
Pożar Grenfell Tower w Londynie, wyburzenia w Moskwie, reprywatyzacja w Warszawie, slumsy Nairobi. I jeszcze chaotyczna urbanizacja, korki na drogach, smog zimą, upał w lecie. Właściwie każdy dzień przynosi potwierdzenie obaw Oskara Hansena. I wcale nie zbliża do jego rozwiązań.
Osiemdziesięcioletni Hansen siedzi na drewnianym koniu. Na głowie ma biały kołpak, pióropusz czy może miskę. Wymachuje lancą. Koński ogon zrobił z miotły. Chyba dobrze się bawi.
Minęło wiele lat, ale Internet podsuwa tę fotografię niczym ściągawkę z prawidłową odpowiedzią: Don Kichot – tak mnie pamiętajcie. Nie było w polskiej architekturze drugiego twórcy, który równie dobitnie potrafił opowiadać o sobie i o swojej pracy.
W postaci Don Kichota może wyrażać się niechęć do elektrowni wiatrowych, upodobanie do walki z silniejszym przeciwnikiem, moralna nadwrażliwość, upór, hiperaktywność.
Don Kichot to także przykład człowieka, który nie trafił w swój czas. Kilka wieków wcześniej jego wariactwo mogło się wtopić w wariactwa epoki. W XVII w. entuzjasta rycerskich romansów był już tylko wysłannikiem chaosu, cząstką zamętu w spokojniejszym otoczeniu.
Kalendarium życia Hansena wylicza wiele porażek. Projekty przerwane i porzucone. Projekty zniekształcone przez wykonawców. Realizacje znienawidzone przez mieszkańców.
Z drugiej strony, życiorys Hansena to wiele pracowitych dziesięcioleci. Czas, kiedy budował domy i osiedla, wykładał, podróżował, cieszył się uznaniem na świecie. Dwanaście lat po śmierci architekta jego renoma wciąż rośnie.
Przez całe życie związany z