Czym dzisiaj może kusić idea odosobnienia i ascezy? Choćby tym, że można wtedy poczytać egipskich mnichów i poznać ich sposoby na spokój.
Na Pustyni Błędowskiej rzeczy tracą swój obrys. Światło, któremu nic nie stawia oporu, rozmywa kształty. Po całym dniu wędrówki ciało jest bardziej obecne, bo odczuwalne bez emocji wyciszonych wysiłkiem fizycznym. Nie muszę tu zabiegać o cudze spojrzenie, słowo i opinię. W samotności, w głuszy, w monotonnej wędrówce ustępują natrętne myśli, choć z początku w takich warunkach można spodziewać się ich natłoku. Mądrzy pustelnicy ganili nadmierną ascezę i, sławiąc korzyści świadomego postu, zalecali zdrowy rozsądek. Wieczorem, po rozbiciu biwaku i po kolacji, oczy chcą odpocząć od pustoszy wokół.
Dlatego zabrałem ze sobą książkę – jeden z licznych zbiorów apoftegmatów mnichów, którzy od IV w. n.e. zamieszkiwali pustynie na terenie Egiptu. Czesław Miłosz w Hymnie o perle napisał: „Niechby jednego człowieka wybroniło twoje dzieło”. Sądząc choćby po liczbie przekładów i wydań, apoftegmaty ocaliły niejednego. Apoftegmat to krótki utwór o dydaktycznych walorach, często w formie pytania i odpowiedzi. To sentencja lub zwięzła opowieść z morałem, oszlifowana w tysiącach powtórzeń, zanim zyskała ostateczny wyraz. To zbiór wiedzy o postawach moralnych, swoisty przewodnik duchowy dla wielu pokoleń, które do dziś mogą czerpać z niego inspiracje.
Poza ego
„Był pewien starzec, który ofiarowywał dary każdemu, kto go oczerniał. Jeśli mieszkał nieopodal, wręczał je osobiście, a jeśli daleko, wysyłał je przez inną osobę” – to jeden z pierwszych apoftegmatów, które przeczytałem. Nie wiadomo, jak ten starzec miał na imię i kim był. W IV w. ziemie egipskie były prowincją rzymską zamieszkaną przez rozmaite narodowości, w tym Greków i biednych koptyjskich chłopów, którzy uprawiali pola nad rzeką.
Starożytne wykute w skale grobowce już od dawna nie były używane do pochówku zmarłych. Starzec mógł mieszkać w jednej z takich grot. Chrześcijańscy mnisi, którzy przybyli w te strony, zagospodarowali pieczary na pustelnicze cele. Żyli w nich samotnie albo tuż obok swoich współbraci. Bohater apoftegmatu, jeśli był zahartowany, mógł równie dobrze mieszkać z dala od ludzkich osad, w głębi pustyni w rejonie miejscowości Cele na zachód od Kairu, na obrzeżach piaszczystej Sahary bądź też na zupełnym odludziu – w Sketis, dziś nazywanym An-Natrun, w pobliżu oślepiająco białych solnisk, skąd trzeba było godzinami wędrować po wodę.
Thomas Merton w Mądrości pustyni pisał: „Ojcowie pustyni nie chcieli, by ktoś nimi rządził, lecz nie pragnęli również władzy nad innymi. […] Duchowe kataklizmy, które bywały udziałem niektórych zarozumiałych wizjonerów pustyni, ukazują nam niebezpieczeństwa samotnego życia – są niczym kości bielejące na piasku. Ojciec pustyni nie mógł pozwolić sobie na bycie wizjonerem. Nie mógł ryzykować przywiązania do swojego ego lub niebezpiecznej ekstazy samowoli”.
Z biegiem lat pustynna społeczność rozrastała się. Powstawały pierwsze klasztory ze swoimi regułami, ale wielu mnichów ciągle wybierało życie anachorety, z dala od jakichkolwiek skupisk. Stać się samowystarczalnym ojcem, abbą, mędrcem, znaczyło awansować w hierarchii społecznej, uwolnić się od pełnego upokorzeń losu miejscowych chłopów. Cztery wieki po Chrystusie, na ziemi egipskiej, neofici żyli rozentuzjazmowani religią, prowadząc zaciekłe spory teologiczne i z uważnością badając moralne podstawy ludzkiego bytu. Mimo że między pustelnikami nie było zgody co do istoty absolutu, światopogląd ojców i matek pustyni opierał się na silnej wierze w Boga.
