
Co można zobaczyć na wystawie Saula Leitera w muzeum Foam? Zdjęcia przypominające obrazy i Nowy Jork w Amsterdamie. Oraz to, że w erze cyfrowego przesytu fotografia wciąż może mieć duszę.
Ćwierćwiecze otwierające XXI w. dobiega końca, niebawem dwusetna rocznica utrwalenia pierwszego obrazu zapisanego za pomocą światła: Widok z okna w Le Gras. Francuski fizyk i wynalazca Joseph Nicéphore Niépce wystawił aparat (camera obscura z ładunkiem światłoczułej płyty miedzianej) przez okno pracowni, kierując obiektyw na wewnętrzny dziedziniec domostwa.
Co na niej widać? Dziś już niewiele. Ale wystarczy, żeby rozróżnić kształty budynków. Głębokie cienie padają z dwóch przeciwległych kierunków ośmiogodzinnej ekspozycji i tworzą widok nierzeczywisty – miks scenografii z filmu Gabinet doktora Caligari i obrazów z wczesnego kubizmu Braque’a.
Dziś trudno sobie wyobrazić, że w 1827 r. było to jedyne zdjęcie rzeczywistości na świecie. Zmumifikowany dzień, zapakowany fragment czasu i przestrzeni, przeniesiony w inny wymiar.
Na tej fotografii nie ma postaci, jest za to dusza twórcy. To, nad czym pracował przez całe życie, zawarte jest w widmach tych domów. W tym sennym powidoku, który Niépce mógł mieć, gdy wyglądał przez okno, po czym zamykał oczy i marzył, jak go utrwalić.
Sam mam go pod powiekami, gdy zasypiam o 7.30 rano na trasie Warszawa–Amsterdam. Widok z okna w samolocie, ponad chmurami. Wschód słońca i myśl: bez chemicznego zapachu prawdziwa fotografia nie istnieje. Ostatnie opary jeszcze unoszą się w powietrzu, ale nasze leniwe nawyki zaburzają jej odbiór. Dziś nie zapisujemy zdjęć „ołówkiem natury”, jak mówił Talbot, jeden z pionierów fotografii. Wydobywamy je z tego, co powstało cyfrowo. Te obrazy są wszechobecne, falujące i transparentne. Nie trwają dłużej, niż na nie patrzymy.
Miękkie lądowanie przed XIX-wieczną smukłą kamienicą muzeum fotografii Foam. Fasada migocze w odbiciu zielonobrązowej wody. Z bajki amsterdamskich kanałów, splotów minimostów