Dwa kosmosy nad Hudson
i
Sławomir Mrożek, Leopold Tyrmand „W emigracyjnym labiryncie. Listy 1965-1982”, Wydawnictwo Literackie (okładka książki)
Przemyślenia

Dwa kosmosy nad Hudson

Damian Piwowarczyk
Czyta się 4 minuty

Spotkali się w punkcie, który pozostał trochę tajemnicą. „Nie dostrzegałem specjalnych analogii pomiędzy mną, a Tobą” – pisze Tyrmand do Mrożka i niech to posłuży za nasz wstęp, bo pewnie niejeden czytelnik wyrazi w tym miejscu zaskoczenie: to oni się w ogóle znali? Tak, więcej nawet, korespondowali ze sobą przez 20 lat!

Oni sami piszą o podobnym statusie ontologicznym i psychologicznym, traktują siebie jak „kolegów z wojska”. Połączyło ich wiele: los emigranta, wrogość PZPR, rozczarowanie rzeczywistością, kłopoty finansowe, tożsamościowe dylematy Polaka pisarza. Dużo, ale to, co naprawdę fascynuje w tej korespondencji, to znaczenia, emocje i ich własne lęki ukryte gdzieś między wierszami.

Rozczula wzajemna troska, która wykracza poza życzliwe dzielenie się doświadczeniem emigracyjnym. Tyrmand robi wszystko, żeby zorganizować Mrożkowi pokój w Waszyngtonie, by przyjaciel zaoszczędził stypendialne pieniądze. Mrożek też jest zatroskany, na swój Mrożkowski sposób. To krzepiące, zwłaszcza w przypadku twórcy Emigrantów, którego dzienniki przydały mu gębę, kapryśnego i miotanego kompleksami egocentryka.

„Jestem za prymitywny na hipokryzję” – przyznawał w jednym ze swoich ostatnich felietonów.

Dlatego Mrożek w korespondencji do Tyrmanda pozostaje sobą. Jego listy przetykane są gorzkim żartem i ironią; pisze w tonie chłodnej rezygnacji i przygaszonego egzystencjalizmu. Tyrmand znów jest żarliwy, radykalny, również w podejściu do polskości, która zajmuje tu całe strony. Autor Złego w chwilach najczarniejszego zwątpienia widzi w niej klątwę, błąd, negatywne naznaczenie. Wie, co mówi – to w końcu ona tragicznie zaciążyła na jego życiorysie. „Czy nie straciłem czterdziestu paru lat na bycie Polakiem?” – zastanawia się w jednym z listów. Wtedy Mrożek próbuje zamortyzować jego rozpacz i uczula na pułapki duchowe, tożsamość narodową traktuje z kolei jako… gorzką szansę. „Złość nie jest twórcza” – ostrzega w liście z 1968 roku.

Obaj snują wyrafinowane, celne wywody; dbają o styl, cyzelują zdania, ale robią to naturalnie i jak ognia unikają wymęczonych literackich wywodów. Komentują sytuacje w kraju, wymieniają się uwagami na temat utworów, analizują swój warsztat pisarski. Najciekawsi są jednak wtedy, kiedy próbują zrozumieć świat: ten szeroki, dziejący się obok świat rewolucji majowej, dziwacznej Ameryki lat 60. i światowej machiny wydawniczej. Genialność ich puent zachwyca. Krótkie impresje skrzą się przenikliwością, zdania – napisane jakby od niechcenia – zachwycają trafnością i to nawet jeśli się mylą w dekadencji, przestrzelają w upatrywaniu upadku ludzkości (dalej trwamy!). „Idiotyzmy, błędy amerykańskie – choć ogromne, są chyba inne niż błędy radzieckie, bo te biorą się z pewności – i zamknięcia, tamte z niepewności i otwarcia, z pewnego rodzaju niepewności i otwarcia, z pewnego rodzaju naiwności, może katastrofalnej, ale otwartej” – pisze Mrożek. „Ta tutaj Ameryka to dziwny kraj: niby tępy i głupi, ale nie za głupi, co to to nie; niby chamski, brutalny, morderczy, ale niezupełnie. Idiotyzm nie jest tu zinstytucjonalizowany, wobec tego nie krzepnie i nie grozi katastrofą” – odpowiada Tyrmand.

Czy jest tutaj coś, co ich naprawdę poróżnia? Tak, to Polska właśnie. Strategie przetrwania, radzenia sobie z losem Polaka i emigranta, losem pisarza wygnanego z języka, choć na każdym kroku zapewniają się o swojej przyjaźni i solidarności. Ba, często się onieśmielają: wylewnością i szczerością, co wzrusza w kontekście tragedii pisarskiej emigracji. „Bardziej liczę na Twoje współbrzmienie niż na współbrzmienie kogoś, kto jest tym czy innym obudowany, ustawiony, wyznaczony” – pisze Mrożek.

Ale jest w tych listach jeszcze coś, co zastanawia. Cała ta relacja wyraźnie ciąży ku Mrożkowi. Tyrmand, który w czasie wojny uciekł do Niemiec, żeby być kelnerem w paszczy lwa i który był przecież bezkompromisowy do samego końca, zwraca się do 10 lat młodszego kolegi z wyraźną estymą podszytą fascynacją. Poza? Świadome poddanie się wyrokom kolegi? Pewnie każda odpowiedź będzie podejrzana psychologicznie. Szukanie przyczyny w temperamentach – także.

Spotkanie Gombrowicza i Mrożka obrosło legendą. A jak mogło wyglądać spotkanie Tyrmanda i Mrożka nad rzeką Hudson w Nowym Jorku? Mamy na to świadków. Z relacji przyjaciółki Tyrmanda wynika, że panowie byli wobec siebie trochę niezborni i trochę nieśmiali. „Leopold z Twojego przybycia był bardziej zadowolony niż to okazywał” – zapewniała później Mrożka. I pewnie pisała prawdę. Patrzę na ich wspólne zdjęcie: uśmiechają się szeroko.

Czytaj również:

Listy od do: Sławomir Mrożek i Stanisław Lem
i
Sławomir Mrożek
Doznania

Listy od do: Sławomir Mrożek i Stanisław Lem

Sławomir Mrożek, Stanisław Lem

Piątek, 27 lipca 1962

Dobrze, że list napisałeś do mnie. W życiu moim niewiele jest teraz blasków. Ty, jako heremita wiejski, masz kontakt z przyrodą, możesz obserwować życie owadów. Ja, jako heremita miejski, tylko szmat nieba przez okno obserwuję, nawet przyzby nie mam, do obserwowania zachodów słońca. Czy heremitura to jest emerytura dla heremitów, cha, cha? Wyglądam tylko przez okno, i to w szczególny sposób. Staję na kufrze, w którym pościel trzymamy, bo parapet jest wysoko. A ponieważ mam spodnie drelichowe niebieskie na szelkach i przeważnie wtedy palę fajkę, a dzieje się to przeważnie po południu, właśnie już pod zachód, więc nieodparcie czuję się wtedy jak stary bauer i robię nawet odpowiednie miny. Ot i cała moja przyzba.

Czytaj dalej