Dogonić wiatr
i
Fotos z filmu "Wiatr"
Opowieści

Dogonić wiatr

Joanna Rożen
Czyta się 17 minut

Rozmową Joanny Rożen z Michałem Bielawskim, autorem i reżyserem powstającego właśnie filmu dokumentalnego Wiatr, otwieramy cykl wywiadów o micie zakopiańszczyzny we współczesnej kulturze.

Pomysł rozmów o tym, czy Podhale wciąż urzeka i, jeśli tak, to dlaczego, narodził się w trakcie zwiedzania wystawy Relacja Warszawa–Zakopane. Ekspozycję zorganizowaną przez Muzeum Narodowe i Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem widziałam w warszawskiej Królikarni. Można ją oglądać w zakopiańskiej willi Oksza jeszcze do września 2018 r. Tymczasem, zainspirowana motywem zauroczenia kulturą zakopiańską, zamierzam zbadać, jak wyglądają związki współczesnych artystów, zwłaszcza filmowców, z mitem Zakopanego. Czy nadal czerpią z tatrzańskich źródełek? Będę sprawdzać, czy we współczesnym kinie i kulturze zakopiańszczyzna nadal w modzie.

Spotykam się więc w upalny letni dzień z Michałem Bielawskim, autorem i reżyserem filmu dokumentalnego Wiatr. Tematem przewodnim obrazu jest halny – szkodnik i sprawca wielu zniszczeń, ale i wielki mit Zakopanego, wokół którego krążą rozmaite wyobrażenia i skojarzenia.

„Gdyby zacząć od tego, co mnie skierowało w góry, to właśnie mit Zakopanego. I jeszcze mit, który nakłada się na mit Zakopanego, czyli halny jako siła sprawcza, która dewastuje życie ludziom na Podhalu. Znasz powiedzenie, że na halny gorzkie żniwa będą mieli ci, którzy odcinają wisielców?” – zagaja Michał Bielawski.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Joanna Rożen: Obrazowe. Czy to ta wizja nasunęła Ci myśl, żeby zrobić Wiatr?

Michał Bielawski: Pomysł, aby zbadać wyobrażenia i skojarzenia krążące wokół zjawiska halnego, wyszedł od Maćka Kubickiego, doświadczonego producenta dokumentalnego i fabularnego z firmy Telemark. On zaraził mnie tematem. Jesteśmy już na zaawansowanym etapie procesu przygotowawczego, nadal dokumentujemy bohaterów, ale jakiś czas temu rozpoczęliśmy zdjęcia. Najciekawsze w jeżdżeniu tam i w obserwowaniu pod kątem poszukiwań do Wiatru jest ciągłe zderzanie się z mitem Zakopanego. Na przykład pod postacią napływowych Uruk-hai, czyli tych szerokobarczystych przybyszów skądś z Polski, którzy podtrzymują mit Zakopanego jako najciekawszego miejsca na urlop.

Mówisz o osobach, które przyjeżdżają specjalnie na halny?

Nie, tzw. Uruk-hai to turyści ściągający do Zakopanego. Tak mówi o nich jeden z miejscowych, który ma ich serdecznie dość – tych postawnych i równie bezrozumnych, jak Uruk-hai osobników rzucających puszkami po piwie w niedźwiedzie. Mieszkańcy miasta ich nie cierpią.

A zakopiańczycy? Czy wyobrażenie o nich samych też nie jest dość mityczne?

Z wariacjami tego mitu stykam się co chwilę. On jest wszędzie na sprzedaż, konfekcjonowany, zapakowany w papierek. Najlepszym przykładem jest targowisko pod Gubałówką, gdzie stara góralka udaje niedołężną i mówi: „Słuchojcie, pszysliscie tu do mnie. A ja stara schorowana, i nikt do mnie nie podchodzi, jeno wam dobze z ocu patzy, ja to widzę, dlatego wam dam mjód najlepsy”. I wyciąga jakiś tam miód. Oczywiście okazuje się potem, że to nie ten, który dała spróbować, za „dwadziścia pinć” złotych.

Kasprowy Wierch/ fot. Bartek Solik (dzięki uprzejmości fotografa)
Kasprowy Wierch/ fot. Bartek Solik (dzięki uprzejmości fotografa)

Wróćmy do wiatru. Czy rzeczywiście coś się dzieje, gdy przychodzi halny?

