Całe szczęście
i
rysunek: Mieczysław Wasilewski
Doznania

Całe szczęście

Andrej Blatnik
Czyta się 7 minut

W filmach zdradzany mąż chwyta za pistolet i w amoku strzela, kochanek ucieka, żona płacze – nikt z całej trójki nie myśli w takiej chwili o jedzeniu. A jak to się dzieje w opowiadaniu?

Mężczyzna wraca z pracy wcześ­­­­­­­niej niż zazwyczaj, w domu zastaje żonę w łóżku ze swoim najlepszym przyjacielem, jasna sprawa. Poważnie wzięli się do dzieła! Co mam zrobić? Jak się postępuje w takich razach?, pyta ich, całkowicie zaskoczony sytuacją. Oczywiście natychmiast przychodzi mu do głowy, że w szafie, pod koszulami, ukrył pistolet zawinięty w znoszony podkoszulek. Podczas wojny na południu można było okazyjnie kupić takie rzeczy, postanowił wtedy zaopatrzyć się na czarną godzinę, jak wszyscy, którzy mieli dojście.

Oni milczą z posępnymi minami, skuleni pod prześcieradłem w delikatny kwiecisty wzorek. On też nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Dlaczego życie w dzisiejszych czasach musi być tak skomplikowane?, myśli. Wyjmuje z szafy pistolet, ot tak sobie, żeby wiedzieli, czym to grozi, jak się komuś wlezie do łóżka, bez względu na sytuację rodzinną. Żona mówi: nie rób cyrku, przecież się nie odważysz, jesteś facetem bez jaj. Ja się nie odważę, pyta mężczyzna, myślisz, że się nie odważę? Przyjaciel traktuje jego słowa bardziej serio, mężczyzna wie, że plamy na twarzy przyjaciela to efekt nie tylko letniego upału. Nie zrobię tego?, krzyczy mężczyzna, któremu strach przyjaciela dodaje odwagi, ja nie zrobię?

Mężczyzna odbezpiecza broń, przysuwa ją pod brodę, to sobie, to przyjacielowi. Krople potu spływające po twarzy przyjaciela kapią na pistolet, nie podoba się to mężczyźnie, cała sytuacja jest coraz bardziej żenująca. Dlatego zaczyna nerwowo wymachiwać pistoletem. No, teraz powiedz, którego bardziej kochasz, do którego mam strzelić, krzyczy do żony. Ona powtarza, że wcale nie jest takim facetem, jakiego teraz udaje, ale mówi to coraz ciszej, wreszcie zaczyna prosić, żeby schował pistolet. Bo w przeciwnym razie wezwie policję.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

No wezwij, wezwij policję!, pokrzykuje mężczyzna. Zanim zdążysz odłożyć słuchawkę, nikt nie pozostanie przy życiu, a kiedy przyjadą gliniarze, zdąży się spalić chałupa. Nie myśli tego poważnie, tylko grozi, żeby było trochę cyrku, że­­by się bali, żeby odzyskać wiarę w siebie. Co robią ludzie, kiedy przytrafi im się coś podobnego?, znów zadaje sobie pytanie. Jasne, że nikt nie opowiada chętnie o takich sprawach. Jakkolwiek było, przemoc wydaje się nie na miejscu, z natury jest spokojnym człowiekiem, a poza tym widział, że w kuchni, jak zwykle, czeka na niego obiad. Pięknie upieczony kurczak świadczy, że jego żona nie jest taka zła, jak się to może w tej chwili wydawać.

Mógłby przysiąc, że ten piekielny przedmiot wypalił sam, gdzieś w połowie drogi między jego szyją a szyją przyjaciela, kula trafiła prosto w telewizor. Straszliwy huk, potem martwa cisza. O dziwo, nawet żona nie krzyczy, wszyscy słuchają w napięciu, co się teraz stanie, kto pierwszy zacznie walić do drzwi. Nic. Dalej jest cicho jak makiem zasiał. Jakby w całym domu nikt nic nie słyszał.

