By ją dostrzec, trzeba przebrnąć przez tłum romskich wróżek, grupy fotografujących wszystko turystów, ustawione gęsto ogródki piwne i dostać się na sam środek kazimierskiego rynku, co zarówno w sezonie letnim, jak i poza nim stanowi nie lada wyzwanie.
Ale jeśli się uda, wystarczy spojrzeć nieco wzwyż i między zamkiem a górą Trzech Krzyży pojawia się ona, dumna i piękna. Willa profesora Tadeusza Pruszkowskiego.
Profesor był postacią barwną. Urodził się w 1888 r. w rodzinie ziemiańskiej. Był legionistą, malarzem i zapalonym lotnikiem. Z Warszawy do Kazimierza latał prywatną awionetką. Z przekąsem mówiono o nim, że to najlepszy lotnik wśród malarzy i najlepszy malarz wśród lotników. Wykonał portrety wielu słynnych i ważnych Polaków. Można zatem podejrzewać, że miał status celebryty. Jego pracownia w Szkole Sztuk Pięknych przyciągała mnóstwo studentów. To z nimi właśnie zaczął w 1923 r. przyjeżdżać na plenery do Kazimierza Dolnego. Już dwa lata później został założycielem Towarzystwa Przyjaciół Kazimierza. Kilka lat zajęło mu poszukiwanie działki pod wymarzony dom. Znalazł ją, ale w miejscu, które wzbudziło niemałe poruszenie.
Przyjemność jest z przodu
Już w fazie projektu willa była kontrowersyjna. Ówczesny konserwator zabytków Kazimierza, Karol Siciński, jej nie znosił. Błagał profesora Pruszkowskiego, by jej nie stawiał. Zniszczy krajobraz, zniszczy Kazimierz – mawiał. Za duża, zbyt masywna. I to na dodatek tutaj, obok zamku i pod basztą. Jednak Pruszkowski cieszył się zbyt dużym poparciem wśród dygnitarzy. Znał Marszałka, namalował nawet jego portret. W końcu postawił na swoim. Konserwator przegrał. Niektórzy mówią, że Siciński tak bardzo nienawidził willi, że do końca swoich dni wydrapywał ją z każdego zdjęcia. Stanisław Lorentz, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie w latach 1936–1982, postulował zaś po wojnie, by państwo dom wykupiło i natychmiast rozebrało.
Willę zaprojektował Lech Niemojewski, profesor Politechniki Warszawskiej, wspaniały dydaktyk i naukowiec. Człowiek, który w swoim życiu wybudował mało, ale cieszył się sporym szacunkiem w środowisku akademickim i nie tylko. Niemojewski postawił budynek monumentalny, jednak o wystudiowanych proporcjach. Na działce o powierzchni 7000 m² wybudowano prostopadłościan o płaskim dachu, wysoki na co najmniej 20 m. Z zewnątrz budynek wygląda na ogromny, ale – co dziwne – willa wcale nie jest duża. Na pytanie, ile ma powierzchni użytkowej, obecny właściciel odpowiedział krótko: „Nie wiem, nie liczyłem”. Oczywiście wszystko jest relatywne. Przy mieszkaniu M2 taka willa to zamek. Ale patrząc na to, jak jest masywna, człowiek wyobraża sobie, że w środku zmieściłby się spokojnie król ze swoją świtą. W rzeczywistości wszystkie pokoje sypialne są wąskie, mieszczą się w tylnej części bryły. Sprawiają wrażenie zbędnych. Jakby ktoś chciał powiedzieć, że nie dla mieszkania wybudowano ten dom.
Prawdziwa przyjemność znajduje się z przodu. Dwa wysokie kamienne łuki wznoszą się na wysokość dwóch pięter. Nad nimi rozpościera się masywna ściana przebita tylko jednym małym otworem. Willę wieńczą rząd okien i stopniowo cofające się gzymsy okryte dachówką z palonej gliny. Za owym solidnym murem, na drugim piętrze, znajduje się pomieszczenie, które kubaturowo zajmuje prawie połowę willi – pracownia profesora Pruszkowskiego. To tu on i jego uczniowie przygotowywali obrazy na Wystawę Światową w Nowym Jorku w 1939 r. Wysoka na 8 m, z pięknym żebrowym żelbetowym stropem jest jednym z ładniejszych pomieszczeń, jakie stworzono w okolicy.
Włoska willa nad Wisłą
Cały dom, w kwestii proporcji i zastosowanych form, ma w sobie coś z włoskich willi. Obecny właściciel, spadkobierca profesora, potwierdził źródło inspiracji. „Niemojewski i Pruszkowski mieli fioła na punkcie Toskanii. Często tam razem jeździli. Kochali tamtejszą architekturę. Właśnie coś takiego chodziło im po głowie, gdy budowali tę willę. Villa Toscana, ale nad Wisłą”.
Villa Toscana z widokiem na zamek piastowski. Brzmi śmiesznie, ale wcale nie wygląda groteskowo. Architektowi i zleceniodawcy udało się zrobić coś wyjątkowego, nie tworząc pastiszu. Do budowy użyto lokalnej wapiennej skały oraz czerwonej cegły, którą później częściowo otynkowano. Dzięki temu dom idealnie wpasował się w pejzaż Kazimierza, doskonale widoczny z płaskiego dachu, na którym mieści się ogromny taras.
Panorama zapiera dech w piersiach: ruiny zamku i kościół farny, pierwsze zabudowy w Janowcu i odległa przeprawa promowa, zachodzące słońce i bujna zieleń. Widać też wspomniany już rynek oraz barwne tłumy. Entuzjaści robią zdjęcia, wróżki naciągają naiwnych, najmłodsi jedzą lody. Polska to piękny kraj. I z tej willi widać to najlepiej.