Bramy Nieba Bramy Nieba
i
„Burza w górach”, Albert Bierstadt, 1870 r.; źródło: Wikimedia Commons
Opowieści

Bramy Nieba

Anna Arno
Czyta się 13 minut

Zachwycają malowniczością i majestatem, ale potrafią również wywołać trwogę. Dawniej w Europie nie chodzono po górach tak często jak dziś. Jeszcze dla XVII-wiecznych pisarzy angielskich były one czymś w rodzaju „wypiętrzonego wynaturzenia”.

W dzieciństwie spędzałam wakacje w Rycerce Górnej. Z okna widziałam łagodny, ciemny od świerków stożek. O świcie słońce wynurzało się zza mojej góry, jej zarys ciemniał o zmierzchu. „Moja góra” to Przysłop w paśmie Wielkiej Raczy. Po latach dowiedziałam się, że tę samą nazwę nosi wiele skromnych karpackich szczytów. Mój Przysłop można było zdobyć bez zaprawy. Gospodarze wskazywali nieoznakowaną drogę. Dziwiłam się wtedy, że oni nie „chodzą po górach”. Wybierali się tylko na grzyby i jagody albo jeździli furą do pola na przełęczy Przegibek, wspinali się na mszę do drewnianej kaplicy, a zimą prowadzili zrywkę, czyli ściąganie drewna z lasów. Moi gospodarze chyba nigdy nie byli na Wielkiej Rycerzowej i nie chodzili czerwonym szlakiem z Przegibka na Wielką Raczę. Przy dobrej pogodzie z tej trasy widać nawet Tatry. Ale oni nie podziwiali widoków, Beskidy były ich miejscem życia i źródłem utrzymania.

Góry Utrapionego Pokuszenia

Nie wiedziałam, że podobny stosunek do gór aż do XVIII w. panował w całej Europie. Górale wspinali się z rzadka: aby zapolować albo w poszukiwaniu kryształów. Niedostępnymi ścieżkami przedzierali się co najwyżej przemytnicy. Ludzie średniowiecza zmagali się z naturą: była od nich mocniejsza i uważali, że rządzą nią ciemne moce; a jej urok wodzi na pokuszenie. Z kolei dla wykształconego człowieka góry były utrapieniem: straszące zmienną aurą, trudne do pokonania, jałowe. XVII-wieczni angielscy pisarze twierdzili, że są „tyleż wysokie, co szkaradne”, nazywali je „wypiętrzonym wynaturzeniem” czy wręcz porównywali ze skrofułami, jakimi naznaczył Ziemię biblijny potop.

Nik

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Drabina do nieba Drabina do nieba
i
Nikołaj Roerich, „Święte Himalaje”, 1934 r., Państwowe Muzeum Sztuki Orientalnej w Moskwie; zdjęcie: domena publiczna
Opowieści

Drabina do nieba

Ewa Pluta

Meru w Indiach, Garizim w Palestynie, Haraberezaiti w Iranie, Biełucha w Rosji, Kunlun w Chinach – co łączy te góry? Sacrum. Tu zaczyna się świat.

Góra Meru – według hinduistycznej i buddyjskiej kosmogonii – wznosi się w samym środku wszechświata na wysokości 84 tys. yojana (jednostka miary w starożytnych Indiach) nad ziemią i tyle samo w głąb ziemi. W obwodzie liczy 252 tys. yojana. Jedna yojana to około 12–15 km. Można policzyć, że obwód Meru wynosi ponad 4 mln kilometrów. Planeta Ziemia ze swoimi 40 000 km obwodu wydaje się śmiesznie mała, nieistotna, trybik w maszynie wszechświata. Ośnieżone wierzchołki Meru sięgają nieba i je podtrzymują. Inaczej sklepienie niebieskie runęłoby na ziemię, pochłonęło jej ludzkich i nie tylko ludzkich mieszkańców. Co za odpowiedzialność – tak dźwigać świat od początku czasu, w dodatku bezterminowo, zauważy ktoś słusznie.

Czytaj dalej