
Z Flixbusa na dworcu autobusowym Intermodal wysiedliśmy około czwartej nad ranem. Wszystko było pozamykane, żadnego baru, zero klubów nocnych, sklepów 24h. Mężczyzna wywożący śmieci powiedział, że kawiarnie to najwcześniej od szóstej, siódmej. Mówił dobrze po angielsku, w przeciwieństwie do większości Hiszpanów. I Basków też. Byliśmy w Bilbao – najpopularniejszym mieście Kraju Basków i wcale nie jego stolicy, jak wydaje się wielu turystom, którzy nie wiedzą, że około 60 km na południowy wschód leży Vitoria-Gasteiz.
Poszliśmy w stronę parku, by poczekać na ławce, i naszym oczom ukazał się budynek, który wygląda trochę jak stacja kosmiczna, a trochę jak wielkie urządzenie kuchenne – Muzeum Guggenheima. Wielu ludzi uważa Bilbao za architektoniczną awangardę i faktycznie krajobraz miasta, pełnego starych kamienic o wysokich oknach podbijających nowoczesne konstrukcje, sprawia wrażenie bałaganu, ale grającego równą nutę. Jak np. most La Salve, z którym łączy się dekonstruktywistyczny wygibas muzeum, a któremu 30 lat po budowie, z okazji 10. urodzin muzeum, dorobiono charakterystyczny czerwony łuk. Łuk góruje nad okolicą. Nowe nie jest wtrącane w przestrzeń przypadkiem, tylko z sensem, w rytm miejskiego życia, jak kolejny szyld na budynku, kolejna galeria, droga, połączony z placem skwer.

Falisty czas
Frank O. Gehry na zewnątrz muzeum porozrzucał i poskładał od nowa tytan i szkło, a w środku zaaranżował fantastyczną przestrzeń do przeżywania sztuki. Tak jak Frank Lloyd Wright zrobił to w starszej, nowojorskiej wersji. Kolejne sale i korytarze współgrają