Spotkali się w punkcie, który pozostał trochę tajemnicą. „Nie dostrzegałem specjalnych analogii pomiędzy mną, a Tobą” – pisze Tyrmand do Mrożka i niech to posłuży za nasz wstęp, bo pewnie niejeden czytelnik wyrazi w tym miejscu zaskoczenie: to oni się w ogóle znali? Tak, więcej nawet, korespondowali ze sobą przez 20 lat!
Oni sami piszą o podobnym statusie ontologicznym i psychologicznym, traktują siebie jak „kolegów z wojska”. Połączyło ich wiele: los emigranta, wrogość PZPR, rozczarowanie rzeczywistością, kłopoty finansowe, tożsamościowe dylematy Polaka pisarza. Dużo, ale to, co naprawdę fascynuje w tej korespondencji, to znaczenia, emocje i ich własne lęki ukryte gdzieś między wierszami.
Rozczula wzajemna troska, która wykracza poza życzliwe dzielenie się doświadczeniem emigracyjnym. Tyrmand robi wszystko, żeby zorganizować Mrożkowi pokój w Waszyngtonie, by przyjaciel zaoszczędził stypendialne pieniądze. Mrożek też jest zatroskany, na swój Mrożkowski sposób. To krzepiące, zwłaszcza w przypadku twórcy Emigrantów, którego dzienniki przydały mu gębę, kapryśnego i miotanego kompleksami egocentryka.
„Jestem za prymitywny na hipokryzję” – przyznawał w jednym ze swoich ostatnich felietonów.
Dlatego Mrożek w korespondencji do Tyrmanda pozostaje sobą. Jego listy przetykane są gorzkim żartem i ironią; pisze w tonie chłodnej rezygnacji i przygaszonego egzystencjalizmu. Tyrmand znów jest żarliwy, radykalny, również w podejściu do polskości, która zajmuje tu całe strony. Autor Złego w chwilach najczarniejszego zwątpienia widzi w niej klątwę, błąd, negatywne naznaczenie. Wie, co mówi – to w końcu ona tragicznie zaciążyła na jego życiorysie. „Czy nie straciłem czterdziestu paru lat na bycie Polakiem?” – zastanawia się w jednym z listów. Wtedy Mrożek próbuje zamortyzować jego rozpacz i uczula na pułapki duchowe, tożsamość narodową traktuje z kolei jako… gorzką szansę. „Złość nie jest twórcza” – ostrzega w liście z 1968 roku.
Obaj snują wyrafinowane, celne wywody; dbają o styl, cyzelują zdania, ale robią to naturalnie i jak ognia unikają wymęczonych literackich wywodów. Komentują sytuacje w kraju, wymieniają się uwagami na temat utworów, analizują swój warsztat pisarski. Najciekawsi są jednak wtedy, kiedy próbują zrozumieć świat: ten szeroki, dziejący się obok świat rewolucji majowej, dziwacznej Ameryki lat 60. i światowej machiny wydawniczej. Genialność ich puent zachwyca. Krótkie impresje skrzą się przenikliwością, zdania – napisane jakby od niechcenia – zachwycają trafnością i to nawet jeśli się mylą w dekadencji, przestrzelają w upatrywaniu upadku ludzkości (dalej trwamy!). „Idiotyzmy, błędy amerykańskie – choć ogromne, są chyba inne niż błędy radzieckie, bo te biorą się z pewności – i zamknięcia, tamte z niepewności i otwarcia, z pewnego rodzaju niepewności i otwarcia, z pewnego rodzaju naiwności, może katastrofalnej, ale otwartej” – pisze Mrożek. „Ta tutaj Ameryka to dziwny kraj: niby tępy i głupi, ale nie za głupi, co to to nie; niby chamski, brutalny, morderczy, ale niezupełnie. Idiotyzm nie jest tu zinstytucjonalizowany, wobec tego nie krzepnie i nie grozi katastrofą” – odpowiada Tyrmand.
Czy jest tutaj coś, co ich naprawdę poróżnia? Tak, to Polska właśnie. Strategie przetrwania, radzenia sobie z losem Polaka i emigranta, losem pisarza wygnanego z języka, choć na każdym kroku zapewniają się o swojej przyjaźni i solidarności. Ba, często się onieśmielają: wylewnością i szczerością, co wzrusza w kontekście tragedii pisarskiej emigracji. „Bardziej liczę na Twoje współbrzmienie niż na współbrzmienie kogoś, kto jest tym czy innym obudowany, ustawiony, wyznaczony” – pisze Mrożek.
Ale jest w tych listach jeszcze coś, co zastanawia. Cała ta relacja wyraźnie ciąży ku Mrożkowi. Tyrmand, który w czasie wojny uciekł do Niemiec, żeby być kelnerem w paszczy lwa i który był przecież bezkompromisowy do samego końca, zwraca się do 10 lat młodszego kolegi z wyraźną estymą podszytą fascynacją. Poza? Świadome poddanie się wyrokom kolegi? Pewnie każda odpowiedź będzie podejrzana psychologicznie. Szukanie przyczyny w temperamentach – także.
Spotkanie Gombrowicza i Mrożka obrosło legendą. A jak mogło wyglądać spotkanie Tyrmanda i Mrożka nad rzeką Hudson w Nowym Jorku? Mamy na to świadków. Z relacji przyjaciółki Tyrmanda wynika, że panowie byli wobec siebie trochę niezborni i trochę nieśmiali. „Leopold z Twojego przybycia był bardziej zadowolony niż to okazywał” – zapewniała później Mrożka. I pewnie pisała prawdę. Patrzę na ich wspólne zdjęcie: uśmiechają się szeroko.