Tym bardziej może dziwić, że w tysiącach zapisanych apoftegmatów wzmianki o Piśmie Świętym czy Chrystusie pojawiają się sporadycznie. Częste odwołania do świętych ksiąg czy Chrystusa nie były jednak konieczne. Fenomen apoftegmatów polegał na tym, że dotykały spraw życia doczesnego – w przeciwieństwie do wielu abstrakcyjnych teorii religijnych. Ojcowie i matki pustyni na sobie testowali reguły podane w świętych księgach jako uniwersalne, po czym zdawali relację ze swoich klęsk oraz sukcesów. Miewali wszystkiego dość, tak jak i my.
Pracując nad sobą, nie udawali nadludzi. Nie przypominali proroków nieznających ludzkiej codzienności. Egipscy pustelnicy byli ludźmi z krwi i kości, świadomymi własnych ograniczeń, choć nie zawsze tych, które narzucają czas i historia. Eremici żyli w czasach silnego patriarchatu. Mimo to apoftegmaty oraz inne źródła monastyczne z tamtego czasu wspominają imiennie matki pustyni, których było znacznie mniej niż mężczyzn. Znamy kilka z nich: Teodorę, Sarę, Synkletykę. Wiele przemawia za tym, że kobiety częściej żyły bliżej osad i Nilu.
W literaturze monastycznej tamtej epoki – zdominowanej przez mężczyzn – pokutuje przekonanie, że kobieta jest z natury słabsza. Tym więcej musiała włożyć wysiłku w to, by jako amma (matka pustyni) zdobyć w okolicy tak wielką sławę, że bez poczucia wstydu przychodzili do niej mnisi po radę duchową. Sara, która pochodziła z Dolnego Egiptu, powiedziała raz do swoich współbraci: „Ciałem jestem kobietą, ale nie duchem”. Trwają spory, co tak naprawdę miała na myśli. Czy znaczy to – jak rozważa Małgorzata Borkowska w Twarzach Ojców Pustyni – że wobec Boga „nie ma mężczyzny ani kobiety, ale wszyscy jesteśmy jednym w Chrystusie” i mamy równe prawo do świętości? A może to, że wybierając życie pustelnicze, Sara odrzuciła swoją kobiecość? Pierwsza interpretacja wydaje się dziś bardziej zgodna z duchem chrześcijańskim, ale to druga jest prawdopodobniejsza w świetle wiedzy o tamtej epoce.
Mniszki często nawoływały w apoftegmatach do zdrowego rozsądku. Amma Synkletyka przestrzegała: „Niebezpieczne jest, jeśli ktoś nie dojrzał do nauczania przez praktykę życia, a usiłuje nauczać […]. Wzywają wprawdzie słowami do zbawienia, lecz złymi obyczajami więcej szkodzą”. Amma Teodora powtarzała zaś historię o mnichu, który z powodu mnóstwa pokus powiedział sobie: „Odchodzę”. Kiedy wkładał sandały, zobaczył obok jakiegoś człowieka, który również wkładał sandały. Ten przemówił do niego: „Czy to przeze mnie chcesz odejść? Dokądkolwiek pójdziesz, ja tam pójdę przed tobą”.
Reguły gry
Pustelnicy pracowali. Najmowali się do robót w polu. Parali się rękodziełem, często wikliniarstwem, uprawiali warzywa w ogródkach przy swoich celach. Kiedy doskwierała im samotność, wybierali się do swoich przyjaciół, z którymi dzielili się obserwacjami. Te były podawane dalej – niczym ewangeliczne przypowieści. Większość najpierw zapisywano w języku koptyjskim. Nie wszystkie zawierają uniwersalny przekaz. Wiele odnosi się ściśle do reguł życia eremity poświęconego Bogu i modlitwie. Trzeba pewnej wytrwałości, by je poznać, docenić i odnaleźć te, które nieoczekiwanie rzucają światło na doświadczenie własnego życia.
