Zachwycają malowniczością i majestatem, ale potrafią również wywołać trwogę. Dawniej w Europie nie chodzono po górach tak często jak dziś. Jeszcze dla XVII-wiecznych pisarzy angielskich były one czymś w rodzaju „wypiętrzonego wynaturzenia”.
W dzieciństwie spędzałam wakacje w Rycerce Górnej. Z okna widziałam łagodny, ciemny od świerków stożek. O świcie słońce wynurzało się zza mojej góry, jej zarys ciemniał o zmierzchu. „Moja góra” to Przysłop w paśmie Wielkiej Raczy. Po latach dowiedziałam się, że tę samą nazwę nosi wiele skromnych karpackich szczytów. Mój Przysłop można było zdobyć bez zaprawy. Gospodarze wskazywali nieoznakowaną drogę. Dziwiłam się wtedy, że oni nie „chodzą po górach”. Wybierali się tylko na grzyby i jagody albo jeździli furą do pola na przełęczy Przegibek, wspinali się na mszę do drewnianej kaplicy, a zimą prowadzili zrywkę, czyli ściąganie drewna z lasów. Moi gospodarze chyba nigdy nie byli na Wielkiej Rycerzowej i nie chodzili czerwonym szlakiem z Przegibka na Wielką Raczę. Przy dobrej pogodzie z tej trasy widać nawet Tatry. Ale oni nie podziwiali widoków, Beskidy były ich miejscem życia i źródłem utrzymania.
Góry Utrapionego Pokuszenia
Nie wiedziałam, że podobny stosunek do gór aż do XVIII w. panował w całej Europie. Górale wspinali się z rzadka: aby zapolować albo w poszukiwaniu kryształów. Niedostępnymi ścieżkami przedzierali się co najwyżej przemytnicy. Ludzie średniowiecza zmagali się z naturą: była od nich mocniejsza i uważali, że rządzą nią ciemne moce; a jej urok wodzi na pokuszenie. Z kolei dla wykształconego człowieka góry były utrapieniem: straszące zmienną aurą, trudne do pokonania, jałowe. XVII-wieczni angielscy pisarze twierdzili, że są „tyleż wysokie, co szkaradne”, nazywali je „wypiętrzonym wynaturzeniem” czy wręcz porównywali ze skrofułami, jakimi naznaczył Ziemię biblijny potop.
Nik