Po chwili żona przerywa milczenie: miałam nadzieję, mówi cicho, że wreszcie poznamy naszych sąsiadów, i wybucha śmiechem. Przyjaciel rozgląda się niespokojnie, mężczyzna wie, dlaczego jest speszony, prosi go, żeby się ubrał, co będzie, jeśli jednak zjawi się policja, na gliniarzy nie można czekać z gołym tyłkiem, a z żoną załatwią to kiedy indziej. Przyjaciel kiwa głową, szybko wciąga spodnie, pyta mężczyznę, czy wie, że cały się trzęsie. Chyba faktycznie tak jest, myś­li mężczyzna, chociaż ja w takim stanie nie strzeliłbym do siebie, nawet gdybym chciał, a w ogóle, po co mi ten pistolet, to nie dla mnie. I starannie zawija go w podkoszulkę, kładzie jednak przed sobą, na stole, żeby było wiadomo, kto jest panem sytuacji. W ustach zrobiło mu się sucho, ma ochotę na piwo, idzie do kuchni, ale w lodówce nie ma ani jednej puszki.

Mężczyzna pyta żonę, gdzie się, do diabła, podziały wszystkie jego zapasy. Przyjaciel chrząka, przeprasza, dzień był bardzo upalny, nie mógł się powstrzymać, przecież go zna i wie, że kiedy już zacznie, nie potrafi przestać. Żeby się zrewanżować, chętnie zaprosi go do baru po przeciwnej stronie ulicy. Żona oświadcza, że ona też by poszła, idą więc wszyscy troje, wypijają po jednym i jeszcze raz po jednym piwie.

Kiedy po dobrych kilku kolejkach okazuje się, że nadszedł już czas zamknięcia baru, a kelnerka zabiera im krzesła, mężczyzna mówi do przyjaciela: no, weź sobie moją żonę i wybacz, że was przestraszyłem, wybacz mi mój egoizm, życzę wam wiele szczęścia na wspólnej drodze życia, a jeśli będziecie mieć za dużo pieniędzy, kupicie mi nowy telewizor i wszystko będzie załatwione. Zdaje sobie sprawę, że jego słowa brzmią ckliwie, ale się tym nie przejmuje, wie, że płyną z głębi serca.

Przyjaciel na to: nie, nie, zabierz ją do domu, przecież jest twoją żoną, ale najpierw mi dołóż. Tak, dołóż, złam nos i powiedz, że jestem draniem. Jeśli to nie wystarczy, wiesz dobrze, gdzie mieszkam, moja też na pewno codziennie przed południem nie trzyma nóg razem. Nim przyjaciel dokończył, co miał do powiedzenia, i nim się zaczęła prawdziwie męska wymiana zdań, odzywa się żona: tylko nie bijcie się z mojego powodu, nie jestem was warta, powinnam się rzucić pod pociąg albo jakoś inaczej skończyć ze sobą, w życiu bywają też piękne chwile, nie chciałabym ich stracić, zbyt wiele już było takich, rozumiecie chyba, co chcę przez to powiedzieć, prawda?

Prawda, odpowiada mężczyzna, właś­ciwie mamy jeszcze w piecyku kurczaka, można by go odgrzać, cały dzień nic nie jadłem. My też, przytakują obydwoje, udaje im się wyprosić jeszcze po jednym piwie na drogę, po czym idą na kurczaka. I co, nie chcesz mi dołożyć?, pyta przyjaciel. Kończą obgryzać kości, rzucają je przez ramię, kości lądują między odłamkami szkła, przedmioty tracą swoje kontury, spojrzenie mężczyzny przyzwyczaja się do widoku poszarpanej gardzieli telewizora. Mężczyzna macha ręką, czy w ogóle warto o tym mówić? Przecież jesteśmy przyjaciółmi, nie?

Pójdę już, mówi przyjaciel, zrobiło się bardzo późno, moja żona będzie się niepokoić, jestem człowiekiem solidnym, zawsze punktualnie wracam do domu. Za dużo wypiłeś, w takim stanie nie możesz usiąść za kierownicą, nie wolno igrać z losem. W porządku, mówi przyjaciel, gdzie mam się położyć? Tylko nie zrozum mnie źle, nic takiego nie miałem na myśli, poprawia się od razu.

