San Francisco. Dziki brzeg wolności to zbiór historii, tematów, wątków i bohaterów łączących się w opowieść o mieście, o którym Jack Kerouac napisał „the end of the land sadness end of the world gladness[1]”.
Magda Działoszyńska-Kossow przeszła San Francisco wzdłuż i wszerz, od plaży nad Pacyfikiem po porty w zatoce, wybrała się na południe do Doliny Krzemowej i na północ do winnic w Napa, odwiedzała księgarnie, bary, muzea, domy i ulice, na których żyją bezdomni. Prześledziła dzieje miasta od jego początków do czasów współczesnych na kartach książek i szukając w mieście śladów historii. A potem to wszystko zebrała w reportażu ukazującym miasto wyjątkowe pod każdym względem. Miasto, które jest niczym koniec zachodniej cywilizacji, ale jednocześnie jej początek, bo to tam tak wiele z tego, co znamy i mamy, się zaczęło. O tym mieście, tym kraju, jego przeszłości, teraźniejszości oraz prognozach na przyszłość nie tylko tam, bo przez to i na świecie w ogóle, z reporterką, autorką San Francisco. Dziki brzeg wolności, Magdą Działoszyńską-Kossow rozmawia Anna Wyrwik.
Anna Wyrwik: Ile razy byłaś w Stanach?
Magda Działoszyńska-Kossow: Kiedyś policzyłam, że spędziłam tam w sumie ponad dwa lata życia. Najdłuższy pobyt to była wymiana studencka na jeden semestr na uniwersytecie w Chicago. Kilka razy byłam na Work and Travel, parę razy turystycznie jeszcze jako nastolatka z rodzicami, parę własnych wyjazdów krajoznawczych i później te do San Francisco. Łącznie myślę, że z 12–15 razy. No i – co myślę ważne – przez sześć lat studiowałam anglistykę, a potem amerykanistykę.
San Francisco było dopiero za którymś razem?
Tak. Byłam tam z rodzicami, mając 15–16 lat, jeszcze niewiele kumając i nie wiedząc, że jestem w tak wyjątkowym miejscu, które kiedyś odkryję dla siebie zupełnie na nowo. Potem pojechałam z przypadku, bo pracowałam w dziale zagranicznym „Gazety Wyborczej”, ale zza biurka, co mnie frustrowało i miałam silną potrzebę odświeżyć sobie Amerykę. W wyszukiwarce tanich lotów pojawiło się San Francisco za 700 zł z Berlina – zrządzenie losu, bo ono nie było na moim radarze. Dopiero w terenie odkryłam te wszystkie ciekawe płaszczyzny i to, że za trudną teraźniejszością kryje się gruba historia. Pierwszym impulsem do zainteresowania się tym miejscem był tak widoczny problem bezdomności – i można go zrozumieć dopiero, jak się tę historię dobrze pozna. Zaczęłam czytać, zgłębiać i okazało się, że tam jest materiał na całą książkę, w której w dodatku będę w stanie powiedzieć właściwie wszystko, czego się przez te wszystkie lata o Ameryce nauczyłam.
Może San Francisco nie jest dobrym miejscem na początek przygody z Ameryką, ale takim, do którego trzeba dojrzeć, najpierw tę Amerykę poznać i dopiero pojechać tam?
Myślę, że tak, bo droga do zrozumienia wyjątkowości tego miejsca