Drunk Drunk
Przemyślenia

Drunk

Jan Błaszczak
Czyta się 2 minuty

Zaczynał jako sideman, grając na gitarze basowej i śpiewając na płytach Erykah Badu, Flying Lotusa i Kendricka Lamara. Za udział w utworze These Walls tego ostatniego odebrał nawet nagrodę Grammy. Propozycje współpracy od renomowanych artystów ze świata hip-hopu czy R&B szybko przestały mu jednak wystarczać. Od 2011 r. Thundercat nagrywa więc na własną rękę. Na swoich kolejnych płytach łączy fusion, soul lat 70. i nowoczesną elektroniczną produkcję, za którą w dużej mierze odpowiada Flying Lotus. Nie da się ukryć, aktualnie na scenie nie brakuje artystów obierających podobny kierunek. Główna różnica pomiędzy innymi twórcami uwspółcześniającymi soul i R&B a Thundercatem tkwi w jego wirtuozerskim opanowaniu instrumentu. Podobnymi umiejętnościami dysponuje zresztą cały jego zespół, o czym przekonałem się podczas koncertu na ubiegłorocznym OFF Festivalu, który to występ oscylował pomiędzy Alem Greenem, Zappą i – dajmy na to – King Crimson.

No właśnie, Thundercat został bardzo ciepło przyjęty na OFF-ie, choć jeśli cieszy się estymą wśród młodzieży, to raczej nie „dzięki”, lecz „wbrew” swoim mistrzom. W piosenkach zebranych na dość chaotycznym Drunk pobrzmiewa soul, ale raczej ten The Doobie Brothers, a nie Marvina Gaye’a. Poplątane linie basu mają z pewnością jazzową proweniencję, ale doszukiwałbym się jej raczej w fusion niż wiecznie popularnym bebopie czy hard-bopie. Wreszcie, mocno eksponowany jest na tej płycie element soft rockowy, którego kulminacją jest świetne Show You The Way, w którym Thundercata wspiera falset Kenny’ego Logginsa oraz głęboki głos Michaela McDonalda. Nie są oni idolami dzisiejszej młodzieży, ale to właśnie kooperacja z tą dwójka wypada dużo lepiej niż duet z mocno przecenianym raperem Wiz Khalifą.

Ta prawidłowość przekłada się zresztą na całą bardzo zróżnicowaną płytę: im więcej klasycznego soulu i radiowego soft rocka sprzed czterech dekad, tym lepiej. Szczególnie, że uchodzące za nowoczesne producenckie rozwiązania Flyinga Lotusa (Uh Uh, Day & Light) zaczęły już trącić myszką. Choć, by oddać sprawiedliwość autorowi Cosmogrammy, udało mu się i tutaj nagrać prawdziwą perłę w postaci soulowego Jethro.

Na Drunk Thundercat przeskakuje pomiędzy stylami, współpracownikami i chwytami na gryfie. Konsekwencję zachowuje jedynie w unikaniu ważkich tematów i wprowadzaniu w dobry nastrój. W rezultacie dostajemy jeden z tych albumów, który nie zmieni niczego w naszym życiu, ale naprawdę trudno go wyciągnąć z odtwarzacza.

 

 

Czytaj również:

Humor z zeszytów greckich Humor z zeszytów greckich
i
Giuseppe Maria Crespi, „The Wedding at Cana”, 1686 r., Wirt D. Walker Fund (domena publiczna)
Dobra strawa

Humor z zeszytów greckich

Łukasz Modelski

Wytrawne wino to w wielu językach wino „suche”. Dania ostre są „hot”, czyli gorące, rybę skrapiamy cytryną, powolnych nazywamy flegmatycznymi, a gwałtownych – cholerykami. Te przekonania, nazwy i obyczaje zawdzięczamy greckim dietetykom, którzy definiując właściwości pokarmów, ustalili kulturowe kody.

Piąte i czwarte stulecie przed Chrystusem było w Grecji okresem szczególnego intelektualnego fermentu i myślowym skokiem w nowoczesność. Podczas gdy jońscy filozofowie przyrody mieli nadzieję na odkrycie uniwersalnej zasady rządzącej rzeczywistością dzięki obserwacji świata zmysłowego, Sokrates – uznając te poszukiwania za jałowe – skoncentrował się na badaniu ludzkiej duszy (psyche). Niemal równolatkiem Ateńczyka był Demokryt, pochodzący z niezbyt wówczas popularnej trackiej Abdery. Według niego świat składał się z niepodzielnych atomów, a struktura przedmiotów oraz ich cechy – w tym smak – miały zależeć od ich kształtu i ułożenia. Słodycz na przykład zapewniały atomy gładkie, gorycz zaś chropawe. Niezależnie od słuszności ich teorii wiedza wynikała już z rozumowania, a nie doświadczenia, co stanowiło zapowiedź nowych czasów.

Czytaj dalej