Mężczyzna milczy, patrzy na żonę. Ona też nic nie mówi. A właściwie, jak długo trwa ta historia?, pyta. Żona nadal nie odzywa się ani słowem. Chyba nie chcesz wiedzieć, prawda, że nie chcesz?, mówi w końcu. Dobrze wiesz, że życie to operetka. Nie ma co udawać, wszyscy staramy się, by nie minęło, nim zdążymy to zauważyć. Żeby jakoś… No przecież wiesz: jakoś.

Nie rozumiem, odzywa się przyjaciel, o co właściwie wam chodzi, zawsze tak rozmawiacie? Przepraszam, ale strasznie chce mi się spać. Położę się tu. Kładzie się na tapczanie w salonie i natychmiast zaczyna chrapać.

Żono, mówi mężczyzna, twój kurczak jest coraz lepszy, czy jednak rzeczywiście na to zasłużyłem? Spójrz tylko, nawet nie zdjął butów. I z takim typem znajduję cię w łóżku. Wybacz, mówi kobieta, ale to jest twój przyjaciel, ty go przyprowadziłeś do domu, to ty powinieneś być bardziej wybredny. Ja, niestety, nie mam zbyt wielu okazji do zawierania znajomości z mężczyznami. Moje życie, wiesz przecież, inaczej je sobie wyobrażałam. To co mam robić, płakać gdzieś w kącie z tego powodu? Każdy radzi sobie, jak może. Przepraszam, ale ja też jestem trochę zmęczona, to był ciężki dzień. A gdybyśmy się już położyli? Jutro musisz iść do pracy, nie zapominaj.

Kładą się więc w sypialni do łóżka i jak każdego wieczoru biorą się za ręce. Mężczyzna, patrząc na prześcieradło, mówi: nie podobają mi się te kwiatki, musimy je wymienić. Żona coś mruczy pod nosem, głaszcze go po ręce i w jednej chwili zasypia, zmęczona po całym dniu. Mężczyzna jeszcze długo wpatruje się w sufit, w ustach czuje słonawy smak spieczonej skórki kurczaka, zastanawia się, czy zbyt dużo nie zapłacił za pistolet i czy może znalazłby kogoś, kto by go wymienił na porządny telewizor. Jutro, myśli, jutro musi zapytać przyjaciela, czy zna kogoś, kogo by to interesowało. Komuś przecież przyda się broń, czasy takie niepewne. Całe szczęście, że ten facet, który chrapie na tapczanie i który nawet nie zdjął butów, jest jego przyjacielem, myśli, zapadając w sen. Kogoś innego może by naprawdę zastrzelił, a wtedy koniec, wtedy już nie byłoby odwrotu. Całe szczęście.


Opowiadanie Andreja Blatnika ze zbioru Zakon želje, Lublana 2000. Przedruk dzięki uprzejmości autora. Lead pochodzi od redakcji „Przekroju”.

rysunek: Mieczysław Wasilewski
rysunek: Mieczysław Wasilewski

Czytaj również:

W cieniu akacji
i
"Śpiący lampart", George Stubbs, 1777 r., The Yale University/Rawpixel (domena publiczna)
Doznania

W cieniu akacji

Herman Charles Bosman

Być może ta historia wyda się Wam nieprawdopodobna, ale właśnie tak było. Naprawdę.

Lamparty? – zaczął Schalk Lou­rens. – O tak, po tej stronie Limpopo są dwie odmiany. Główna różnica między nimi polega na tym, że jeden rodzaj ma trochę więcej cętek niż drugi. Ale kiedy człowiek niespodziewanie spotyka lamparta na veldzie [południowoafrykańskim stepie – przyp. tłum.], rzadko się trudzi liczeniem cętek, aby sprawdzić, która to odmiana. Nie jest mu to do niczego potrzebne, ponieważ przy wszystkich rodzajach lampartów stosuje się jeden rodzaj ucieczki: ten najszybszy.

Czytaj dalej