Dla analfabetów: Michaśka
Opowieści

Dla analfabetów: Michaśka

Maciej Stroiński
Czyta się 4 minuty

Kiedyś mnie zastanowiło, co robią ludzie, którzy nie czytają. Czytają Fejsa. Jeśli nawet tego nie, no to Instagrama. Ale załóżmy, że masz dysleksję. Znam takich aktorów i oni tekstu uczą się ze słuchu. Suflerka im czyta lub mają nagrane.

Nie jestem analfabetą ani dyslektykiem, ale są sytuacje, kiedy nie przeczytam, tylko chcę, by mi czytano. Nie „kiedy prowadzę”, bowiem nie mam samochodu, ale mam łóżko i gdy idę spać wieczorem, włączam sobie audiobooka z opcją „wyłącz po rozdziale”. Najczęściej Lalkę pióra Prusa, głosu Zapasiewicza, zawsze zasypiam przy „sklep galanteryjny pod firmą J. Mincel i S. Wokulski nie tylko nie upadł, ale nawet robił dobre interesa”.

Na specjalne okazje, a konkretnie gotowanie i wieszanie prania, czego nie lubię robić sauté, w sensie: tylko tego, muszę multitasking, muszę sobie wmówić, że chodzi o co innego, w czym mi pomaga podkład dźwiękowy, bo niby wieszam, gotuję, a tutaj fabuła idzie – tak więc na specjalne okazje jest Michał Witkowski. Na przykład smażę krewety na maśle z czosnkiem i zmielonymi ziarnami kolendry i nudziłbym się, ale w tle mam Drwala, rozdział o kwaterze u pani Krewety.

Odpowiedź dla ludzi, którzy nie czytają, bo na przykład właśnie smażą albo zasypiają: możecie posłuchać. Ja wiem, że to powrót do „Poczytaj mi, mamo” albo w głąb historii, do literatury tak zwanej oralnej, ale nie widzę problemu.

Książki Michała Witkowskiego są bardzo oralne – i zapraszam do skojarzeń. Bo są oralne tak, jak właśnie pomyśleliście, i też w szerszym sensie, freudowskim: są oralne jak egzamin jest oralny, czyli ustne, mówione, gadane, czerpiące przyjemność z poruszania paszczą. Niby napisane, ale jednak żywą mową. Gotowe nawijki. Już kiedyś mówiłem w analogowym wydaniu „Przekroju”, że nie mogę pojąć, czemu się ich nie wystawia, kiedy to są przecież pełne ściany tekstu, nie trzeba nic zmieniać.

Chyba nikogo nie zdziwię, mówiąc, że Michał Witkowski jest artystą nieheteronormatywnym. To słychać. Jest pięknie przegięty w głosie i nie wiem, czy by się nadawał do czytania cudzych tekstów. Ale nie jest powiedziane, istnieje też taki lektor nieznanego mi nazwiska, który czytał na przykład Querelle Fassbindera, a potem go usłyszałem na Animal Planet, jak tym głosikiem jedzie o wiewiórkach! Michał „Michaśka” Witkowski wcale by się nie obraził – i się nie obrazi, bo ja już zadbam, żeby to przeczytał – kiedy go uczynię twarzą kampanii społecznej „Poczytaj mi, ciociu!”.

Witkowski jest pisarzem kampowym i lektorem kampowym. W jego głosie (pojęcie odnoszące się i do tekstu, i do gadki) słychać i totalną bekę, i pełną powagę – NARAZ. To jest sekret kampu, który jeśli zrozumiecie, będziecie wtajemniczone: kamp nie jest tylko ironią. Jest śmieszkiem i nieśmieszkiem together, czystą dialektyką, a myśmy to wiedziały na długo przed Heglem.

Do klasyki już przeszły fragmenty Margot, gdzie Witkowski płynie: „Idź w noooc, Margooo!” („ooo” pomiędzy „o” a „a”) lub „A najbardziej lubiła czytać Ooolgę Tokaaarczuk”. Nie jest to słuchanie dobre na dobranoc, bo można na przykład nie usnąć ze śmiechu albo kiedy słuchasz w wannie, zrobić sobie autowaterboarding i usnąć na zawsze. „Zurych. K… cieszyły się, że mieszkają i dają dupy w takim pięknym i zasobnym mieście” (Fynf und cfancyś).

Na spacery szczególnie polecam audiobooka Drwala. Jest trochę mroczniejszy niż powieści o kur…, ale kryminałem jest raczej „obyczajowym”. Na jazdę auteczkiem, oczywiście, Margot, która odbywa się na tirze. Barbara Radziwiłłówna, jeśli siedzisz na stoisku, na przykład w galerii sklepów, i nie masz co zrobić z mózgiem. Lubiewo na plażę, Zbrodniarz i dziewczyna na jazdę rowerem lub jazdę tramwajem.

Osobnym przypadkiem jest audiobook Wymazane. Słucham go głównie w Warszawie, bo jest to historia, która tam by się działa, gdyby bohater zrealizował swoje aspiracje w kierunku szołbizu. Spełnia je w alternatywnej wersji tej samej historii pt. Fioletowe światło, dostępnej w sprzedaży bezpośredniej u wytwórcy, jeszcze nienagranej, trzeba umieć czytać.

Nie wiem, czy on gdzieś to powiedział, czy gdzieś to napisał, ale szło tak mniej więcej, że audiobooki są właściwym medium, którym ten pisarz trafia do swojego BOHATERA. Nie mylić z targetem, bo target Michaśki CZYTA. Bogiem Witkowskiego jest, jeśli nie wiecie, luj, czyli mężczyzna raczej nic nieczytający. Ale samochód ma, jeździ, może sobie włączyć.

Czytaj również:

Dla analfabetów: „Godziny”
Przemyślenia

Dla analfabetów: „Godziny”

Maciej Stroiński

Zamierzałem pisać o Dżumie Camusa, to był odruchowy pomysł, wiadomo czym dyktowany. I nie chodzi tylko o to, że temat się znudził lub że się wyczerpał (oby wirusy umarły razem z tematem, ale nie wiem, jak to zrobić, bo wirus nie „żyje” i tylko zabija, a jego „zabić” niełatwo, on nie może „umrzeć” – takie mikrozombi). Temat się jeszcze nie skończył, chociaż tego mu życzymy (powiedzieć koroniakowi jak słabemu twórcy, że się oto „skończył”!), jednakże od tego, czy polecę takiego, czy innego audiobooka, nie przybędzie zarażonych ani nie ubędzie.

Sytuacja okołozdrowotna sprzyja audiobookom, bo są dobrem kultury w pełni higienicznym i dostępnym zdalnie. Żeby spokojnie przesłuchać bite osiem godzin tekstu, trzeba być tak lub inaczej, ale uziemionym. Factory 2 Lupy, przedstawienie 7-godzinne, łyknąłem w całości, dopiero gdy na mnie przyszła grypa żołądkowa. Oczywiście – nagranie przedstawienia, ale teatr na ekranie to już rzecz zwyczajna.

Czytaj dalej