W protokole ślubnym napisał: „nazywam się Angelo Soliman i nie jestem niewolnikiem”. Niektórzy historycy twierdzą, że Angelo był pierwszym przypadkiem udanej emancypacji lub asymilacji kulturowej. Że był pierwszym czarnoskórym, który w XVIII w. osiągnął tak spektakularny sukces, bo został wybrany na wielkiego mistrza loży masońskiej, której członkiem był m.in. Wolfgang Amadeusz Mozart. Inni widzą w nim ofiarę tamtych czasów. Człowieka ograbionego ze swojej kultury, który nigdy nie zaznał pełni szczęścia czy wolności.
Mateusz Demski: Po ośmiu latach od swojego głośnego debiutu powracasz z filmem osadzonym w realiach XVIII-wiecznej Austrii i monarchii Habsburgów. Skąd wziął się ten pomysł?
Markus Schleinzer: Mam dość prostą odpowiedź: po Michaelu chciałem odwrócić wektor opowieści. Pomyślałem, że powinienem wyjść z traumatycznego, surowego klimatu i zająć się czymś innym niż problem pedofilii – żeby samemu nie zwariować. Wtedy narodził się pomysł na film kostiumowy, po głowie chodziło mi nawet, żeby to była komedia. Wszystko po to, by odciągnąć myśli od debiutu. Pokazać na ekranie coś pięknego, sensualnego.
Na festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu do dziś wspomina się pierwszy polski pokaz Michaela. Odnoszę wrażenie, że jeszcze osiem lat