wyznaczał oficerów skazanych na towarzystwo ohydnego starucha. W 1932 r. padło na komisarza Maciejewskiego i jego zastępcę Krafta.

Czytaj dalej