Zaczynał jako sideman, grając na gitarze basowej i śpiewając na płytach Erykah Badu, Flying Lotusa i Kendricka Lamara. Za udział w utworze These Walls tego ostatniego odebrał nawet nagrodę Grammy. Propozycje współpracy od renomowanych artystów ze świata hip-hopu czy R&B szybko przestały mu jednak wystarczać. Od 2011 r. Thundercat nagrywa więc na własną rękę. Na swoich kolejnych płytach łączy fusion, soul lat 70. i nowoczesną elektroniczną produkcję, za którą w dużej mierze odpowiada Flying Lotus. Nie da się ukryć, aktualnie na scenie nie brakuje artystów obierających podobny kierunek. Główna różnica pomiędzy innymi twórcami uwspółcześniającymi soul i R&B a Thundercatem tkwi w jego wirtuozerskim opanowaniu instrumentu. Podobnymi umiejętnościami dysponuje zresztą cały jego zespół, o czym przekonałem się podczas koncertu na ubiegłorocznym OFF Festivalu, który to występ oscylował pomiędzy Alem Greenem, Zappą i – dajmy na to – King Crimson.
No właśnie, Thundercat został bardzo ciepło przyjęty na OFF-ie, choć jeśli cieszy się estymą wśród młodzieży, to raczej nie „dzięki”, lecz „wbrew” swoim mistrzom. W piosenkach zebranych na dość chaotycznym Drunk pobrzmiewa soul, ale raczej ten The Doobie Brothers, a nie Marvina Gaye’a. Poplątane linie basu mają z pewnością jazzową proweniencję, ale doszukiwałbym się jej raczej w fusion niż wiecznie popularnym bebopie czy hard-bopie. Wreszcie, mocno eksponowany jest na tej płycie element soft rockowy, którego kulminacją jest świetne Show You The Way, w którym Thundercata wspiera falset Kenny’ego Logginsa oraz głęboki głos Michaela McDonalda. Nie są oni idolami dzisiejszej młodzieży, ale to właśnie kooperacja z tą dwójka wypada dużo lepiej niż duet z mocno przecenianym raperem Wiz Khalifą.
Ta prawidłowość przekłada się zresztą na całą bardzo zróżnicowaną płytę: im więcej klasycznego soulu i radiowego soft rocka sprzed czterech dekad, tym lepiej. Szczególnie, że uchodzące za nowoczesne producenckie rozwiązania Flyinga Lotusa (Uh Uh, Day & Light) zaczęły już trącić myszką. Choć, by oddać sprawiedliwość autorowi Cosmogrammy, udało mu się i tutaj nagrać prawdziwą perłę w postaci soulowego Jethro.
Na Drunk Thundercat przeskakuje pomiędzy stylami, współpracownikami i chwytami na gryfie. Konsekwencję zachowuje jedynie w unikaniu ważkich tematów i wprowadzaniu w dobry nastrój. W rezultacie dostajemy jeden z tych albumów, który nie zmieni niczego w naszym życiu, ale naprawdę trudno go wyciągnąć z odtwarzacza.