Bliskość w kałuży Bliskość w kałuży
i
zdjęcie: Valeria Strogoteanu/Unsplash
Opowieści

Bliskość w kałuży

Tomasz Sitarz
Czyta się 6 minut

Oto inspirowana biologią legenda o początkach wszelkiej komunikacji. A poniżej dodatek naukowy.

Dawno, dawno temu, gdy wiele rzeczy nie miało jeszcze nazwy i mówiąc o nich, trzeba było wskazywać palcem, życie występowało tylko w jednej, odizolowanej od reszty świata kałuży, a mieszkające w niej organizmy były identyczne. Ich dni nie różniły się od siebie, a jedynym sposobem określenia biegu czasu były podziały komórkowe. Nie mając naturalnych wrogów, prosperowały. Ich liczebność rosła, ale każda z zawieszonych w pierwotnej zupie istot czuła się samotna, ponieważ nie znała sposobu oznajmiania innym swojej obecności. Obserwator, który spoglądał czasem na tę płytką kałużę, zaniepokoił się.

Pomyślał: „Nie powołałem ich do życia, a jednak czuję się odpowiedzialny za ich dobrobyt. Pełnia istnienia nie może być osiągnięta w samotności, więc wyposażę je w narzędzia, dzięki którym będą mogły przekonać się o swojej liczebności i komunikować się”.

Zgodnie z Jego wolą organizmy zapadły w sen bez snów, w trakcie którego zaszła w nich zmiana. Komórki, do tej pory głuche i nieme, wykształciły prosty, a jednak genialny system, który zawierał trzy elementy. Pierwszym z nich była zdolność organizmu do artykułowania Słowa – w formie cząsteczki sygnałowej. Drugim była zdolność do jego detekcji – przy użyciu receptora skierowanego ku otaczającemu środowisku. Ostatnim elementem była zdolność interpretacji Słowa i adekwatnej reakcji. W ten sposób zaistniała Komunikacja.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jednak w chwili, gdy Obserwator okazał współczucie i wprowadził w świat zmianę, umarł, a na jego miejsce, po niezauważalnie krótkim czasie, pojawił się Ingerent. Poczuł, że jego poprzednia forma – wolna od odpowiedzialności za swoje czyny – była czystsza, nieskażona siłą sprawczą. Chcąc poświęcić zmianie, która w Nim zaszła, więcej uwagi, wycofał się i pozostawił Ziemię Czasowi.

Czas, który był na miejscu od zawsze, był. W tym okresie historii planety Czas odgrywał kluczową rolę, chociaż pozostawał właściwie niezauważalny. Nie było wskazówek zegara, które więziłyby jego harce. Nie było stworzeń, które mogłyby liczyć jego kroki. Jednak wszystko, co wydarzało się w kałuży i dookoła niej, podlegało jego zasadzie.

Organizmy cieszyły się. Otrzymały przecież dar, który ulżył ich samotności. Od teraz były zdolne – w kilku metabolicznych krokach – syntetyzować cząstki sygnałowe, zwane autoinduktorami, i oznajmiać swoją obecność innym. We wczesnej utopii pierwotnej kałuży było miejsce dla każdego. Relacje kwitły. Nawiązywały się znajomości, które przeradzały się w przywiązanie, miłość i wyras­tające z niej drzewa genealogiczne. Jednak pewnego wyjątkowo suchego dnia znaczna ilość wody wyparowała, tworząc dwie kałuże oddzielone od siebie lądem. Na próżno szukano przyjaciół i najbliższych, na próżno wzrósł poziom syntezy autoinduktorów. Nawoływań nie sposób było usłyszeć, gdyż ich rozprzestrzenianie stało się całkowicie zależne od dyfuzji, a więc nie mogło pokonać dzielącej ich granicy lądu. Po okresie żałoby zapanował Czas.

Organizmy powiedziały: „Możemy żyć nadzieją, ale nie żalem i tęsk­notą. Zbudujmy więc nową rzeczywistość – taką, do której miło będzie wrócić naszym utraconym braciom. Jeśli powrócą, przywitamy ich z otwartymi ramionami, gotowi przyjąć ich do nowego, lepszego świata. Jeśli nigdy więcej ich nie ujrzymy, nie będziemy stratni. Nasz dom będzie bogatszy – ku ich pamięci i naszemu rozwojowi”.

Tak też się stało. Dzięki Komunikacji wytworzyły tożsamość i nie były już „tylko” organizmami, lecz bakteriami. Poczęły wytwarzać cechy charakterystyczne. Wypuściły wić, by przeciwstawić się losowości drgań cząsteczek wody. Wprowadziły subtelne zmiany w szlakach metabolicznych, by lepiej przystosować się do panujących w kałuży warunków. Czas patrzył i cieszył się, po raz pierwszy obserwując swój wpływ na Cywilizację. Nie trzeba było długo czekać, by bakterie nazwały się i stały Gatunkiem. Współpracując, sięgały po kolejne osiągnięcia. Nauczyły się tworzyć biofilm, nauczyły się emitować światło w procesie bioluminescencji, nauczyły się też wymieniać fragmentami materiału genetycznego, co było źródłem różnorodności, ale też wykładniczego wzrostu kompetencji każdej z nich. Wszystkie te aktywności regulowały Słowem. Ich język – chociaż tak brzemienny w skutki – nadal pozostawał prosty, trójelementowy. Wysokie stężenie autoinduktora wydzielonego do środowiska wysycało receptory błonowe, które aktywowały czynniki transkrypcyjne znajdujące się we wnętrzu komórki. Czynniki te, wiążąc się do specyficznych miejsc kodu genetycznego, sprawowały władzę wykonawczą w układzie. Informacja z DNA była następnie przepisywana na RNA, które stanowiło matrycę do budowy białek.

