Doczekaliśmy się Doczekaliśmy się
Przemyślenia

Doczekaliśmy się

Joanna Kinowska, Katarzyna Sagatowska
Czyta się 7 minut

Środowisko zamknięte. Podzielone. Książki fotograficzne kursują tylko wśród „swoich”. Pokazy, festiwale, ciągle te same twarze, choć czasem też nowe, młodsze. Ale odbiorca ten sam, środowiskowy. Różny stopień zaawansowania, profesjonalizmu, czasem w drodze, czasem aspirujący, a innym razem – zblazowany. Widać to szczególnie na spotkaniach z fotografami. Takich, które od zarania są podstawą edukacji wizualnej w fotografii.

Bywają oczywiście – wiadomo – warsztaty, szkoły, programy mentorskie itd. Ale tak, żeby się edukować fotograficznie, od zarania polskie środowiska fotograficzne (wzorem zachodnich) spotykały się i rozmawiały. Cykle spotkań okresowo znajdują swoje miejsca, organizatorów, aż się wyczerpią. Bo przepytani zostali wszyscy, czy większość z danego klucza, bo formuła, bo finansowanie… Różnie. Ulotne to spotkania (chyba że nagrywane). A jeśli nawet, to kto do nich sięga, do tych staroci nieaktualnych, bez zdjęć, bez dynamiki i pytań z sali? No właśnie, pytania z sali, te na samym końcu, najbardziej nieśmiałe: a ulubiony obiektyw (aparat, film, filtr – niepotrzebne skreślić), to jaki? A wtedy reszta sali się uśmiecha albo ziewa. Ale to ciągle jedno środowisko.

Podobnie czytelnicy wywiadów z fotografami. Bo tam musi coś być o sprzęcie, co zwykle odrzuca czytelnika, który chce słuchać o sztuce, a nie o przesłonach czy ogniskowych. Książki, w różnych kluczach, polegające na rozmowach z twórcami, którzy odnieśli sukces, to też ciąg dalszy kształcenia środowiska. Pokłosie radiowych audycji Hanny Marii Gizy W obiektywie albo Krzysztofa Makowskiego i Krzysztofa Jureckiego Słowo o fotografii, Łukasza Modelskiego rozmowy o fotoreporterce w PRL-u Fotobiografia PRL, Ewy Kozakiewicz Opowieści fotografistów – już trzytomowa publikacja. A to tylko wybrane, pierwsze te, co przyszły do głowy, wydane w ostatnich 20 latach.

A tymczasem doczekaliśmy się (chyba idealnego) miksu spotkania i wywiadu, w dodatku z szansą na wyjście poza tę wspólną bańkę. Czy odbiorca niefotograficzny weźmie ją do ręki?

Wszyscy jesteśmy fotografami, tzw. Wjf-y – co jest oczywiste, niepodlegające dyskusji – to inicjatywa Moniki Szewczyk-Wittek i Katarzyny Sagatowskiej. Oba nazwiska na stałe wpisane w środowisko. A do tego działalność wspólna sześcioletnia i zadziwiające liczby. Od wiosny 2014 r., w cyklach po sześć spotkań, z których każde nazywane osobnym „vol.”, i jeszcze kino letnie i WJF w Krakowie, i rezydencje artystyczne, wystawy, i filmy, i projekt Portret osobisty. Pogubiłam się, więc tylko się zastanawiam, czy organizatorki miewają czas na sen.

WJF-y to warszawskie spotkania, głównie w Barze Studio. Z tych 72 spotkań, w ciągu sześciu lat byłam, przyznam, na całych dwóch – plus na swoim. Bo godziny i dni kompletnie niedostępne dla mnie. Łączyłam się w lamencie z publicznością pozastołeczną, taką, której też coś wypadło, modląc się o streaming albo chociaż nagranie ze spotkania.

No to się doczekaliśmy, publiczność i ja. Czasów, w których streaming zaczął być standardem (to też nie do końca rozwiązuje problem, w końcu teraz masz wieczorową porą do wyboru filharmonię, spotkanie w muzeum, rozmowę o literaturze, wspólne gotowanie czy gorącą premierę teatralną lub filmową dostępną tylko kilka godzin). Niby nic się nie zmieniło, bo oferta kulturalna miasta wieczorem podobna i podobnie niemożliwe bilokacja albo podzielność uwagi. Ja jednak mam mdłości już, jak widzę gadającą do ekranu głowę. Każdy może nagrać, wrzucić, wypowiedzieć się. A gdyby tak odłączyć się i wrócić myślami i zapisanymi literami na spotkanie?

