Postawiony przed wyborem, czy położyć łapę na Only for Her od maison Hayari, czy na polskiej Mossy Soil Jakuba Pietrynki, uznałem, że nie wybieram, czyli biorę wszystko, jedno jako próbkę, żeby wyszło taniej. Chcę mieć zjeść ciastko i mieć ciastko. Podobnie jest z piciem, że na jednym się nie kończy i zawsze należy na tę „drugą nóżkę”. Pierwsza kompozycja bardziej jest pode mnie, ale o tej drugiej więcej jest do powiedzenia, bo się za nią ciągnie niegłupia backstory, plus perfumiarz Polak, a wielu nie mamy, należy chociaż spróbować.
Only for Her by Hayari Paris
Nazwa sugeruje, że perfumy seksistowskie, dyskryminujące ze względu na płeć, lecz to tylko taki tease, droczenie się. Pachnieć każdy może. Jak cię stać, to psikaj, ale nie czy stać cię w sensie finansowym, na próbkę ci zawsze starczy, tylko czy ci starczy odwagi cywilnej. Można to ocenić z góry na tak zwane oko. Spójrz na Driesa van Notena, na jego jedwabie w kwiatki. Jeżeli byś nosił, bo nikt ci nie wytłumaczy, czemu to jest niby brzydkie, to chyba Hayari też cię nie wystraszy.
(Stoi u mnie z tego „domu” jeszcze Amour Elegant, róża z pieprzem i rumiankiem – i hołubię, nie używam, u mojego dilera już nie do zdobycia. Odradzam ich zapach Goldy, bo z początku niby fajnie, jaśmin z pomarańczą, a potem kończy się cedrem – i tutaj bym wstawił emoji „wymioty”).
Only for Her to zapach wiosenny i przywodzi na myśl jedną z kwestii Meryl w The Devil Wears Prada: „Florals for spring? Groundbreaking”, co znaczy: „Kwiatki na wiosnę – wreszcie coś nowego”. Perfumy nowe, a stare: z 2011 roku, a jakby z belle époque, kiedy Paryż był nadal „stolicą XIX wieku” (Walter Benjamin). Może wyszły rocznicowo, na setną rocznicę czegoś? Że sto lat temu jeszcze było miło, faceci nosili wąsy, a kobiety kapelusze? Rozpylasz i robisz chmurę, i idziesz jak w dym, a wychodzisz nagle przed pierwszą wojną światową. Taki trip. Jeśli miałbym się przenosić w wehikule czasu, to nigdy do przodu.
W przedsionku zapachu, na progu „pięknego czasu” witają nas grejpfrut i frezja. Co będę udawał, że mi się to nie podoba… Koty mają kocimiętkę, a ja mam grejpfruta. Śpieszcie się wąchać owoce, tak szybko odchodzą. To tylko powiew świeżości i długo się nie utrzyma! Jest tylko teaserem, miłym akcentem otwarcia, ale nie istotą sprawy. Ma cię połechtać po nosie, nim rozwinie ogon i ukaże, co tam ma.
Ściślej powiemy: nim rozwinie BUKIET. Kwiaty białe & różowe: jaśmin, magnolia, piwonia i frezja, choć ta ostatnia jest w multikolorze, co znaczy, że w bieli także. „Julcia weszła wyspana, wyczytana, wyleżana, biała i różowa, pełna wstawek i koronek” (Iwaszkiewicz, Panny z Wilka). Tak właśnie przychodzi woń tych właśnie perfum. Mogłaby je nosić któraś z „panien” z Wilka, może Julcia właśnie, Jola, na pewno nie Tunia, bo to zapach jest dla pań, nie panien, na pewno nie Kazia, bo to nie jest zapach dla poważnych ludzi. Historia Iwaszkiewicza dzieje się dokładnie wtedy, gdy „dzieją się” te perfumy, to znaczy przed „wielką wojną”.
