Doglądając światła
i
„Latarnia morska na norweskim wybrzeżu”, Peder Balke, 1850–1860 r./Nasjonalmuseet (domena publiczna)
Przemyślenia

Doglądając światła

Kamila Dzika-Jurek
Czyta się 7 minut

Latarnie morskie od wieków są obsesją ludzkości. Ucieleśniają marzenie pędzenia samotnego, wręcz mnisiego życia na krańcach świata, w bliskości żywiołu morza. Są najlepszymi zbudowanymi przez człowieka metaforami naszego losu.

Latarnie morskie zawsze hipnotyzowały. W każdym dziele, w jakim się pojawiają – czy jest to film, czy literatura – roztaczają silny nastrój tajemnicy. A ci bohaterowie, którzy zamieszkają w tych wysokich i wąskich wieżach, po jakimś czasie wydają się częścią nieprzeniknionego dla innych sekretu. Jakby nagle weszli do obrazu i zniknęli. Czy tym sekretem jest życie człowieka w wyjątkowej relacji z żywiołem? Samotność, często bez żadnego buforu bezpieczeństwa w postaci innego człowieka? Bliskość natury, która mówi innym językiem niż ludzie? A może chodzi o samo światło lampy, które przyciąga innych jak magnes. Fascynuje i zniewala. To samo szaleństwo ogarnie przecież i flegmatycznego na co dzień Tatusia Muminka, i doświadczonego latarnika Toma w filmie The Lighthouse Roberta Eggersa. „Jest pewien czar w tym świetle” – powie Tom (fenomenalna

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Opowieść o powieści, której nie ma
i
Anton Melby „Latarnia morska w Stora Bält”, 1846 r.
Doznania

Opowieść o powieści, której nie ma

Antonio Tabucchi

Historia, którą pragnę opowiedzieć, przydarzyła się pewnej nie istniejącej powieści. Jej tytuł: „Listy do Kapitana Nemo”, zmieniony został później na „Nie ma nikogo za drzwiami”.

Pomysł, o ile pamiętam, narodził się wiosną 1977 roku podczas piętnastu dni spędzonych w prostocie i uniesieniu w pewnej wiosce nie opodal Sieny. Nie wiem dokładnie, co mi podsunęło jej pomysł: po części pewne wspomnienia mało wiarygodne, zważywszy, że prawie zawsze urozmaicam je moją fantazją, po części nagła potrzeba czystej fikcji, której znaczenia nigdy nie należy lekceważyć, a w pewnej mierze samotność, nieodłączna towarzyszka pióra. Nie namyślając się wiele, stworzyłem powieść i posłałem wydawcy, który uznał ją za zbyt aluzyjną, trochę niejasną i z edytorskiego punktu widzenia niezbyt przystępną i czytelną. Miał chyba rację. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, jakież to, literacko mówiąc, walory mogłaby posiadać.

Czytaj dalej