
— Niech pani mówi swobodnie, jesteśmy sami — powiedział inspektor Werner.
Mówiąc to, przyglądał się kobiecie, siedzącej po przeciwnej stronie biurka. Była młoda, ładna, z wyrazem popłochu w oczach. Ubrana starannie, nawet dość kosztownie. „Ale to zamożność świeżej daty, poznać po jej sposobie noszenia futra, iż jest to pierwsze futro w jej życiu” myślał inspektor.
— Moje nazwisko jest Frazer — powiedziała. — Mąż pracuje w towarzystwie asekuracyjnym „Zenit”. Nie wie, że zdecydowałam się udać do pana. Zrobiłam to na własną rękę…
— Słucham panią — powiedział inspektor.
Pani Frazer nerwowo zacisnęła dłonie na torebce.
— Mój mąż jest cenionym pracownikiem. Sumienny, przyzwoity, spokojny człowiek. Ciężką pracą dorabiał się awansów. Żyliśmy skromnie, oszczędzaliśmy. Przed rokiem mąż dostał mały spadek, kupiliśmy domek pod miastem. Wszystko dobrze się układało…
— Co zaszło? — spytał inspektor.
— Przed tygodniem zaczęły przychodzić listy. Dziś przyszedł trzeci… i boję się, że ostatni. Ostatni przed katastrofą. Nie mogłam już czekać, musiałam zaryzykować…
— Jakie listy? Ma je pani przy sobie?
— Nie śmiałam wykraść je