
Tilda Swinton ścinająca głowy żywym trupom, Udo Kier polujący na Bogu ducha winnych Brazylijczyków. Jakby tego było mało – łebki z francuskiego blokowiska, uzbrojone w butelki z benzyną i kamienie, sir Elton John w odrzutowych butach. Poznajcie bohaterów pierwszego tygodnia festiwalu w Cannes.
Nie da się nie zauważyć, że ten, kto układa program festiwalu w Cannes, zrobi wszystko, by uprzykrzyć życie człowiekowi. Filmy z Brazylii, Korei, Rumunii, Islandii, Francji, Birmy, Meksyku, Chin, Maroka, Stanów Zjednoczonych. W jednych cofamy się do czasów podlanych vintage’owym sosem, w drugich rzecz dzieje się współcześnie. Jedne to spektakularne fantazje pęczniejące od publicystycznych alegorii, drugie to chłodne rejestracje tego, co parszywie rozciąga się za oknem. Żeby było ciekawiej, stara zasada canneńskiego konkursu głównego powiada: zagadkowe filmy debiutantów kontra nazwiska uznanych weteranów, takich jak Ken Loach czy bracia Dardenne. Niełatwo jest to wszystko ze sobą porównywać. Jeśli będziemy próbowali wyznaczyć jeden wspólny mianownik, okaże się, że większość z tych filmów opowiada kompletnie inną historię, oferuje odległą tematycznie i estetycznie wizję świata. „To nie może się skończyć dobrze” – mówi Ronnie Peterson (tym razem nie Paterson), bohater nowego filmu Jima Jarmuscha, który zobaczyliśmy na otwarcie. Zupełnie jak dziennikarz, który w połowie maja przyleciał na Lazurowe Wybrzeże i zasiadł do pisania.
W oparach absurdu
Jak co roku plan pokazów ułożył się tak, że było z czego wybierać i było nad czym się głowić. I tak na początek trafiliśmy do miasteczka Centerville, gdzie wszyscy zmarli wstali