Przemyślenia

Bohater 
naszych czasów

Stach Szabłowski
Czyta się 5 minut

Cicha agonia duszy, wyobcowanie, męczące bujanie się na huśtawce hedonizmu i depresji, tęsknota za bliskością i niemożność jej zniesienia, (nie)zdrowe jedzenie, frustracje prekariatu, roszczeniowość i niedojrzałość milenialsów – czym są te i inne problemy pierwszego świata wobec problemów pozostałych światów oznaczonych kolejnymi numerami? Czym są wobec spadających bomb, eksplodujących min, pustych żołądków i dachów, których nie ma nad głową?

W perspektywie globalnej problemy ludzi pierwszego świata, których kłopot polega na tym, że mają już wszystko i nie wiedzą, co dalej ze sobą zrobić, są oczywiście abstrakcyjne. Wydumane. Śmieszne. Nic dziwnego, że zabawna jest także współczesna sztuka. Ten rys komiczny świetnie uchwycił niedawno szwedzki reżyser Ruben Östlund, autor nagrodzonego Złotą Palmą w Cannes filmu The Square. Akcja toczy się w muzeum, bohaterami są kuratorzy i artyści ukazani na tle instalacji, wideoprojekcji, performance’ów i wernisaży. W ogóle sztuka współczesna staje się nie tylko problemem pierwszego świata, ale również problemem kina. Art world był długo tematem w innych dziedzinach kultury nieobecnym – jak gdyby w tym hermetycznym, pretensjonalnym światku zaludnionym przez ubranych obowiązkowo na czarno i cytujących Deleuze’a ludzi nie mogło zdarzyć się nic interesującego dla tych, którzy do tego światka nie należą. To się jednak zmienia. 

Nie darmo przenikliwy Michel Houellebecq już w 2010 r. uczynił protagonistą powieści Mapa i terytorium fikcyjnego artystę konceptualnego. Niedawno oglądaliśmy Performera, a już niedługo wejdzie na ekrany Serce miłości – melodramat Łukasza Rondudy o Zuzannie Bartoszek i Wojciechu Bąkowskim, parze artystów, z których żadne nie ma jeszcze czterdziestki i którzy debiutowali w gruncie rzeczy całkiem niedawno. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Przed 30 laty, kiedy Oliver Stone chciał opowiedzieć o świecie epoki Reagana, wybrał na bohatera maklera giełdowego z Wall Street. Bohaterem naszych czasów jest człowiek sztuki, kurator bądź postkonceptualny artysta, za scenę dramatu służy zaś sala wystawowa muzeum. 

Tam właśnie, do muzeum, udał się Östlund, aby opowiedzieć o problemach pierwszego świata. Właściwy adres! W muzeum problemy te urastają do rozmiarów monstrual- nych, a zarazem groteskowych. Sztuka współczesna ze swoimi bełkotliwymi tekstami kuratorskimi, polityczną poprawnością, wytrawnym minimalistycznym designem, śmiertelnie nudnymi projekcjami wideo wyświetlanymi na całe ściany ogromnych galerii czy instalacjami w rodzaju kupek żwiru pieczołowicie usypanych i celebrowanych w pustych salach wystawowych – to wszystko aż prosi się o szyderę. Östlund robi więc komedię, nabija się ze sztuki, przedrzeźnia pozy jej funkcjonariuszy i luminarzy. To jest śmieszne, ale w gruncie rzeczy tu się nie ma z czego śmiać. 

Przecież to nie sztuka jest w kryzysie, ona tylko odbija kryzys, w którym sami się pogrążamy – i dlatego jest taka ciekawa. Do tego problemy pierwszego świata, choć żenujące, są realne i naprawdę gnębią uprzywilejowaną część ludzkości. Lęk, którym podszyta jest sytość, egzystencjalna pustka, zanik społecznych więzi, samotność – gdzie wypowiedzieć te śmieszne problemy, komu się z nich zwierzyć? Na pewno nie ofiarom wojny w Syrii i nawet nie bezdomnym współobywatelom, ofiarom wolnego rynku. 