Perfumy biało-różowe, ale POZBAWIONE RÓŻY, niczym pączek bez nadzienia. Czasem trzeba się przełamać i odjąć sobie od pyska, kupić coś innego. Perfumy z defektem, dla osób wyrozumiałych, skłonnych, by pójść na kompromis. Sami Państwo widzą, jakie ja mam życie, czym ja muszę pachnieć!
Czytam o tej kompozycji, że jest „orientalna”, a za cały Orient ma nam wystarczyć kardamon. Może kiedyś dawniej, gdy „nie było” kardamonu, tak byśmy to czuli, jednak nie w czasach Carrefoura, kiedy kardamonem pachnie mi owsianka. Kardamon z grejpfrutem jeszcze nam szypru nie czynią.
Kompozycja stoi na barkach gigantów: na sandale, na paczuli i na nielubianej przeze mnie wanilii, ale jakoś jej nie czuję. To jak z ciastem marchewkowym, którego nie czuć marchewką – tak mi je reklamowano przed pierwszym spróbowaniem. Only for Her nie pachnie wanilią, chociaż ma ją wpisaną w dowodzie.
Zapach typu galowego, u mnie debiutował na warszawskiej Halce w reżyserii Trelińskiego. Spektakl prawie trzygodzinny, zapach się utrzymał, chociaż go aplikowałem trzy godziny przed spektaklem. Ciężko w tych warunkach ocenić projekcję, bo się nakłada na projekcje cudze tak jak wi-fi w bloku.
Czy już mówiłem, że krytyka perfumiarska (tak jak operowa i audiobookowa) jest dla mnie odnogą krytyki teatralnej? Zapach również tworzy wieczór i ani się obejrzymy, gdy na listach płac w teatrze zjawią się reżyserzy zapachu.
Nazwę potwierdzam: only for her, seulement pour elle. Panom nie polecam. Dla Was mamy coś lepszego:
Mossy Soil by JMP
Jakub Pietrynka, mężczyzna z Krakowa, twórca „perfum rzemieślniczych” (artisan perfumes), był mi przedstawiony pod swą nieobecność jako debiutant w zawodzie, co mi włącza instynkt, żeby się po nim przejechać. Również lubicie bić słabszych? Rzecz jasna, tylko się droczę i nic bym nie pisał, jeśliby nie było o czym.
Teraz pryskamy niejako na „drugą nóżkę” – męską, nawet chłopską. Mossy Soil znaczy „porosła mchem gleba”. Jest to zapach leśny, lecz nie pachnie odświeżaczem – raczej zaduszaczem. Lubi się fotografować w okolicy ściółki (por. na zdjęciu). Jest jakby odpryskiem fazy, wciąż żywej, stabilnej, na facetów w typie drwali. Drwal jeden do jeden tak najpewniej by nie pachniał, raczej samorzutnie: pot, żywica, drewno, tytoń, ale po to są perfumy, żeby nabyć ten aromat, a się nie narobić.
(JMP ma w kolekcji na razie dwie kompozycje, druga również leśna, pod tytułem Endless Forest, ale mi się nie podoba, że tak powiem naukowo).
Jest w hebrajskim określenie am haarec, ważne w tradycji żydowskiej, oznacza „lud ziemi”. Starsi pamiętają, z czego to jest: „Wyklęty powstań ludu ziemi…” Hurtowe nazwanie ludzi prostych i prostaków, słowo na społeczny low life, chłopów, chamów i wieśniaków. U nas się mówi, też w rejestrze polnym, że „od pługa oderwani”, po włosku terroni, i Orto Parisi ma perfumy o tej nazwie. Mossy Soil się porusza w tym właśnie rejestrze: związek ludzi z ziemią, a nie ogólnie „z naturą”.