Już wtedy wszystko zależało od białek. Regulowały tempo wzrostu i podziałów komórek, odpowiadały za wydajność metabolizmu i jego produkty, stanowiły o zdolności bakterii do kolonizacji i atakowania bardziej złożonych form życia, które od jakiegoś już czasu pojawiały się w kałuży. Jednym z niewielu zachowanych świadectw pochodzących z tamtych czasów jest krótki opis wizyty w kałuży bliżej nieznanego organizmu. Posłuchajmy:

„Coś jest w kałuży. Weszliśmy na to. Jest duże. Wnikamy do wnętrza. Czy powinniśmy to uśmiercić? Jest nas zbyt mało, poczekajmy. Jest nas więcej, więcej, więcej. Jest nas wystarczająco. Rozpocząć produkcję czynników wirulencji. Wytwarzać toksyny. Intruz padł. Rozpocząć redukcję martwej materii organicznej”.

Z tego żyli.

Ich język nie mógł oprzeć się chao­sowi ewolucji napędzanej przez Czas. Słowo zmieniało formę wskutek rozwoju szlaków metabolicznych, których było produktem. Receptory przystosowywały się do zachodzących zmian. Rozwój społeczności zdawał się nieograniczony. Zawładnęła całą niszą i już planowała ekspedycje w nieznane rejony świata, aż pewnego dnia spadł deszcz.

Kałuże rosły, a woda zaczęła przelewać się nad dzielącym je lądem. Dla obu plemion była to niespodzianka, ponieważ Czas nie oszczędzał nikogo. Początkowo zareagowały na siebie wrogością. Była to przecież inwazja obcych, którzy wyglądali inaczej, pachnieli inaczej, a co najważniejsze – mówili niezrozumiałym Słowem. Wojna zdziesiątkowała Gatunki. Po raz pierwszy użyto specjalistycznej broni masowego rażenia: Antybiotyków. Kałuża nie przypominała już pierwotnego Edenu, a jej odmęty pełne były resztek DNA i błon komórkowych. Osłabieni, zaczęli pertraktować.

Pojawiły się postulaty o podobieństwie Słów obu Gatunków. Dostrzegano pokrewieństwa w szlakach ich syntezy oraz analogię w budowie receptorów błonowych. Udało się prześledzić ścieżki ewolucyjne, którymi wiły się oba języki i ustalono ich bliskie pokrewieństwo, a winę za konflikt przypisano Czasowi. Wtedy właśnie nabrał mocy pakt o nieagresji. Największym osiągnięciem była wymiana plazmidów, kolistych cząsteczek materiału genetycznego, który okazał się zapisany w uniwersalnym alfabecie – z jego rozszyfrowaniem nie miały problemu oba gatunki. Na plazmidach została też rozpowszechniona wiedza dotycząca osiągnięć cywilizacyjnych i stały się one dobrem wspólnym. Kolektywna mądrość pociągnęła za sobą pokój, a kałuża znów tętniła życiem. Na pamiątkę tych wydarzeń ustanowiono święto, Quorum sensing, mające przypominać o powrocie do zawczasu postradanych zmysłów.

***

Dziś nikt już nie pamięta, z czyjej inicjatywy powstał projekt wieży. Wszelkie próby przypisania winy były skazane na niepowodzenie. Możliwe, że jedynym winnym była Pycha. Rozochocona wzrostem Cywilizacja zainicjowała budowę instalacji, która „przyćmi wszelkie wcześniejsze osiągnięcia i wyniesie chwałę Bakterii na nadwodny piedestał”. Budowa trwała wiele pokoleń. Ze swoich medytacji Ingerent wynurzył się pod koniec prac budowlanych. Obudził się z postanowieniem pozostawienia świata samemu sobie, ale gdy ujrzał wieżę, zrozumiał, że pierwsza ingerencja skaziła jego naturę po wsze czasy i nie uniknie on już odpowiedzialności za jej skutki. Zesłał więc na kałużę molekuły. Wyciszały one Słowa dyfundujące w środowisku, niespecyficznie wiązały się do receptorów i modyfikowały ścieżki sygnałowe odpowiedzialne za interpretację informacji. Bakterie znów stały się nieme i głuche. Ich języki, pomieszane, zostały zdegradowane do niezrozumiałego bełkotu, a każda z nich odeszła w swoją stronę. W najdalszych zakamarkach Ziemi, na gruzach starych błędów, zbudowały odrębne cywilizacje, odrębne Słowa i Gatunki.

***

Czas zadbał, by nowe plemiona wypracowały własne, nowe Słowa, które zdolne były czasem przekroczyć bariery międzygatunkowe, lecz już nigdy nie pojawiło się powszechne zrozumienie. Pozostał on tam, gdzie był. Głuchy i niemy, śmiał się z wewnętrznej walki Obserwatora, Ingerenta, a wreszcie Stwórcy.

Czytaj również:

Prawieczna zalewajka Prawieczna zalewajka
i
Malowanie "Panoramy Racławickiej:" Wojciech Kossak z paletą w ręce gotujący obiad (?) na prowizorycznej kuchni w rotundzie, 1893/1894 r./MNW (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Prawieczna zalewajka

Tomasz Sitarz

Możecie mi wierzyć lub nie, ale znalazłem ostatnio księgę, a w niej przepis na pierwotną zupę – tę samą, w której ponoć zaczęło się ziemskie życie.

To była leniwa niedziela. Słońce wlewało się przez zasłony, a rozproszone na cząsteczkach kurzu strumienie światła przypominały mleczne kłaczki. Zawieszony w powietrzu dym z papierosa lenił się jak ja. Garnek z wywarem postawiłem na wolnym ogniu, tofu zalałem marynatą i wyszedłem na spacer.

Czytaj dalej