Dla analfabetów: „Godziny”
Przemyślenia

Dla analfabetów: „Godziny”

Maciej Stroiński
Czyta się 4 minuty

Zamierzałem pisać o Dżumie Camusa, to był odruchowy pomysł, wiadomo czym dyktowany. I nie chodzi tylko o to, że temat się znudził lub że się wyczerpał (oby wirusy umarły razem z tematem, ale nie wiem, jak to zrobić, bo wirus nie „żyje” i tylko zabija, a jego „zabić” niełatwo, on nie może „umrzeć” – takie mikrozombi). Temat się jeszcze nie skończył, chociaż tego mu życzymy (powiedzieć koroniakowi jak słabemu twórcy, że się oto „skończył”!), jednakże od tego, czy polecę takiego, czy innego audiobooka, nie przybędzie zarażonych ani nie ubędzie.

Sytuacja okołozdrowotna sprzyja audiobookom, bo są dobrem kultury w pełni higienicznym i dostępnym zdalnie. Żeby spokojnie przesłuchać bite osiem godzin tekstu, trzeba być tak lub inaczej, ale uziemionym. Factory 2 Lupy, przedstawienie 7-godzinne, łyknąłem w całości, dopiero gdy na mnie przyszła grypa żołądkowa. Oczywiście – nagranie przedstawienia, ale teatr na ekranie to już rzecz zwyczajna.

Tematem tej wiosny wcale nie jest epidemia, a przynajmniej nie w „Przekroju” w jego wersji papierowej, domykanej jeszcze w styczniu, długo przed tym wszystkim. W hasłach wywoławczych wiosny były również kwiaty i wziąłem ten temat [https://przekroj.pl/artykuly/felietony/flower-power-maciej-stroinski], bo jest taki przechodzony. „Flowers? For spring? Groundbreaking” (Meryl Streep w Diabeł ubiera się u Prady). A skoro jesteśmy przy Meryl i kwiatkach, to w którym filmie z 2002 r. Meryl miała coś z kwiatkami? Pytanie podchwytliwe, bo były dwa takie: AdaptacjaGodziny. „Mam taką swoją zabawę, że czasami wstaję rano jako Meryl Streep, lecę do kwiaciarni, którą mam za blokiem, i mówię z westchnieniem: »Kwiaty! Taki piękny ranek!«, potem: »Za smutne te lilie«, a potem: »O Boże, róże! Całe wiadro proszę«”.

Pierwowzorem Godzin filmu są Godziny powieść. Autor dostał Pulitzera i za parę akapitów rozstrzygniemy, czy zasłużył. Wybieram Godziny do słuchania w kwarantannie – bo o „powieści mówionej”, czyli audiobooku, dzisiaj pogadamy – by po prostu zmienić temat. W tej książce nikt nie umiera na żadną chorobę, najwyżej na samobójstwo. Choruje się w niej na AIDS, ale nie na AIDS umiera, tylko z własnej woli. Chociaż zaraz, depresja to też choroba, a na co umarła Virginia Woolf? Na głosy w głowie? Na Weltschmerz? XIX wiek miał wyrażenia na takie okazje. Kierkegaard powiedziałby, że umarła „na śmierć”, bo rozpacz to u niego „choroba na śmierć”. Ludzie w Godzinach też nie żyją wiecznie, ale nie z powodu chorób zakaźnych przenoszonych drogą kropelkową.

Ale to dopiero potem, później, a tymczasem pierwsze w książkach jest zazwyczaj pierwsze zdanie. W Pani Dalloway to jest to słynne o kwiatkach („Pani Dalloway powiedziała, że sama kupi kwiaty”), a w Godzinach przerobione, bo ta książka Cunninghama jest spin-offem książki Woolf. To, co zakończy się śmiercią i kamieni kupą, chociaż ładnie się zaczyna: motywem kwiatowym. Takich opowieści pragnę. Uciec od problemu, zamknąć się na chacie i przywrzeć do kompa, co akurat dobrze, gdy spojrzeć na ten eskapizm okiem sanepidu. „Teraz kiedy tyle śmierci jest wokole / Ona chce żeby jej przynosić kwiaty” (Paweł Demirski, Wszystko powiem Bogu! ).

Godziny ułożono w strukturę warkocza: trzy splecione ze sobą wątki. Trzy opowieści o istocie kobiecości, o „kobiecym losie”, w polskim audiobooku czytane przez chłopa. Czyta Andrzej Ferenc, co nawet zabawne jest, bo Dżumę, o której postanowiłem tchórzliwie nie pisać, przeczytał Adam Ferency. Ferenca, nie Ferencego, znamy również z czytania Ursuli Le Guin, Królowej Margot, Ziemi obiecanej, Faraona, Potęgi teraźniejszości. Z nowości: Na ramionach olbrzymów Umberta Eco.

Ferenc „jedzie z tekstem” swym głębokim barytonem, wyrobionym i niecharakterystycznym. Brzmi jak zawodowy lektor – tyle i aż tyle. W jego lektorstwie sporo jest aktorstwa, tak zwanego odgrywania, bo to aktor z wykształcenia, czego nie powiemy o każdym lektorze. Jego interpretacje są proste i oczywiste – no a jakie mają być? Za audiobooka ani Nobla ci nie dadzą, ani Oscara, nawet się to nie łapie na nagrody dla teatru radiowego… Znacie ten głos chociażby z Batmana, mówi nim sam Batman – ale też z Flintstonów, z Ratatuja, z X-Mena, jak również z filmu, uwaga, Tom i Jerry i Sherlock Holmes. Ferenc czyta Godziny ładnie i wyraźnie: lepiej to czyta, niż jest napisane, a na pewno lepiej, niż jest przełożone.