Co więc może być w nich atrakcyjnego dla współczesnego człowieka, tak często i z rozmaitych powodów zrażonego do tradycji judeochrześcijańskiej? Być może największym brakiem, jakiego można doświadczyć w dzisiejszym świecie – gdzie coraz trudniej o autorytety, za to zewsząd bombarduje nas nadmiar bodźców – jest brak solidnej instrukcji obsługi naszego życia. Zwykle zaczynamy je rozumieć w dojrzałym wieku, jeśli w ogóle. Taka instrukcja przydałaby się wcześniej, by ustrzec nas przed możliwymi do uniknięcia katastrofami. Człowiek w głębi duszy bardzo często łaknie wskazówki – konkretu, któremu jest gotowy się poddać i który pomoże mu określić sens egzystencji. Ulgą bywa przeświadczenie – właściwe większości religii oraz doktryn – że w wykraczającej poza świat materialny sferze myśli i emocji istnieją uniwersalne reguły, które rządzą moralnością, tak jak prawa fizyki panują nad przyrodą. Podążanie za nimi to w gruncie rzeczy wybór egzystencjalny, któremu towarzyszy przekonanie, że określona strategia działania przyniesie pożądany skutek, a świat wartości wpisuje się w strukturę wszechświata, podobnie jak zło (chociaż – co widać np. w idei chrześcijańskiej – bywa ono odwracalne).
Idąc dalej tym tokiem myślenia: jeśli nie istnieje fundamentalny wzór postępowania, który z całą pewnością można uznać za dobry, nic nie ma sensu. Ojcowie i matki pustyni dokumentowali egzystencjalne doświadczenia z wielką konsekwencją i starannością. Zachowując postawę krytyczną, nieufni wobec zgubnych intuicji, prowadzili zbiorowy eksperyment wykraczający poza ramy indywidualnego życia.
Między innymi
Ojcowie i matki pustyni, oprócz wybranych ascetów, niejednokrotnie żyli blisko ludzi. Często widzieli wieś ze swoich grot w skarpach nad Nilem. Dzięki temu nie tracili kontaktu z codziennością, a pielgrzymi, z którymi się spotykali, wzbogacali ich wiedzę o człowieku. Oto przykłady. Abba Antoni, mieszkający na pustyni – jak opowiada jeden z apoftegmatów – popadł raz w zniechęcenie i „wielką ciemność wewnętrzną”. Powiedział do Boga: „Panie, chcę się zbawić, ale myśli nie pozwalają; co mam robić w tym utrapieniu?”. Chwilę potem, wyszedłszy na zewnątrz, zobaczył Antoni kogoś podobnego do siebie, kto siedział i pracował, potem wstawał i modlił się, a następnie znów siadał i plótł linę. Odczuł wielką radość i ufność, a robiąc tak, osiągnął zbawienie.
Ten sam abba Antoni innym razem doradzał spotkanemu myśliwemu. Mężczyzna bardzo zgorszył się, że czcigodny mnich żartuje z braćmi. Pustelnik poprosił myśliwego, żeby napiął swój łuk, a gdy ten to zrobił, Antoni nalegał, by włożył w tę czynność jeszcze więcej siły. Wtedy myśliwy powiedział: „Jak napnę go nad miarę, to pęknie”. Wtedy abba Antoni miał odpowiedzieć: „Tak jest z pracą wewnętrzną. Jeśli ją ponad miarę napniemy, bracia się szybko załamią. Trzeba więc z nimi postępować łagodnie”.
Abba Pojmen zaś radził: „Trzymaj się z daleka od tego, kto spiera się za każdym razem, gdy rozmawia”. Uczył: „Jeśli masz skrzynię pełną odzieży i pozostawisz ją zamkniętą przez długi czas, to odzież zgnije. Tak samo jest z myślami w naszym sercu. Jeśli nie spełnimy ich poprzez fizyczne działanie, po pewnym czasie popsują się i staną się czymś złym”. O abbie Agatonie powiadano, że przez trzy lata nosił kamień w ustach, aż nauczył się milczeć. Ale abba Pojmen – zupełnie przeciwnie – zalecał otwartość: „Naucz swoje usta mówić to, co jest w sercu”.
