Starszy jegomość, starsza obywatelka, młoda kobieta i młody mężczyzna siedzieli dokoła okrągłego stolika. Wybiła północ.
— Ojej, tak się boję! — szepnęła starsza obywatelka.
— Nie ma czego, pani dobrodziejko — powiedział łagodnie starszy jegomość. — Duchy nie są takie straszne!
— Jak to, nie są? Przecież zawsze mówi się, że duchy straszą?
— Nie na tym etapie, pani dobrodziejko! Obecnie nie wypada straszyć.
— Więc pan koniecznie chce urządzić ten seans spirytystyczny?
— Przecież pani sama mnie w tym celu zaprosiła, jako spirytystę z przedwojennym stażem…
— Czyjego ducha wywołamy? — spytał z podnieceniem młody człowiek.
— Może Casanovy? — zaproponowała młoda kobieta.
— Nie przyjdzie — odparł spirytysta. — Ostatnio przeważnie wywoływałem ducha Don Juana… Zawiść konkurencyjna, rozumie pani?
— A może ducha Napoleona? — wtrąciła starsza obywatelka.
— Ee, też nie przyjdzie! Zanadto zajęty. Bonapartego byle ciapciak wywołuje! Nieboszczyk cesarz ma pełne ręce astralnej roboty.
— Więc kogo? — pytał młody człowiek.
Starszy jegomość w zadumie gładził swą spirytystyczną bródkę.
— A może ducha nieboszczyka męża pani dobrodziejki?… Niech się trochę przeleci, lekarze zawsze zalecali mu dużo ruchu…
Dama machnęła ręką.
— Nie zjawi się. Dopiero dwunasta, a on nigdy przed pierwszą nie wracał do domu!…
— Już wiem! — zawołał nagle spirytysta. — Miesiąc temu rozstał się z tym światem kelner z gospody, w której się stołuję, niejaki pan Teofil… Ciekaw jestem, jak mu się teraz powodzi?
— Świetnie! — pochwalił młody człowiek. — Wywołamy ducha pana Teofila!
Wszyscy mocno ujęli się za ręce i zgodnym chórem zawołali:
— Duchu kelnera Teofila — przybądź!
Cisza… Nikt się nie ukazał.
— Jeszcze raz! — szepnął spirytysta.
— Duchu — kelnera — — Teofila — — — przybądź!!
Bez efektu…
Więc wszyscy jeszcze raz chórem:
— Wzywamy cię, duchu kelnera Teofila, przybądź!!!
I wtedy coś białego zamajaczyło między etażerką i rododendronem…
— Teofil! — zawołał z radością spirytysta.
Duch skinął astralną głową i powiedział pozagrobowym głosem:
— TU STRASZY KOLEGA!
— Po czym — zniknął na zawsze.
Tekst pochodzi z numeru 545/1955 r, (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.