Trzeba to powiedzieć, że to nie jest dobra książka. Co zrobić, co poradzić… Marnie naśladuje Woolf. Dużo wymieniania i wrażeń, same szczegóły, wiecie, światło, kwiaty, plamki, impresjonizm… Do Henry’ego Jamesa również jest nawiązywane, jest plac Waszyngtona. Wyszła lekkostrawna i pretensjonalna proza. Autor bardzo cisnął na wszelkie nagrody i rzec można, że udoił, dostał Pulitzera.

Co do tłumaczenia, to widziałem lepsze – może nie tej książki lepsze tłumaczenia, bo polskie ma tylko jedno. Tłumaczenie ma lepsze i gorsze chwile, czyli wychodzi na „średnie”. Uprawię teraz typowe internetowe przyczepialstwo, które robi się tak, że bierzesz jedno zdanie i się czepiasz. Woolf w swym liście pożegnalnym: „Nie umiem czytać”. Tak przetłumaczono „I can’t read”, z czego wynikałoby chyba, że pisarka jako pierwsza w dziejach umarła na analfabetyzm. Albo taka bomba: „Piękno jest dziwką, wolę pieniądze”. Jak się tłumaczy w dwie osoby? Jedna robi, a druga poprawia? Czy że psuje?

Najlepiej by było, gdyby przełożył Michał Kłobukowski. Już robił książki pisane w czasie teraźniejszym, por. J.M. Coetzee.

Mam poważne podejrzenie, że Masłowska dużo zaczerpnęła z polskich Godzin w swojej powieści Kochanie, zabiłam nasze koty. Jest nawet Chelsea!

Bohaterowie Godzin mają przedpandemiczne problemy: „Jaki pocałunek wymienić na powitanie?”. Głębokie najntisy, już dawno nieaktualne od wczoraj. Teraz już nie da się być „zanadto oficjalnym”. W swoim wątku nowojorskim książka porusza się po lepszym świecie, w którym przyznaje się Nagrodę Carruthersów niczym Nagrodę Goncourtów. Zdaniem obdarowanego – dostał ją za AIDS. On to powiedział. Występują motywy malarskie, na przykład reklamówka na wietrze, równolegle użyta przez Alana Balla w jego scenariuszu o „amerykańskim pięknie” i „amerykańskiej róży” – American Beauty. Zawody postaci: pisarz, redaktorka, „rozteoretyzowana lesbijka”.

Słucham i chociaż jej tam nie ma, słyszę muzykę Philipa Glassa. Daldry ustalił kanon odczytania Godzin. Ogólnie FILM LEPSZY, nawet z tekstem lepiej, bo go uporządkował David Hare. Tak boski film oparty na takiej średniawej książce. Inny klasyczny przykład tego wynikania: 2001: Odyseja kosmiczna.

Jak mogło być inaczej, skoro w książce Meryl Streep jest tylko wspominana, a występuje dopiero w filmie. Dowcip z Meryl polega na tym, że ona już jest obecna w książce, jednak za „bycie postacią literacką nie płacą” („Czy za bycie bohaterką literacką należą się jakieś pieniądze, a jeśli tak, to jakie i kiedy by je mianowicie dostała?”, Michał Witkowski, Fynf und cfancyś), więc zagrała w adaptacji, by spieniężyć tę fabułę. Natomiast to Nicole Kidman, której w książce nie ma, bo w 1998 r. jeszcze nie była legendą, dostała Oscara, dla każdego coś miłego. Tylko Julianne Moore jest zawsze tą trzecią.

Scenarzystą filmu jest David Hare, brytyjski dramatopisarz, „u którego” albo raczej „w którym” Kidman zagrała w 1998 r. na scenie w Londynie (The Blue Room). Ciekawostka idzie dalej: Blue Room jest przepisaniem jednego z opowiadań Arthura Schnitzlera – tak jak Oczy szeroko zamknięte Kubricka, w których Kidman wystąpiła niedługo potem.

Gdy uczę erasmusów o kinie, zawsze mówię: zrozum tytuł. Tytuł Godziny autor wziął z dziennika Woolf jako metaforę życia: życie składa się z godzin jak woda z kropelek. Ogólnie patrząc, książka jest o godzeniu się ze śmiercią. Godziny, godzenie się.

Jeśli akurat leżysz w gorączce albo w izolatce, albo i to, i to, głowa cię łupie, mózg ci się lasuje, nie chcesz nic czytać ani na nic patrzeć, włącz sobie audiobook. Na zdrowie!

Czytaj również:

Porządny człowiek
i
Constant Troyon, „Biegnące psy”; źródło: domena publiczna
Doznania

Porządny człowiek

Michaił Bułhakow

Kiedy ktoś karmi krwistym rostbefem, już samo to dobrze o nim świadczy. A potem jest jeszcze lepiej! Czy istnieje milszy opiekun niż ten, który bierze na smycz?

Na talerzach z czarną, szeroką obwódką, malowanych w rajskie kwiaty, leżały cieniutko pokrajane plasterki łososia i marynowane węgorze. Na grubej desce kawałek sera z łezką, a w srebrnej fasce – obłożony śniegiem – kawior. Między talerzami kilka smukłych kieliszeczków i trzy kryształowe karafki z różnokolorowymi wódkami. Wszystkie te rzeczy umieszczone były na maleńkim marmurowym stoliczku, sympatycznie połączonym z ogromnym rzeźbionym dębowym bufetem, wyrzucającym z siebie pęczki srebrzystego i szklistego światła. Pośrodku pokoju stał ciężki jak grobowiec zasłany białym obrusem stół, na nim dwa nakrycia, serwetki zwinięte na podobieństwo papieskich tiar i trzy ciemne butelki.

Czytaj dalej