Sztuka spadania
Przemyślenia

Sztuka spadania

Jakub Popielecki
Czyta się 4 minuty

Jakiś czas temu media relacjonowały komiczne zajście w jednym z włoskich muzeów: sprzątaczka usunęła instalację, ewidentnie uznawszy ją za wymagający rychłej interwencji bałagan. Dla jednych był to dowód ostatecznej kompromitacji tzw. sztuki współczesnej, która oczywiście już dawno „rozminęła się” z tym, co „normalny człowiek” uznaje za „sztukę”. Drudzy znaleźli w niej przydatne exemplum do tłumaczenia filozoficzno-estetycznych zawiłości tejże sztuki: zgrabny punkt wyjścia do dyskusji nad tym, czy przypadkowo zostawiony przez sprzątaczkę w galeryjnej przestrzeni mop automatycznie staje się dziełem. Zamiast przytaczać ową anegdotę, można też obejrzeć The Square.

Ci od kompromitacji przyklasną zresztą twórcom jako pierwsi. Film Rubena Östlunda jest bowiem – między innymi – satyrą na świat sztuki. Akcja toczy się w prestiżowym sztokholmskim muzeum, a głównym bohaterem jest Christian, jego dyrektor. Na pozór wszystko gra, Östlund nie zwleka jednak ani chwili ze sprowadzaniem tego ideału na bruk. Film otwiera – znamiennie – scena obalenia pomnika, a potem rusza wyliczanka absurdów: galeryjna nowomowa, desperackie promocyjne wybiegi marketingowców, gorączkowa krzątanina między biegunami elitarności i masowości. Jest nawet wątek przypadkowo sprzątniętej przez obsługę ekspozycji.

Scena z człowiekiem małpą wpuszczonym na sztywny bankiet to zaś śmieszno-straszne podsumowanie sytuacji kontaktu ze sztuką, która chce testować granice sztuki. Trudno się nie wczuć: udający goryla artysta biega w tę i we w tę, prowokując awanturę, a ty siedzisz sobie zapięty pod szyję i robisz dobrą minę do złej gry, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Imperatyw dobrego gustu podpowiada: patrz i podziwiaj. Sęk w tym, że są też inne imperatywy. Jeden z nich przypomina, że przecież nie można biernie przyglądać się przemocy, trzeba zareagować. Inny zaś krzyczy: bierz nogi za pas!

Tak, The Square będzie hitem grup wsparcia dla osób skrzywdzonych przez sztukę współczesną. Östlund pozwala bowiem odreagować mieszaninę wstydu, konfuzji i zastraszenia odczuwaną zazwyczaj w kontakcie z dziełem, które „jak to nie zachwyca jak zachwyca”. Ten aspekt filmu czyni go bardzo „oglądalnym”, przystępnym. Ale również – w pewnym sensie – łatwym. Reżyser wychodzi przecież z pozycji populistycznej, proponuje film niemalże kabaretowy, złożony z szeregu rubasznych skeczy. Bawi się w tak lubianą swego czasu przez Luisa Buñuela grę w „kopanie burżuja”. A któż nie lubi popatrzeć, jak kompromitują się elity? To jednak zabieg przewrotny. Östlund sprytnie łapie komitywę z widzem, wkupuje się w jego łaski, by pod maską farsy przemycić naprawdę poważne pytania.

Ostatecznie The Square okazuje się bowiem filmem nie tyle o sztuce, ile o odbijającym się w jej lustrze społeczeństwie. Dla Östlunda pytanie „jaka sztuka?” jest tylko wprowadzeniem do innych pytań: „jacy ludzie?”, „jaki świat?”. Charakterystyczne: tytułowy kwadrat, czyli instalacja mająca prowokować odruchy wzajemnej życzliwości, pojawia się w filmie sporadycznie i – co najważniejsze – nie widzimy nawet, jak sprawdza się w praktyce. Zamiast tego obserwujemy perypetie Christiana: jego romans z zagraniczną dziennikarką, wyprawę w szeregi proletariatu tropem skradzionego portfela, rozmaite publiczne i prywatne potyczki – a wszystko to u zarania XXI w. w scenerii szwedzkiego obywatelskiego raju. Östlund po swojemu rozpracowuje tu beneficjenta takiego układu: wykształconego, bogatego i przystojnego. Deklarującego wrażliwe sumienie, ale zaplątanego w grę władzy i pozorów, na jaką pozwala i jaką prowokuje jego pozycja.

The Square opowiada więc o konflikcie: konfrontuje składane na polu sztuki deklaracje z codzienną praktyką społeczną. Wspomniany „kwadrat empatii” to zaledwie manifest, ideał. Chciałoby się, żeby objął swoim zasięgiem całą kulę ziemską, żebyśmy wszyscy żyli w jego wnętrzu. I w pewnym sensie żyjemy – tyle że w jego dużo mniej utopijnym wariancie. Jeszcze do niedawna wydawało się, że to trwała konstrukcja. Dlatego teraz – w krytycznym momencie historii, gdy kolejne fundamenty zachodniego porządku są niespodziewanie jeden po drugim kwestionowane – The Square pyta: na ile nasz kwadrat jeszcze obowiązuje? Ile zostało ze społecznego kleju, który trzymał go w kupie? Oczywiście cała sprawa zawsze była jedynie umową, trzymała się tylko na dobre słowo. Pytanie zatem, czy słowa nie odkleiły się już na dobre od desygnatów, a nam nie pozostała rola małp zagubionych w galerii sztuki?

Czytaj również:

Drzewko figowe
Opowieści

Drzewko figowe

Edward Hirsch

Chciałbym żyć jak to małe drzewko figowe, 
które wyrosło na plaży ostatniej wiosny
i rozpostarło swe liście nad pokrytą piaskiem skałą.
Przez całe lato jego zielone owoce 
(drobne kwiaty ukryte pod gładką skórą) uparcie
rozwijały się i rosły w blasku słonej bryzy.
Drzewo Poznania Dobra
i Zła było figowcem, jak napisano,
ale ta bujna dziczka była tylko przybłędą.
Pragnę żyć jak to pogięte drzewko – 
samotne, gorzko-słodkie, absolutnie wolne –
które w najsilniejszym wietrze klękało,
lecz nie pozwoliło się wyrwać. 
Wpatrzone w daleki horyzont
ze skały czerpało miód.

Czytaj dalej