Ten zapach ciągnie w dół („ciąg” to dobre słowo, wietrzyk od podłogi), jego otwarcie jakby było bazą, powiewa piwnicą, ale nieodstręczającą. Chcesz zejść piętro niżej, gdzie cię mchy czekają, trawy i labdanum (żywica czystkowa). Piwnica ma zapach własny, ale jest też składowiskiem i doliczmy, że pod ziemią. Duża, gryząca projekcja, po męsku zdecydowana. Bardzo szybko wchodzą cytrynka i olibanum (żywica kadzidlana), więc nie masz wrażenia, jakby coś tu kisło. Cytrynę się wkłada do stojącej wody, żeby nie zatęchła, kadzidło okadza, przykrywa inne zapachy. Zapach piwnicy nie musi być stęchły, mimo że jest duszny.
Złożenie wonne chtoniczne, ziemskie, nielotne, osiadłe, oddolne, niby czysto męskie, ale ma klasycznie „kwiatki” (róża, jaśmin, irys) i patrząc z punktu widzenia religii (wierzenia chtoniczne) – korzennie kobiece. Kulty ziemi były pierwsze.
Twórca kompozycji postanowił się popisać (twierdzę, że mu wyszło) i nawrzucał całą czapkę: i klasyki, i syntetyki, i owocki, i zasmażka. Pełen skład z podziałką:
Nuty głowy: aldehydy, bergamotka, cytryna. Nuty serca: ylang-ylang, róża, jasminum sambac, olibanum, esencja ziemi, irys, hedione. Nuty bazy: skóra, wanilia, cywet, kastoreum, drzewo sandałowe, wetyweria, labdanum, paczula, mech dębowy, białe piżmo.
Dużo ich do pieczenia chleba. Dużo wszystkiego jak w glebie, bo „ziemia” jest wszystkim, co raczyło się w niej znaleźć. Kompozycja rozłożysta, wielopiętrowa, oparta na „piramidzie szyprowej” (cytrynka, żywica, mech). Moim skromnym zdaniem „za dużo nut” (cesarz w Amadeuszu), ale kto bogatemu zabroni? Przypomina się: „Cytrynka, olywka, tomato, gorzała” (Siara w Kilerze).
Nie można oderwać nosa, bo ten zapach cię oblepia, chwyta jak rosiczka. Odrzuca i fascynuje jak prawdziwy facet, piękniejszy tylko od diabła, piękny w swym nieociosaniu. Mocna reprezentacja tak zwanych wydzielin: i zwierzęcych (piżmo, cywet, kastoreum), i roślinnych (paczula, sandał, labdanum i olibanum) daje w efekcie jak gdyby aromat POTU. Cały świat się poci, i fauna, i flora, a Mossy Soil jest niczym cuvée, zlewka – wszystko spłynęło z „roztopów” do jednego flakonika. Znowu ruch do dołu, zgodny z grawitacją, po newtonowsku zinterpretowany w Experimentum crucis.
Justyna Neyman, ilustratorka tej kompozycji („duftart”), pisze o „omszałej glebie” w komciu na Fragrantice: „Ziołowe, niemal apteczne, żywiczne, z bardzo dużą projekcją na początku. Ostre w otwarciu, potem wygładzają się, zioła z aldehydową otoczką ustępują miejsca drzewnym akcentom. Mocno wytrawne […]. Cały czas są szorstkie à la chrobotek reniferowy ze swoją poszarzałą zielenią”. Czyli perfumy – można rzec – zimowe, w podtypie: przednówek. „Ziemia już odzyskana, jeszcze napuchnięta lekko, ale będzie żyć” (Paweł Demirski, Bitwa Warszawska 1920).
Faktycznie z czasem się to wszystko uspokaja, aptekarstwo pozostaje, ale idzie nawet w słodycz. Ten zapach ma czas, bo trzyma się długo.
Kompozycję Mossy Soil można by zatytułować Only for Him, co podbiłoby sprzedaż wśród targetu kobiecego. Wiele moich koleżanek uwielbia męskie zapachy – nosić! na sobie! Ciekawe, co na to ich heteronarzeczeni hetero – czy im również się podoba? Leżysz z ukochaną, która pachnie jak mechanik, bo smary, opary, popalone kable to zupełny standard wśród perfum niszowych.