To jest absolutnie prawdziwe zjawisko, które ma wpływ na ludzi, ale także przy okazji zostało bardzo zmitologizowane. W takiej codzienności, kiedy stykasz się z ludźmi i słyszysz, jak wiele tłumaczą halnym, na przykład, że karetka jeździ – to już jest część mitu. Jeśli ktoś z Komendy Policji w Zakopanem tłumaczy mi, że „Mamy taką panią, która jeśli dzwoni, to my już wiemy, że halny idzie” – też myślisz, że to jest mit. W bardzo szczególny sposób potwierdzony przykładem tej pani – ale jednak mit.

A co ta pani zazwyczaj mówi?

Strasznie przeklina, wygraża im.

Pretensje ma?

Tak, bardzo duże. Na dodatek przesiąknięte ognistą erotyką. Prędzej czy później samemu się szuka twardych dowodów na to, że halny ma siłę sprawczą, i to nie w zjawisku atmosferycznym, że są chmury i drzewa się przechylają, tylko w tym, co dzieje się z ludźmi. Wahania nastrojów, nagłe ich zmiany to coś najtrudniejszego do znalezienia i uchwycenia. Bardzo wielu ludzi, z którymi się zetknąłem przy dokumentacji, broni się przed tym, żeby pokazać słabość. W związku z tym, kiedy dzieje się coś niebezpiecznego, próbują być twardsi.

I halnym tłumaczą wiele swoich zachowań?

Tak. Zrobiłem taką próbę. Kiedy pozwolono mi na przesłuchanie powiadomień alarmowych pod numer 112, wyznaczyłem sobie okres na tydzień przed tym, kiedy halny łamał drzewa. Przesłuchałem ponad tysiąc nagrań. Wynika z tego, że wielu ludzi naprawdę na halny reaguje.

Lekarze z pogotowia ratunkowego również potwierdzają, że mają stałych pacjentów, którzy do nich wracają przy zmianie pogody i właśnie w halny. Ci wrażliwcy są takimi barometrami.

Miałeś kiedyś migrenę przez halny?

Straszną, a ja w ogóle nie miewam migren. Było to spowodowane również napięciem i niewyspaniem wywołanymi przez zdjęcia w niełatwych warunkach, ale przydarzyło się właśnie wtedy. Gorzej ma operator, którego dopadają niekiedy takie migreny, że zdarza mu się kończyć pod kroplówką w szpitalu.

W trakcie halnego?

Nie, przed. Dzięki niemu wiemy, kiedy będzie wiało… Bartek Solik – bo o nim mowa – to zakopiańczyk, niezwykle utalentowany fotograf i naprawdę świetny autor zdjęć filmowych, od lat doceniany przez Tatrzański Park Narodowy. Dla Parku Bartek robi krótkie formy filmowe związane z górami.

Fotos z filmu "Wiatr"
Fotos z filmu „Wiatr”

Ile halnych udało Ci się już sfilmować?

Gdybym miał policzyć dokładnie to: dwa bardzo silne, których porywy przekraczały 150 km na godzinę, dwa słabsze oraz kilka wiatrów, które przypominają halny, ale nim nie są. W ogóle sfilmowanych halnych byłoby już więcej, ale z nimi jest taki problem, że czasem się cofają.

Jak to?

Do pewnego momentu wszystko dzieje się tak, jak powinno, ale potem wał halnego nie schodzi, tylko cofa się za góry, a wiatr słabnie.

Jeszcze w ramach dokumentacji nagraliśmy bardzo mocny halny i liczne preludia do niego, kiedy wiatr po prostu się cofnął i się skończyło, zanim się jeszcze zaczęło. Niekiedy wieją też halniaki albo orawiak, czyli takie lżejsze wiatry podobne do halnego, ale one nie schodzą do miasta, tylko idą po górze, są odczuwalne na Kasprowym Wierchu i innych szczytach. Bywa frustrujące takie łapanie halnego, ale jeszcze się nie poddałem.

Jak wygląda taki standardowy halny albo taki, który byłby idealny do filmu?