Östlund sugeruje, że przed totalną nerwicą uratować nas może już chyba tylko „inwazja barbarzyńców”. Reżyser przerysowuje współczesną sztukę w karykaturę, ale uderzające podobieństwo do realnych instytucji, artystów, obyczajów i zdarzeń jest w jego filmie zamierzone i nieprzypadkowe. W jednej ze scen przywołuje niemal dosłownie incydent należący do najbardziej paradnych i pouczających epizodów z najnowszych dziejów szwedzkiej sztuki współczesnej. W 1996 r. w Sztokholmie odbywała się wystawa Interpol, pomyślana jako miejsce spotkania artystów z Zachodu i postsowieckiego Wschodu (czytaj: artystów ze światów numer jeden i numer dwa). Do projektu zaproszono m.in. Olega Kulika, moskiewskiego performera, który występował wówczas nago, na czworakach i w obroży, wcielając się we wściekłego rosyjskiego psa, zezwierzęcony podmiot jelcynowskiej transformacji. W Sztokholmie Kulik był uwiązany łańcuchem do psiej budy, warczał i ujadał na publiczność. Organizatorzy ostrzegali, aby się do niego nie zbliżać, pewien szwedzki krytyk zignorował jednak zakaz i chciał z performerem po ludzku porozmawiać. Kiedy znalazł się w zasięgu łańcucha, Kulik powalił go, pogryzł do krwi i podarł drogie spodnie krytyka. Kurator wystawy stracił głowę i wezwał policję, artysta został obezwładniony i aresztowany. U Östlunda performer, również ze Wschodu i również, tak się złożyło, noszący imię Oleg, nie jest psem, ale człowiekiem małpą – reszta jednak toczy się mniej więcej podobnie. Elegancka publiczność wernisażu najpierw bawi się widokiem zmałpionego artysty, który skacze po stołach, tłucze kieliszki z prosecco i rzuca przekąskami. Potem, kiedy staje się jasne, że to nie żarty, ludzie pierwszego świata wpadają w panikę, a jeszcze później doświadczają katharsis – zbierają się do kupy i rzucają się na dzikusa, żeby go zlinczować. Nareszcie przemoc! Problemy pierwszego świata na chwilę znikają z horyzontu, a wszyscy czują, że naprawdę żyją. 

Oto pyszna scena zderzenia pierwszego świata ze światem niepierwszym na gruncie muzeum sztuki współczesnej. Ciekawie ogląda się ją szczególnie wtedy, gdy akurat jest się w Polsce. Optymistycznie zakładam, że problemy pierwszego świata są również naszymi. Kiedy jestem w polskich instytucjach sztuki, utwierdzam się w tym przekonaniu. Ubrani na czarno kuratorzy, globalna troska, mętne teksty gęsto nadziewane cytatami z francuskich filozofów, egzystencjalna pustka – wszystko znajduje się na swoim miejscu. Kiedy jednak wychodzę z muzeum, nie mam już takiej pewności. I to jest dopiero problem, przy którym bledną nawet egzystencjalne rozterki szwedzkiej klasy kreatywnej: jak sobie poradzić z problemami pierwszego świata, najprawdopodobniej ich nie mając?

Czytaj również:

Sztuka spadania
Przemyślenia

Sztuka spadania

Jakub Popielecki

Jakiś czas temu media relacjonowały komiczne zajście w jednym z włoskich muzeów: sprzątaczka usunęła instalację, ewidentnie uznawszy ją za wymagający rychłej interwencji bałagan. Dla jednych był to dowód ostatecznej kompromitacji tzw. sztuki współczesnej, która oczywiście już dawno „rozminęła się” z tym, co „normalny człowiek” uznaje za „sztukę”. Drudzy znaleźli w niej przydatne exemplum do tłumaczenia filozoficzno-estetycznych zawiłości tejże sztuki: zgrabny punkt wyjścia do dyskusji nad tym, czy przypadkowo zostawiony przez sprzątaczkę w galeryjnej przestrzeni mop automatycznie staje się dziełem. Zamiast przytaczać ową anegdotę, można też obejrzeć The Square.

Ci od kompromitacji przyklasną zresztą twórcom jako pierwsi. Film Rubena Östlunda jest bowiem – między innymi – satyrą na świat sztuki. Akcja toczy się w prestiżowym sztokholmskim muzeum, a głównym bohaterem jest Christian, jego dyrektor. Na pozór wszystko gra, Östlund nie zwleka jednak ani chwili ze sprowadzaniem tego ideału na bruk. Film otwiera – znamiennie – scena obalenia pomnika, a potem rusza wyliczanka absurdów: galeryjna nowomowa, desperackie promocyjne wybiegi marketingowców, gorączkowa krzątanina między biegunami elitarności i masowości. Jest nawet wątek przypadkowo sprzątniętej przez obsługę ekspozycji.

Czytaj dalej