W książce pt. Wszyscy jesteśmy fotografami vol. 1. spotykamy 12 osób. Artyści, wykładowcy, autorzy, badacze, edytorzy, wszyscy wokół fotografii. 12 kompletnie różnych podejść, historii, tematów. Prawie każdą osobę, która pisze swój artykuł w tej książce, słyszałam na żywo wypowiadającą się o sztuce. Czytając, mam wrażenie bycia w pierwszym rzędzie na spotkaniu, w rozmowie. Ale to nie jest książka z wywiadami, to nie są rejestracje spotkań:

„Naszą ideą było stworzenie przewodnika po świecie fotografii, miejsca dla osób, które fotografię kochają, chcą ją zgłębiać i dzięki niej poznawać świat, ale niekoniecznie zajmować się nią profesjonalnie. Chciałyśmy pokazać, jak wielowątkowe może być myślenie o fotografii i myślenie fotografią” – piszą organizatorki we wstępie, mając na myśli ideę i klucz tych spotkań, co przecież świetnie przystaje do owego przewodnika.

Przypomina mi się moja absolutnie ulubiona Photography Changes Everything (wyd. Aperture & The Smithsonian, 2012), publikacja, którą polecam każdemu choćby w luźny sposób związanemu z fotografią. Złożona jest z mnóstwa krótkich esejów, które ukazują różnorodność fotografii (gdzie artystyczny wymiar to zaledwie 1/30 całości). Każdą nitkę tego naszyjnika nawleka specjalista w danej dziedzinie. Podobnie jest i w tym przypadku, w publikacji Szewczyk-Wittek i Sagatowskiej każdy mówi o swoim poletku: o fascynacjach, błędach, przebytej drodze i kreśli historię tejże dziedziny. Z uczuciem, zaangażowaniem. Nie zawsze się zgadzam (np. z tym, że w latach 30. XX w. fotografia nawiązywała do malarstwa – to robił tylko piktorializm polski), nie zawsze jest mi przyjemnie (jak wtedy, gdy słowo „kurator” wzięto w cudzysłów). Ale oto mamy przed sobą 12 temperamentów, ich refleksje, ich zdania. Nie opracowania naukowe, historyczne (choć niektóre z przyzwyczajenia przypominają). Dlatego to też jest bardzo autentyczna i żywa książka.

Zdjęcia publikacji "Wszyscy jesteśmy fotografami vol. 1"
Zdjęcia publikacji „Wszyscy jesteśmy fotografami vol. 1”
Zdjęcia publikacji "Wszyscy jesteśmy fotografami vol. 1"
Zdjęcia publikacji „Wszyscy jesteśmy fotografami vol. 1”
Zdjęcia publikacji "Wszyscy jesteśmy fotografami vol. 1"
Zdjęcia publikacji „Wszyscy jesteśmy fotografami vol. 1”
Zdjęcia publikacji "Wszyscy jesteśmy fotografami vol. 1"
Zdjęcia publikacji „Wszyscy jesteśmy fotografami vol. 1”

Od czego zacząć? Od początku, czyli zgodnie ze spisem treści, czyli od Bownika, który ma niezwykły dar wciągania widza w obraz, sprawnie kreśli metaforę fotografii w hydrze. Robi się i dodatkowa przedmowa ideowa, jest też bardzo poukładana, historyczna i błyskotliwa. Dobry start. Ja akurat zaczęłam od Pawła Mościckiego i jego refleksji na temat twórczości Marka Piaseckiego, bo potrzebowałam konkretnego cytatu, wgryzienia się w podglądanie ewolucji artystycznej. Znalazłam tu ciekawą koncepcję „konstelacji”, próbę uchwycenia osobności, unikatowości sztuki, zobaczenia dzieła również w codzienności samego twórcy. Znów gimnastyka umysłu na najwyższych obrotach, ale przystępnie, dla ludzi, bez ą, ę. Radość ze współmyślenia, z podążania za myślą.

Można iść ścieżką bardziej podręcznikową – przez historię fotografii teatralnej Magdy Hueckel czy fotografii buntu w fotografii reklamowej Pawła Fabjańskiego, sposobów pracy z aktem męskim i jego obecności w sztuce Karola Radziszewskiego do historii błędów i pomyłek Zbigniewa Tomaszczuka – albo prześledzić zmieniające się tabu aktu dziecięcego Anny Grzelewskiej. Można zrobić przysłowiowy krok w bok, gdzie obraz z aparatu jest zaledwie okazją do rozpoczęcia przygody myślowej: Filip Springer zabiera nas w miasto, przed wymyślane zaledwie budowle, by opisać rolę fotografii w procesie jurorowania konkursów i zastępowaniu realności. Na tej podręcznikowej ścieżce mistrzynią jest dla mnie Zuzanna Janin. Przedstawione przez nią przykłady to sztuka, bez względu na dywagacje związane z medium. Czasem dokumentacja, stop-klatka, wszystko kompletnie jedno. Temat, treść, merytoryka, akcja i to w szalenie trudnym temacie przemocy wobec kobiet. Tekst też jest najtrudniejszy z zebranych, patrzymy na luźne notatki do wykładu, w którym roi się od powiązań, skojarzeń i mocnych słów.