Spektakl halnego trochę zależy od pory roku. Jesienią i zimą wygląda to tak, że najpierw mamy szaroburo, wszędzie jeżdżą karetki i dzwonią telefony. Później na jakiś czas wszystko się uspokaja, a potem, z dnia na dzień robi się piękne słońce, które eksponuje całe Zakopane, ale nad Tatrami powstaje piętrowiec z chmur, który się zawija, tworząc wielką, zrolowaną chmurę nazywaną wałem halnego. Kiedy wiatr wreszcie zaczyna wiać, im niżej schodzi, tym wieje mocniej, a chmury schodząc niżej, rozwiewają się. Ciekawie wyglądają zdjęcia w środku tej chmury zatrzymanej nad górami, na Kasprowym Wierchu. Nic tam nie widać, jest zadymka, mgła, a wiatr w środku jest bardzo silny. Filmowaliśmy dyżurującą tam meteorolog Monikę Janocik – ona w taką pogodę, po skończonym dyżurze, musi pieszo schodzić do Kuźnic, bo gdy mocno wieje, nie jeździ kolejka z Kasprowego.

Nie boisz się, że podczas filmowania może się wydarzyć coś naprawdę strasznego?

Jeśli mówić o lękach, to do tej pory najtrudniejszym doświadczeniem było filmowanie zgłoszenia do samobójcy, a właściwie stwierdzenia jego zgonu. Trzeba było zachować zimną krew, nie robić sensacji w tych zdjęciach. Wierzę, że naszymi zdjęciami nie naruszyliśmy ani tego miejsca, ani obecnych w nim ludzi.

Fotos z filmu "Wiatr"
Fotos z filmu „Wiatr”

Dość niebezpieczne były zdjęcia na ulicy Oswalda Balzera, czyli drodze do Morskiego Oka, gdzie wśród serpentyn i zakrętów wiatr ma kilka miejsc, w których okrutnie wyłamuje drzewa. Byliśmy tam z operatorem i dźwiękowcem wraz ze strażą pożarną, która usuwała drzewa z drogi w trakcie, kiedy te się przewracały.

Strażacy wpuścili Was do samochodu?

Nie, nie wolno! Oni nie biorą odpowiedzialności za kogoś dodatkowego w wozie. Staliśmy bardzo blisko ich wozu, żeby, jakby co, to spadało na niego. Drzewa się wtedy wokół nas łamały i nie wiadomo było, co i z której strony poleci. Żeby było zabawniej, zabezpieczyliśmy się na takie zdjęcia, wypożyczając kaski od strażaków, ale one przez cały czas leżały w bagażniku, w innym aucie. Bartek, na co dzień trzymający się bardzo statycznych, starannie skomponowanych ujęć ze statywu, tym razem kręcił z ręki, o wiele bardziej reportażowo i nerwowo. Wiedziałem, że ktoś powinien zachować rozsądek, ale wtedy zapomniałem, że to mam być ja.

Ale jaki rozsądek? Żeby powiedzieć „stop kamera”?

Żeby powiedzieć – zostańmy, filmujemy. Film trzeba ratować! Jednak na koniec, kiedy przejrzałem nagrany materiał, to usłyszałem swój własny szept: „Panowie, zwijajmy się już lepiej…” i trochę się zawstydziłem.

Gdy rozmawiasz z zakopiańczykami, to jakie historie oni opowiadają? Niestworzone opowieści o dawnych, mitycznych halnych?

Najciekawsza moja dokumentacja to rozmowa z Janem Bednarzem, który bardzo wiele lat pracował w schronisku na Hali Kondratowej i był świadkiem halnego z grudnia 2012 r., kiedy powaliło dużą część Doliny Kościeliskiej. Pan Jan jest barwną i odważną postacią. Chodził wiele po górach i służył w Strzelcach Podhalańskich. Dla kontrastu jest także właścicielem małego ratlerka. W czasie wiatru poszedł odsikać swoją psiuńcię i nagle mu ją zdmuchnęło. Jak on wtedy za nią biegł, a potem czołgał się metr za metrem do schroniska już z nią za pazuchą. Drzewa latały podobno wokół nich jak czarownice na miotłach. Spotkałem go, niestety, podczas jego ostatniego dyżuru na hali. Dlatego nie został jednym z bohaterów filmu.

Nie chciałeś mieć w filmie opowiadających kombatantów?

To jest największe wyzwanie tego projektu, żeby sytuacje były raczej zastane, zaobserwowane, a nie podane w formie opowieści do kamery. Takie rozwiązanie było oczywiście kuszące i parę razy się łamałem, szczególnie, gdy zobaczyłem, jak trudne będzie opowiedzenie ludzkich emocji związanych z wiatrem za pomocą samej obserwacji, proponowałem je nawet producentowi, ale Maciek niezłomnie trwał przy wcześniejszym planie, żeby gadających głów uniknąć, i przekonał mnie, żeby się nie poddawać.

