Za PRL-u miłośników komiksów bawił i edukował pilot Karski z Pilota śmigłowca. Była to seria mało ekscytująca, na dodatek mocno trącąca dydaktyzmem. Ale przecież piloci od dawna znakomicie nadają się na propagandowych bohaterów. Udowodnił to już w latach 40. inny komiks – amerykański – o dzielnym polskim pilocie.
Odlotowi przeciwnicy
Nazywał się „Blackhawk” (Czarny Jastrząb) i pojawił się za Atlantykiem w sierpniu 1941 r. Choć Stany Zjednoczone nie były wtedy jeszcze w stanie wojny z III Rzeszą, to tytułowy bohater serii – pilot, który uciekł z okupowanej Polski – już tak. Reklamowany na okładkach jako fast and furious (szybki i wściekły) nie miał litości dla nazistów. Jego eskadra, zgrana niczym Dumasowscy muszkieterowie (chociaż byli w niej i Francuz, i Chińczyk, i Skandynawowie, i Amerykanka) działała według zasady „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Grono wrogów zaś stale się poszerzało. Początkowo były to samoloty Luftwaffe i hitlerowskie wojska, potem gigantyczne stwory, kosmici, niedobitki po III Rzeszy, złowrodzy komuniści, a nawet… jaskiniowcy na odrzutowych nartach.
Za przygody superpilota odpowiadał m.in. słynny dziś twórca komiksów Will Eisner (1917–2005). Blackhawk stał się na tyle poczytny, że do historyjek obrazkowych doszły z czasem słuchowiska radiowe, serial telewizyjny (niskobudżetowy, ale z odpowiednio patetycznym podtytułem Fearless Champion of Freedom, czyli „nieustraszony lider wolności”) oraz okazjonalne występy w animowanej serii Liga sprawiedliwości – u boku Batmana, Supermana, Wonder Woman i zastępu innych superherosów.
Pilot radził sobie z wszelkimi szumowinami z ziemi i kosmosu dzięki lotniczym talentom, oddanym przyjaciołom, twardym pięściom, celnemu oku (nie jest łatwo wystawić rękę przez okno samolotu i jednym strzałem strącić nadlatującą maszynę wroga!) oraz – rzecz nie bez znaczenia – bystremu umysłowi. Inaczej w Nowym Jorku wybuchłaby bomba atomowa, świat opanowali przeciwnicy demokracji, a ludzkość wybiły najpaskudniejsze monstra.
Towarzysz Blackhawk
Szkoda, że życiorys „Blackhawka” nigdy nie był jasny i tak doprecyzowany, jak choćby Supermana (który przecież pochodził aż z planety Krypton, a nie z Polski). Zmieniano mu imię i nazwisko, jego swojskie korzenie stawały się coraz bardziej niepewne. Bo czy nasz rodak może nazywać się Janos Prohaska? I nie tylko przesiadł się z polskiej maszyny PZL P-50a Jastrząb do amerykańskich myśliwców, ale również „polska racja stanu” zdawała się niewiele go obchodzić…
Całe szczęście wszechświat superbohaterów jest tak bogaty, że Czarnemu Jastrzębiowi pozwolono pozostać przybyszem z Polski. Podobnie zresztą jak jednemu z wiernych podkomendnych z jego eskadry, niejakiemu Stanisławowi Drozdowskiemu.
To jednak nie koniec problemów „narodowościowych” w tym komiksie. Seria z wyraźną przyjemnością i typowym (przynajmniej kiedyś) brakiem wyczucia wykorzystywała popularne stereotypy np. o Chińczykach – a to przedstawiciel tej nacji jest jednym z wiernych towarzyszy „Blackhawka”. À propos „towarzyszy” również pojawiła się ciekawostka. Okazało się bowiem, że bohaterski polski superpilot należał przed wojną do… partii komunistycznej, tyle że zbuntował się przeciw polityce Stalina. W dzisiejszych czasach może to jednak bardzo zaszkodzić jego wizerunkowi.
Tak czy inaczej, „Blackhawk” z różnym natężeniem, ale wciąż toczy swoją walkę. To już grubo ponad 70 lat. Trudno przewidzieć, jakich wrogów będzie miał w przyszłości. Oby tylko w jego legendę nie musiała nigdy więcej zaingerować jakaś tragedia na naszym polskim podwórku.