Już trochę za późno, by się uczyć do matury, mamy bowiem koniec maja oraz drugie okrążenie w „Już za rok maturaaa…”. Choć podobno teraz można zdawać do oporu, czyli z drugiej strony – ja bym już zakuwał. Matura wielokrotnego podejścia to mój koszmar senny. Krzyczę we śnie: „Mam doktorat!”, na co mi odpowiadają: „Ale nie ma pan matury”. W znaczeniu, że nowej, co oznacza wylot z pracy. Czy to się zmieni, kontent mych koszmarów, wraz z reformą edukacji? Czy ze starą szkołą powróci stara matura? Tę mam.
Nowy kanon starych lektur (por. Synagoga Staronowa) zawiera usual suspects, Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią nie mogło zabraknąć (por. podstawaprogramowa.pl). Ale są też zaskoczenia, wcześniej nieobecne, myśmy tak grubo nie mieli, chociaż może nie wiem, bo chodziłem do biol-chemu. Choćby Summa teologiczna św. Tomasza! Rzecz jasna, nie cała, ale i tak: Summa. Jest również św. Augustyn i to łatwiej mi zrozumieć, bo jego Wyznania są bardziej z serduszka i bardziej do ludzi. Za to Panią Dulską wywalono na zaplecze, do lektur uzupełniających na poziomie rozszerzonym. Dulska jako hardcore, tak się porobiło. Jako pewien dowcip biorę Madame pośród lektury (Antoni Libera). Nie żeby to była nieudana książka, jest bardzo w porządku, ale widzicie tę lekcję? Pani od polskiego omawia z uczniami, jak się uczeń kocha w pani.
Sam się poczuwam do bycia w lekturach jako „wybrane teksty z aktualnych numerów miesięczników oraz kwartalników literackich i kulturalnych” (rozszerzone, ale obowiązkowe).
A to wszystko wobec faktu, że uczniowie nie czytają. Skoro nie czytają, to niech spadają z wysokiego konia, niech nie czytają św. Tomasza. Nie czytać Tomasza to zupełnie coś innego, niż niczego nie czytać. Uczniowie nie czytają, a ja się nie dziwię – kiedy by to mieli robić? Między YouTube’em a Insta? Zwłaszcza odkąd YouTube ma już w Polsce opcję na bogato i można oglądać całkiem bez patrzenia. YouTube Premium to możliwość „samo się obejrzy”, tutaj leci filmik, a ty jesteś w drugim oknie. W przerwie oglądają memy albo trailery z Netfliksa, a doba ma skończoną liczbę godzin.
W czasach multimediów nie ma innej opcji, jeden kanał dopływu nie wydaje się realny. Jeśli czytać, to nie tylko: nie da się wyłącznie czytać. Obok musi migać jedno co najmniej okienko i mam rozwiązanie: odpalcie cokolwiek, zostawcie samo wideo, jako warstwę audio włączcie sobie audiobooka. W ten sposób wilk będzie syty, a matura nauczona. Na pytanie, co czytać, mówię Wam, że słuchać. Ostatnio o tym, o świecie postalfabetycznym, co wcale nie znaczy, że postliterackim, wydał książkę Dukaj, por. Po piśmie. Rozwiązania Dukaja wybiegają w przyszłość, a ja proponuję regres: poczytaj mi, mamo!
Obcuję z książkami, tak jak z wodą, w trzech postaciach: na papierze, na Kindle’u oraz na słuchawkach. Trzy stany skupienia i materii, i umysłu: papier to stan stały, Kindle to stan płynny, audiobook – gazowy. Czy wysłuchanie audiobooka w całości to jest zaliczenie książki? A Homera to najpierw czytano czy recytowano?
Proponuję uczniom zestaw powiększony z podwójną posypką: i nie trzeba czytać, i jest to totalne, czego nie przeczytacie, bo Wam będzie przeczytane. Harry’ego Pottera i Władcy Pierścieni nie ma pośród lektur, ale ktoś mądry pomyślał i dał Imię róży.
Najsłynniejsze dzieło Umberta Eco jest lekturą z listy rozszerzonej uzupełniającej, czyli dla uczniów nieanalfabetów, ale ja, choć umiem czytać, i tak wolę ze słuchania. Nie ma wyboru jak przy Sienkiewiczu, którego książki są w tysiącu głosów, ale to i dobrze: Imię róży nie rodzi rozkoszy i bolączki konsumenta, który musi wybrać. Tu nie musi, bo nie może. Wolność się przejadła i na przykład Madonna, zawsze będąca do przodu, wpuszcza na koncerty już nie z biletami, tylko za przepustką. Umberta Eco czyta Krzysztof Gosztyła i więcej Wam nie potrzeba. Na spektakl nie idźcie.
Imię róży dzieje się w fazie dziejów Kościoła, zanim pedofilia była modna. Wtedy bardziej czary, herezje, pokusy szatańskie, które dziś nie robią wrażenia. (To by było coś – gdyby za grzechy przeciw podopiecznym palono na stosie. Absolutnie nie namawiam, mówię to czysto epicko. Ale przeczuwam, że się wykluwa nowa inkwizycja). Powieść napisano w drugiej połowie XX w. i są już pewne trailery, np. Hubertyn z Casale ewidentnie leci na adepta Adsa, zwłaszcza w wersji kinowej. To jest książka idealna: średniowiecze, monastycyzm, zakony kontemplacyjne kontra zakony żebrzące, #devil #mystery #gothic #sex #blood #religion #seanconnery.
Ta powieść jest mi nieocenioną pomocą dydaktyczną. Dużo na jej przykładzie można klarownie wyłożyć: i Arystotelesa, i św. Bernarda z Clairvaux, i inkwizycję, i kryzys nominalistyczny. Czego ja na niej nie wykładałem? Bo był taki okres, gdy ze wszystkim mi się kojarzyła, lata akademickie 2013/14/15. Szczególnie jest przydatna przy dowodzeniu seksowności chrześcijaństwa, które, wbrew pozorom, nie ogranicza się do rodziny na swoim, ale jest dość mrocznym kultem, z niewąską przeszłością.
Czyta Krzysztof Gosztyła, czyli lektor aktor, głęboki baryton, jego głos ma wąsy. Utarł się nawet jako głos wieków średnich, teraz czyta Filary Ziemi Kena Folletta, według których serial zrobił Ridley Scott. Gosztyła jest aktorem, czyli „umie w pauzę”, ma kulturę pauzy, świetnie operuje rytmem, nawet jeżeli czasem się wydaje, że leci autopilotem. Czyta aktorsko, ekspresyjnie, słuchowiskowo, jest old schoolem wśród lektorów. Bardzo to pasuje do klimatu opowieści, która jest spowiedzią starca. Duże partie tekstu idą po łacinie.
Audiobook rejestruje standardową edycję powieści, która nie jest już najnowszą, bo istnieje nowsza, „poprawiona przez autora”. Ale liturgia godzin, oś kompozycyjna została, jak była, dyskusje teologiczne toczą się takie, jak wcześniej, i wciąż chodzi o to, czym się benedyktyni różnią od franciszkanów, czym działają se na nerwy i kto, że tak powiem, zabił. Choć to chyba wiecie? Wjazd na fabułę robią też dominikanie – jako Święta Inkwizycja (#takbyło). Jezuitów jeszcze nie ma, bo ich wtedy jeszcze w ogóle nie było. W Imieniu róży „oni jeszcze nie wiedzą”.