„Miejcie odwagę wszędzie głośno mówić po swojemu”. Opowieść o pierwszej białoruskiej poetce Ałajzy Paszkiewicz, znanej też jako Ciotka.
Osobnik w białym garniturze przesłuchiwał studentki: „Kto wam kazał tu się zebrać?”, „Kto przyniósł materiały?”, „Kto wszystko zaplanował?”. Dochodzenie prowadzone na uczelni przeciągało się i dziewczyny zapytały, czy mogą do toalety. Mężczyzna uznał, że 19-letnia Wiera jest prowodyrką, kazał jej zostać, ale pozostałe puścił. Studentki ruszyły spokojnie, a później biegiem dotarły do drzwi i uciekły. Człowiek w bieli zażądał od dziekana, aby zadzwonił i kazał im wracać, ale udało się przekonać tylko jedną – Angelikę. W tym czasie pojawili się ludzie w maskach, a pod budynek zajechał nieoznakowany geely. Dwie dziewczyny wepchnięto do środka i chiński samochód ruszył ulicami Mińska. W trakcie jazdy funkcjonariusze, zwani przez Białorusinów karatielami, wypytywali Wierę i Angelikę, czy mają chłopaków, i dowcipkowali, że takie ładne, a napytały sobie biedy. Przeszukania dokonano w baraku przy komisariacie. Mijała godzina za godziną i pod wieczór przygotowano protokół, w którym zarzucano dziewczynom „uczestnictwo w nielegalnym masowym zgromadzeniu” (art. 23.34 część 1 Kodeksu Wykroczeń Administracyjnych Republiki Białorusi). Obie podpisały sprokurowane zeznania w nadziei, że zostaną wypuszczone, ale milicjant kazał im wyciągać z butów sznurówki. I znów pojawił się geely, który tym razem zawiózł je do aresztu śledczego Okrestina. „Długo nie otwierali bramy – wspomina Wiera – aż ktoś spytał »Kogo wieziecie?«. Kierowca odpowiedział: »Politycznych«”. Już w środku krzyczano na nie „śmieci!”, straszono, że zostaną wydalone z uczelni, a rodzice zwolnieni z pracy. Później upchnięto je w miniaturowej celi zwanej stakan, czyli szklanka. Pomieszczenie to zazwyczaj przypominające solidną budkę telefoniczną bywa instalowane we wnętrzu milicyjnych suk albo na salach rozpraw, choć bywają również stakany z betonu i blachy. Angelika nie wytrzymała i wpadła w histerię. Naczelnik nic sobie z tego nie robił, ba, groził jej nawet przewiezieniem do szpitala psychiatrycznego, ale w końcu przywołał lekarkę. Podała ona Angelice popularny jeszcze w ZSRR korwalol, a potem dziewczyny przeniesiono do trzyosobowej celi. W nocy dołączyły do nich kolejne „polityczne”: Ksiusza oraz Sasza z Maszą. Dziewczyny pocieszały się i żartowały, że nie zostały jeszcze oskarżone o korupcję i bandytyzm, uprawiane przez władze. Rano wszystkie zawieziono do sądu. Przed wejściem do budynku czekali już koledzy ze studiów i wynajęty adwokat, był nawet dziekan, który wcześniej tak gorliwie pomagał milicjantom. Sędzia okazał się jednak człowiekiem reżimu i wobec każdej orzekł grzywnę po „25 stawek bazowych”, czyli 675 rubli, równowartość 1000 zł. Przestępstwo, jakiego się dopatrzył w postępowaniu Wiery i Angeliki, wymagające zaangażowania państwowego aparatu par excellence przemocy, wydarzyło się 1 września 2020 r. podczas tzw. Dnia Wiedzy. A polegać miało na wypisaniu na dziedzińcu Wydziału Filologii Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego cytatów z narodowych klasyków. Niebieską kredą studentki wykaligrafowały: Majcie smiełasc’ usiudy gołasna kazac’ pa-swojmu („Miejcie odwagę wszędzie głośno mówić po swojemu”).
Bura idzie (Burza idzie)
Autorka tych słów, Ałajza Paszkiewicz, musiała wykazywać się nie mniejszą odwagą, gdy przez dekadę walczyła z opresyjnym systemem. Zapamiętano ją jako twórczynię wierszy, opowiadań i tekstów publicystycznych, publikowanych pod pseudonimem Ciotka (Цётка), a dziś zwykło się określać mianem pierwszej białoruskiej poetki. Paszkiewicz była nieodrodną córką nie tylko swej ziemi, ale też epoki, czyli początków XX stulecia, a jej prace należałoby odczytywać również w kontekście wydarzeń, jakie zachodziły na terenach współczesnej Białorusi oraz ośrodków, gdzie gromadzili się białoruscy patrioci, czyli Wilna, Petersburga, Moskwy, ale i Lwowa czy Krakowa. Nietrudno było wówczas zostać wrogiem Imperium Rosyjskiego: w przypadku Białorusinów wystarczyło posługiwać się poza rodzinną wsią czy miasteczkiem własną mową. Ten język zwany mużyckim, czyli chłopskim, a także chamskim, był zakazany przez władze. Białoruskie elity zapatrzone w Petersburg, same go unikały i często wyśmiewały. Po powstaniu styczniowym nie można było w „tutejszej mowie” prowadzić lekcji, a tym bardziej czegokolwiek publikować i nawet po 1910 r., gdy w Petersburgu znów zalegalizowano szkoły nauczające po polsku, litewsku, a nawet czesku, na liście 12 akceptowanych języków wciąż nie było białoruskiego. Nic dziwnego więc, że wiersze