Doznania

Domy o przeciekających dachach

Zygmunt Borawski
Czyta się 2 minuty

Po największym amerykańskim architekcie pierwszej połowy XX w. Franku Lloydzie Wrighcie można było spodziewać się trzech rzeczy – wielkiego ego, pięknych domów i ich przeciekających dachów. Ten wybudowany w kalifornijskiej Pasadenie w 1929 r. zalicza się do każdej z wymienionych kategorii.

Posadowiony na jednym z hol­lywoodzkich wzgórz, został zaprojektowany z tanich, powszechnie używanych, ale dosyć szpetnych bloczków betonowych. Dla urozmaicenia ma ornament, który można było wytłaczać mechanicznie, już w trakcie masowej produkcji. Dzięki świetnej grze proporcjami partii budynku, oryginalnej, modułowej konstrukcji, ornamentyce i egzotycznej stylistyce Wrightowi udało się stworzyć dom po dziś dzień uznawany za jeden z najciekawszych i najpiękniejszych w jego dorobku. Później tą samą techniką wybudował w Kalifornii jeszcze trzy domy. Każdy z nich jest uznawany za arcydzieło.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Siedemnaście lat wcześniej wzniósł tym samym zleceniodawcom dom w Highland Parku w stanie Illinois. W autobiografii architekt wspomina: „Byłem dumny, że mam klienta, który przeżył pierwszy dom i poprosił mnie o jeszcze jeden. Ze stu siedemdziesięciu, które do tej pory wybudowałem, zdarzyło mi się to po raz jedenasty”.

Nie zawsze było tak sielsko. Ze względu na oryginalną formę i pionierską naturę budynek miał złą prasę. W trakcie budowy okazało się też, że główny wykonawca podkradał materiały. A jego niedociąg­nięcia warsztatowe poskutkowały regularnie przeciekającym dachem. Pech chciał, że pod koniec budowy nad hollywoodzkimi wzgórzami nastąpiło największe od 50 lat oberwanie chmury. By naprawić spore szkody, Wright z własnej kieszeni wyłożył ponad połowę sumy pierwotnie przeznaczonej na wzniesienie domu. To i tak wielki gest ze strony architekta. Wymowna wydaje się historia związana z nieszczelnym dachem w domu Hibberda Johnsona. Zaniepokojony strumieniami wody, które lały się na głowy domowników w nowo wybudowanej willi, skonsternowany klient zadzwonił do Wrighta: „Frank, mamy gości, jemy kolację i z sufitu leje się na nas woda, co mamy zrobić?”. ­Wright, z absolutnym spokojem, miał odpowiedzieć: „Przesuń stół”.
 

Czytaj również:

Doznania

Dom sprzeczności

Zygmunt Borawski

Styl Villi De Bondt – ani do podrobienia, ani do nazwania. Elewacją nawiązuje do nurtu ekspresjonistycznego szkoły amsterdamskiej. Relacją brył bliżej jej do ruchu De Stijl i kubizmu w wykonaniu Willema Marinusa Dudoka. Do tego ogrodzenie w stylu secesji wiedeńskiej, a na głównej wieży maszty, odnoszące się do stylu marynistycznego. 

Na fasadzie widzimy jeden materiał. Brunatną cegłę. Położoną z wprawą i swadą. „Dzisiaj już takich majstrów nie ma – mówi właściciel Wim Vadeckerhove. – O, tutaj to zauważysz! – dodaje po chwili, oprowadzając mnie po posiadłości. – To powojenna dobudówka. Ten sam sposób kładzenia cegły, ale jakość roboty już inna”. 

Czytaj dalej