piękni chłopcy nie idą w głębokie słoje.
a jednak Muzeum Anatomii temu przeczy.
od wejścia tylko pływające, zaprawione,
rozciągnięte, wiszące, rozsypane piękno
& młodość, m ł o d o ś ć nade wszystko,
chociaż wygotowana do czysta, wytrawiona
do wapnia to wciąż o wyraźnych rysach
za grubym szkłem. wystarczy odwrócić się:
tam modele z modeli, kłębki nerwów, żebra
wyjęte z podlotków i mózgi jak meteory.
w głębi: serca połamane, oczy zdziwione,
wciąż grające jazz trąbki Eustachego i ćma
zdrowej tarczycy przebita długą szpilą.
dalej zaś meandry żył, w których wzburzyło
się raz lub dwa wojennego lata i pełne płuca,
co wstrzymały oddech w szesnastej wiośnie.
jest i wąski żołądek, w którym zachowały się
motyle i rozpięte na nitach samcze mięśnie.
pośród tego on, coraz głębiej w formalinie;
on, rozważający się dla nauki, wciąż młody,
jakże tętniący, tłoczący, myślący. widzi się
już na tych nitkach, przymierza się do słojów.
pyta kustoszkę Adę:
czy mają jeszcze wolne butelki oranżowe
i czy można mieć gablotę w stronę Plant?
Komentarz autora:
Ujęcie jakby filmowe. Szeroki z początku kadr zwęża się jak źrenica, co chwilę zatrzymując na makabrycznych eksponatach Muzeum Anatomii w Krakowie. W powietrzu czuć stęchliznę, od okien i czaszek chłód. Na tym tle w kadr wchodzi dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich to narrator i przewodnik, w pełni sił, z dobrze rokującą przyszłością. Drugi – bierny w tej scenie, słabnący, bez przyszłości, któremu choroba zabiera miesiące, dni, godziny. Ich wizyta w muzeum, może przypadkowa, staje się pretekstem do rozważań, czy aby po śmierci nie oddać się nauce, a tym samym nie umrzeć tak całkiem, nie rozłożyć się zupełnie, nie utracić tej chwilowej młodości. Zostać eksponatem w słoju i gablocie, ale patrzącym w stronę krakowskich Plant – miejsca, które przywołuje życie i zdaje się alternatywą dla narzucanego przez religię obracania się w proch. I w ten sposób wyrazić bunt przeciw samej śmierci.