W gruncie rzeczy istotą apoftegmatów jest próba odpowiedzi na ponadczasowe pytania. Kim jest człowiek? Czy istnieje w nas coś tak głęboko ludzkiego, że uniwersalnego? Jeżeli tak jest, to które reguły i normy zawsze mogą człowieka ocalić? Co to dzisiaj znaczy: wieść życie pustelnicze i po co to robić? Do ascezy, jak radzili niegdysiejsi ojcowie pustyni, warto przykładać swoją miarę. Jeśli więc mamy przełożyć tę radę na współczesne realia, obecnie ascezą może stać się choćby kilkudniowa przerwa od mediów społecznościowych.
Dzisiaj też istnieją na świecie pustelnicy. Można się z nimi spotkać lub poznać ich poprzez lekturę książek, które napisali. Od lat regularnie wracam do publikacji polskiego trapisty Michała Zioły, który po okresie spędzonym w Maroku, Algierii i Kamerunie przebywa w opactwie Notre-Dame d’Aiguebelle w południowej Francji. Wydał kilka książek prozatorskich z fragmentami dziennika. Sięgam po nie zawsze, gdy inne pozycje mnie nużą bądź zawodzą, bo twórczość Zioły oferuje to, co wiele dzieł powstałych w odosobnieniu: świeże spojrzenie na rzeczywistość. Jedna z jego ostatnich książek, znakomita Piosenka humbaka (wyd. W drodze, 2017) to zbiór krótkich wpisów opatrzonych godziną powstania, bez podania konkretnej daty.
Oryginalna twórczość mnicha jest dowodem na to, że o duchowości można mówić konkretnie i odważnie, ale bez niewybaczalnego dla współczesnego odbiorcy nachalnego moralizatorstwa. Autor, przybierając różne literackie pozy, nie stroniąc od ironii, stara się jednak, by nie zostawić czytelnika z niczym – z pustką, którą ten być może chciał zapełnić lekturą. To czyni tę prozę, tak jak apoftegmaty, dziełem wielokrotnego użytku. Posłuchajcie tylko: „Wynurzenie 13.30. Sadzę drzewa i słyszę dźwięk dzwonów. […] To nie wtykanie w ziemię tych rachitycznych witek nie podoba się demonom, ale moje przekonanie, że w ten sposób kontynuuję czynność przerwaną czterdzieści lat temu i ocalam ciągłość losu, ciągłość losu, czyli sens. Mówię ludziom – rozpocznijcie od punktu, który porzuciliście kiedyś. Przedstawcie go sobie, wywołajcie z pamięci, to nic, że było to pół wieku temu, doskonale ten moment pamiętacie. Pamiętacie sadzenie drzew z sąsiadem? Był niezłym chamem, przegłodziwszy się, lubił sobie w południe podjeść tłustego boczku z bułą i musztardą. Taki obraz działa jak katalizator procesu – nazwijmy to – wślizgnięcia się na powrót w życie, życie zdradzone, bo zdawało nam się zbyt niskie”.
„Wynurzenie 8.45. Tylko skrajny indywidualizm może obronić przed złem systemu – pisał Brodski. A my mówimy »solidarność«. Ale to tylko pozorna sprzeczność. Solidarność pojawia się wraz z pierwszym, słabym głosem, który mówi »nie«, głosem skrajnego indywidualisty”. Tak, proza współczesnego pustelnika, podobnie jak apoftegmaty, bywa przewrotna. Zupełnie jak w tej mądrości ojca pustyni: „Kilku starców przyszło kiedyś do abby Pojmena i pytało: »Kiedy widzimy, że bracia zasypiają na modlitwie, czy chcesz, abyśmy ich budzili, aby czuwali podczas wigilii?«. A on im odpowiedział: »Co do mnie, to gdy widzę, że brat zasypia, opieram jego głowę o swoje kolana, żeby odpoczął«”. Mądrość ta podważa ugruntowane przekonania, utwierdza wspólnotowość, wykpiwa narcyzm.
Teksty apoftegmatów podane za: Apoftegmaty Ojców Pustyni, t. 1 Gerontikon, oprac. ks. Marek Starowieyski, tłum. Małgorzata Borkowska OSB, Wydawnictwo Benedyktynów, Tyniec 2007; Thomas Merton, Mądrość pustyni, tłum. Andrzej Wojtasik, wyd. Esprit S.C., Kraków 2007.