Ale jest też ścieżka zasad know-how, a w niej trzy eseje. Dla mnie najmocniejsze, najbardziej inspirujące, warte przedłużenia na kolejne tomy. Każdy też temat szeroki, wymagający ustosunkowania. Jörg Colberg uczy nas czytać książkę fotograficzną. Obraz za obrazem, skojarzenia, zasady, fascynujące ćwiczenie z narracji. O nią z kolei, o możliwość opowiedzenia historii obrazem pyta nas (i siebie) Michał Łuczak. Przedstawia tylko dwa przykłady, jednak rozkłada je przed nami na elementy pierwsze. Uzmysławiamy sobie ogrom znaczeń dla kontekstu twórczości na podstawie każdej strony, słowa, ba, przecinka.

Wreszcie Marta Zgierska opowiada o tym, jak zostać artystą. Z czym się zmierzyć, gdzie spoglądać, na co uważać. Znakomita checklista i fanstatyczne odsłonięcie kulis.

„Gdy ktoś napisał krytyczną recenzję, można się było do niej odnieść. […] Dziś wprawdzie istnieje wiele platform do dzielenia się opinią, ale nie są one miejscem konstruktywnej dyskusji. […] Brakuje nam jedynie odbiorcy, ale nie ze środowiska fotograficznego. Jak go przyciągnąć? Nie mam pojęcia, jedynie intuicję, że próżno go szukać w mediach społecznościowych” – te słowa, pióra Michała Łuczaka, rezonują mi w głowie i idealnie opisują mętlik kultury nagle odciętej od spotkania w realu. Teraz zostają nam tylko dyskusje wirtualne. A mi coś ciągle podszeptuje, że choć wiedzie tędy jakaś droga, to nie jest ona jedyna.

Jedno z rozwiązań przynosi ta książka. Z tytułem skierowanym do szerokiego odbiorcy i nie-tylko-profesjonalnego twórcy. Książka, która jest zbiorem idei, zdań pojedynczych, refleksji. Coś, co inspiruje, a nie zamyka. Przy każdym artykule ma się ochotę powiedzieć: i to, jeszcze to i tamto! Ma się też ochotę rzucić do książek, do ekranu, odnaleźć dane precyzyjne obrazów, które są pod powiekami. Wyobrażam sobie, że twórcy (a nie jak ja teoretycy) mogą wręcz rzucić się do aparatu i uwolnić ten obraz z głowy.

Doczekaliśmy się. A teraz czekamy na kolejne vol. Tytuł, na szczęście, zapowiada ciąg dalszy.

 

Czytaj również:

Napięcie i spokój Napięcie i spokój
Przemyślenia

Napięcie i spokój

Joanna Kinowska

World Press Photo po raz trzeci ogłosiła nominacje do nagród. Wśród szóstki kandydatów do zdjęcia roku jest Polak, Tomek Kaczor. Tak, po raz pierwszy w historii konkursu od 1955 r. jest nadzieja, szansa, możliwość, ewentualność, że zdjęcie roku będzie „polskie”. Przyjrzyjmy się tym zdjęciom chwilę dłużej, najpierw spójrzmy, a potem przeczytajmy opis. Które może wygrać i co z tego wyniknie?

Oczywiście, że wygra Kaczor. To nie tylko patriotyzm, nie kciuki zaciśnięte na rękach całego podzielonego środowiska w kraju. Jak już wygra/przegra, wtedy się zaczną dyskuje – że on przecież nie jest fotografem prasowym, taki właściwie poza środowiskiem, w sumie to taki freelancer, że to nie jest profesjonalizm, że to przypadek, że czyjeś plecy. A ja uparcie patrzę na zdjęcie: Przebudzenie. Już zdążyło się opatrzeć, a ciągle coś wzbiera w gardle, uwiera. Przecież jest pogodne, ufne, a jednak. Jedyne czarno-białe zdjęcie w zestawie nominowanej szóstki (ta reszta zresztą nie szaleje z kolorami…). I tutaj wszystko jest pod prąd w tym zdjęciu. Bo to jest portret, a nie żadna akcja. Nie ma krwi ani mięsa, nie ma rozdarcia szat czy krzyku. Jest spokój. I potężne napięcie. I wszystko widać, gdy spojrzymy chwilę dłużej.

Czytaj dalej