Fotos z filmu "Wiatr"
Fotos z filmu „Wiatr”

Z opowieści to mam jeszcze jedną, wspaniałą. Usłyszałem ją od siostry zakonnej, która mieszka w klasztorze Sióstr Albertynek, w drodze na Kalatówki. Siostra Ambrozja opowiadała, jak przyjechała do klasztoru w 1968 r. Właśnie wtedy rozszalał się halny. „W stylu westernowym zostałam przywitana, drzewa nie zostało ani jednego wokół klasztoru”. To był słynny halny stulecia, najsilniejszy, jaki do tej pory się wydarzył. Na Kasprowym Wierchu odnotowano wtedy rekord prędkości wiatru – ponad 260 km albo więcej na godzinę. Skończyła się skala, więc mogło być nawet 300 km na godzinę.

Jednak z mojego punktu widzenia najciekawsze jest to, co się dzieje, zanim zacznie wiać. To, co dzieje się w ludziach i między ludźmi. To, że nie potrafią nazwać tego, co się im przytrafia, szczególnie ci, którzy mają problemy psychiczne ujawniające się nagle z dużą siłą. Pojawiają się też różni wariaci, którzy przebierają się w dziwne stroje i chodzą po Krupówkach, nie wiedzieć czemu. Podobno kiedyś chodziła po Zakopanem biała pani. Motyw osoby ubranej na biało powtarza się w wielu kulturach – na przykład na Kostaryce, gdzie podobno biała pani na drodze łapie stopa, a kiedy wsiada do samochodu, nagle okazuje się, że ma końską głowę. Wracając do zakopiańskiej zjawy, byłem przekonany, że to także zmyślona postać. Jednak naprawdę była taka starsza kobieta, która ubierała się w suknię ślubną i potem w ten wiatr obsesyjnie ostukiwała laską latarnie. Znajomy taternik dość dosadnie tłumaczył to czymś w rodzaju fiksacji fallicznej.

Tego wszystkiego się nie da tak łatwo wyczekać i złapać kamerą.

Fotos z filmu "Wiatr"
Fotos z filmu „Wiatr”

Czy sami zakopiańczycy próbują zrozumieć problem halnego?

Były w Zakopanem organizowane sesje z obszaru psychologii i warsztaty Stowarzyszenia Cumulus, w które angażowała się też znajoma lekarka z Zakopanego Jadwiga Brzosko. Zakopiańczycy zorganizowali na przykład bieg „Przegonić depresję”. To była sesja, która w ciekawy sposób pokazała, jakie jest pęknięcie, szczególnie w górach, w interpretowaniu doświadczenia zbiorowego. Czytałem o tym w artykule zatytułowanym Aby halny nikogo nie zabrał.

Aby halny nikogo nie zabrał – brzmi jak modlitwa, litania.

W jakimś sensie łatwiej wytłumaczyć pewne rzeczy działaniem najwyższej istoty, niż zrozumieć to, że niezdefiniowana natura czyni takie cuda.

Albo człowiek.

No właśnie. Wiele na tych sesjach mówiono o alkoholizmie wśród górali i próbach samobójczych wynikających z depresji. Organizatorom zależało na tym, aby zmusić ludzi do mówienia o emocjach.

Zmusić górali?

Tak, żeby zaczęli nazywać to, czego doświadczają. Żeby spróbowali użyć innego języka, inaczej interpretowali to, co im się przytrafia. Trudność w nazywaniu tego, co się dzieje, powoduje, że człowiekowi bliżej do stryczka niż do terapii. Wrażliwcy działają pod wypływem emocji i napięcia, które narastało, ale o którym z nikim się nie porozmawiało. Do tego jeszcze mówimy o Podhalu, a tu często rozładowuje się napięcia alkoholem. To jest przecież problem, o którym wszyscy wiedzą. Mitologizacja halnego to właśnie myślenie, że halny zbiera żniwo, nie zaś depresja, alkoholizm, że to nie „ja”, tylko „coś” każe mężowi stłuc żonę, bo o przemocy domowej też mówi się z nadejściem halnego.

Jak wygląda sprzątanie po halnym?

