Kiedy przeprowadzałem wywiad z zespołem Lotto, gitarzysta Łukasz Rychlicki opowiadał mi wiele o poszukiwaniu odpowiedniego dźwięku. Tonu, który wprowadzałby grające ze sobą instrumenty w przyjemny rezonans. Może dlatego w utworach tego trio dźwięków jest tak mało i wybrzmiewają one powoli – muzycy spędzili tyle czasu na ich poszukiwaniu, że gdy w końcu usłyszeli upragnione tony zostawali przy nich na długie minuty. Najskuteczniejszą metodą uzyskania takiego rezultatu było dążenie do współbrzmień. Sytuacji, kiedy dźwięki gitary i kontrabasu zaczynają się zlewać, czego skutkiem ubocznym stają się przypadkowe rezonanse, zderzające się tony i półtony.
Rozmowa z Lotto przypomniała mi się, kiedy słuchałem albumu Ellen Akrbro. Szwedzka kompozytorka również lubi, gdy dźwięk ma dość czasu, by wybrzmieć. Nic dziwnego, w końcu studiowała pod okiem legend amerykańskiego minimalizmu: La Monte Younga i Marian Zazeeli. Artystów, którzy pod banderą The Theatre of Eternal Music grali kilkunastogodzinne, transowe koncerty składające się z ledwie kilku dźwięków. Ich fascynacja przeciągłymi, niekończącymi się dźwiękami – które zaczęto określać mianem „drone music” – bez wątpienia udzieliła się ich uczennicy. Szczęśliwie młodej kompozytorce udało się znaleźć sposób, by tak modne ostatnio inspiracje przekuć na autorskie kompozycje.
Można powiedzieć, że Arkbro zachowała się Pärtowsku. Kiedy estoński mistrz zniechęcił się do skomplikowanego formalnie serializmu, wykonał zaskakujący zwrot sięgając po średniowieczne pieśni liturgiczne i renesansową polifonię. Muzyka dawna przepuszczona przez jego XX-wieczną wrażliwość nie utraciła charakteru, a dodatkowo stała się bardzo komunikatywna. Podobny gest, ale w mniejszej skali wykonała Szwedka. Zamiast ofiarować światu kolejną płytę wypełnioną gitarowymi drone’ami inspirowanymi twórczością Younga czy Conrada, Arkbro odłożyła swój instrument i sięgnęła po XVII-wieczne organy (a także puzon, róg i tubę). Jej twórczości nie można jednak określić mianem renesansowej czy barokowej. „For Organ and Brass” to płyta skomponowana na instrument sprzed stuleci przez kompozytorkę będącą pod wpływem minimalizmu i fluxusu, która – jak sama przyznaje – stara się pisać bluesowe melodie.
Być może brzmi to skomplikowanie i nie zachęca, by uczynić „For Organ and Brass” soundtrackiem lata, ale moim zdaniem warto spróbować. Muzyka Arkbro potrafi bowiem zahipnotyzować. Być może jest to wynikiem sposobu, w jaki Szwedce udało się połączyć podniosłość – jakby z natury przynależną wybranemu przez nią instrumentarium – z kojącym charakterem kompozycji, który nie spieszą się donikąd, rezonując sobie w najlepsze. I może to zaraźliwe, bo kolejny dzień słucham tej płyty i również nie spieszę się, by przestać.