W naturalny sposób pojawia się tu temat ekologii. Dlatego, że wiatr jako stały mieszkaniec gór i Podhala rozdaje nie tylko ciosy, ale pomaga też rozsiać się nasionom. Powala stare drzewa i toruje drogę do wzrostu nowym, młodym. Wszystkie wiatrołomy to miejsca, przy których wykonuje się nowe zróżnicowane nasadzenia, inaczej niż kiedyś, gdy sadzono tylko świerki. Te jednorodne gatunkowo lasy są skutkiem masowego nasadzania po wieloletniej, XIX- i XX-wiecznej eksploatacji przemysłowej. Taki las jest nienaturalny, dlatego wiatr tak łatwo może go powalić. Teraz nasadzane są zróżnicowane lasy bukowo-świerkowe, które podobno nie dają się tak łatwo halnemu.

Pamiętam taki księżycowy krajobraz wiatrołomów od słowackiej strony po halnym w 2004 r.

Tak, to była Velka Kalamita. Nasz operator zrobił wtedy zdjęcia, za które otrzymał nominację albo nawet nagrodę Grand Press Photo. Bartek nie tylko robi świetne zdjęcia. On bardzo wiele wie o górach, swobodnie się po nich porusza i dodaje coś wyjątkowego do całego filmu. Ciężko sobie Wiatr bez niego wyobrazić.

Fotos z filmu "Wiatr"
Fotos z filmu „Wiatr”

A sprzątanie po halnym w sensie emocjonalnym?

Liczę na to, że uda się nam je pokazać. Obraz tego spustoszenia jest dobrze uchwycony w powiadomieniach telefonicznych: zachowania agresywne, różne przejawy pijaństwa i szaleństwa. Bez określenia miejsca i personaliów – ze względu na ochronę danych osobowych. Ale tu się czai taka cienka granica między tym, co ciekawe, a co jest tylko mnożeniem sensacji i wzmacnianiem tego przekazu mitycznego.

Co zrobisz, żeby film nie wpadł w tę pułapkę?

Ciekawe jest wędrowanie za tematem wiatru i szukanie jego sprawczości w losach bohaterów. Niezależnie od tego, czy wiatr wieje, czy nie – dla mnie ich los przypomina miejsce, przez które w jakimś momencie przechodzi halny. Szukałem takich bohaterów, którzy byliby skazani na cykliczność halnego, co stworzyłoby jakieś dodatkowe znaczenia. Ale to jest trochę tak, jak z pisaniem pod tezę. Ten film weryfikuje rzeczywistość i na nic zdają się punkty, które sobie obrałem jako must have czy must visit. Na przykład włączenie wspaniałego, również mitycznego TOPR-u do tej historii, wcale nie okazało się proste. Po rozmowie z naczelnikiem TOPR-u uświadomiłem sobie, że to będzie niemal niewykonalne. Toprowcy nie narażają etosu ratowników górskich dla efektu artystycznego. Nie chcą, żeby ekipa stała się zagrożeniem dla akcji ratunkowej.

Skoro nie toprowcy, to gdzie w takim razie szukałeś bohaterów?

Długo chciałem, żeby był w filmie chociaż kandydat na toprowca i jeszcze się nie poddałem. Poszukiwania szły wielotorowo. Na przykład za duchowością, która ujawnia się w losach niektórych ludzi. W ten sposób dotarłem do wspaniałej bohaterki, poetki zakopiańskiej Teresy Bachledy-Kominek, którą wiatr uruchamia bardzo mocno. Podpowiedział mi ją Bartek, który kiedyś robił Teresie zdjęcia. Jest to niezwykle ciekawa osoba, ma w sobie silny pierwiastek odmienności. Jeśliby halny potraktować jako postać, uosobić go, to jest bardzo ciekawie na niego popatrzeć oczami wrażliwców, takich jak Teresa, która nie ucieka przed nim, tylko wychodzi mu naprzeciw i rzuca wyzwanie. Myślałem też o szybowcach, o ludziach którzy polują na halny ze względów estetycznych. Rozmawiałem z aeroklubem nowotarskim, potem z Sebastianem Kawą, pilotem szybowca, który chce bić rekord wysokościowy i liczy na to, że halny go wyniesie do góry tak wysoko, jak jeszcze nigdy nikogo do tej pory w Polsce.

Fotos z filmu "Wiatr"
Fotos z filmu „Wiatr”

Meandrując tak pomiędzy losami w poszukiwaniach do filmu, czasami trafia się w ślepe uliczki. Dla mnie pod tym względem ten projekt jest wielkim odkryciem, jak cierpliwym trzeba być, jak cierpliwie należy szukać bohaterów.

Mówimy cały czas o materii filmu dokumentalnego. Czym jest według Ciebie dokument kreacyjny?

W klasycznym dokumencie, w sposób niewidoczny dla widza, reżyser na ogół inicjuje zdarzenia. Dokument kreacyjny dopuszcza interwencję reżysera w rzeczywistość, która zazwyczaj należy tylko do bohaterów. Twórca umieszcza przy tym w filmie coś w rodzaju komentarza, podkręca obserwowany świat, przejaskrawia jego cechy. Kreacyjność przejawia się na wiele sposobów – w rodzaju zdjęć, montażu, liczbie źródeł, z których czerpie autor, powinna zakładać jakieś nowatorstwo. Wierzę, że w naszym wypadku jest nim chociażby wybór tematu, jak i decyzja co do formy tego filmu. Razem z Maćkiem Kubickim zdecydowaliśmy się nazwać Wiatr thrillerem dokumentalnym. Myślimy o pewnej formule kina gatunkowego, która tak ujmuje zdarzenia, że rodzą się silne emocje i strach. Walor dokumentalny filmu pozostaje, bo to na sprawczość halnego chcemy dostarczyć wizualnych dowodów. Tylko autentyzm pozwoli na rozgryzienie tego mitu. Dlatego myślę o wmontowaniu w film powiadomień alarmowych – zgłoszenia, z którymi ludzie dzwonią, stworzyłyby wrażenie, jakby działo się coś wielkiego, jakby ulewało się rzeczywistości. Ludzie nie wytrzymują, coś ich przerasta i to słychać w tych nagraniach, to niesamowite, jak ta fala wzbiera. Dziś myślę, że takie nagrania będą tłem filmu. Ale pozostaje mi zadanie bardzo trudne, czyli znalezienie tego, o czym mówimy w losach bohaterów.

Kasprowy Wierch/ fot. Bartek Solik (dzięki uprzejmości fotografa)
Kasprowy Wierch/ fot. Bartek Solik (dzięki uprzejmości fotografa)

Zdaję sobie też sprawę, że apetyty na ten film są bardzo rozbudzone. Nasze oraz telewizji HBO, która jest współproducentem filmu, i kilku festiwali, z którymi rozmawiamy.

Zatem ja też niniejszym przyczyniam się do rozbudzenia apetytu. Trzymam z całej siły kciuki i czekamy na film.

Czytaj również:

Bal w Jaszczurówce
i
„Autoportret na tle drzwi”, Stanisław Ignacy Witkiewicz, ok. 1910 r., Muzeum Narodowe w Poznaniu (domena publiczna)
Doznania

Bal w Jaszczurówce

Irena Krzywicka

Chodził po ulicach Zakopanego olbrzymi, piękny, nasępiony – takiego zobaczyłam po raz pierwszy jako dziewczynka.

Przede wszystkim widziało się jego chmurne, wspaniałe oczy, nie patrzące na nikogo, a zaraz potem, bo szedł szybko, olbrzymie łydy, opięte w grube wełniane pończochy. Była widocznie zima, ho pamiętam jeszcze bardzo grubą, watowaną kurtkę, futrzaną czapę, nasuniętą na zmarszczone brwi, krótkie „sportowe” spodnie i narciarskie buciory, z których wystawały owe heroiczne łydy, dające pojęcie o reszcie struktury ich właściciela. Nosił sławne imię i nazwisko: Stanisław Witkiewicz, po ojcu, znakomitym malarzu i krytyku, jednym z „odkrywców” Tatr i twórcy „stylu zakopiańskiego”, ale nosił jeszcze drugie imię – Ignacy. Zresztą, bawiąc się kapryśnym słowotwórstwem zarówno w twórczości swojej, jak w życiu, sam sobie nadał mnóstwo nazwisk: Witkacy, Witkasiewicz itd. Z pierwszych, na pół dziecięcych wspomnień pamiętam jeszcze jakieś mętne słuchy, jakoby ojciec nie kazał mu się wcale uczyć, jakoby wychowywał go zdała od książek, na „łonie” natury, niemal, jak pierwotnego człowieka. Nie wiem skąd się te słuchy wzięły i w jakiej mierze odpowiadały prawdzie, w każdym razie, jeśli coś było w nich rzeczywistego, to rezultat takiego prymitywnego wychowania okazał się dość osobliwy.

Czytaj dalej