Efekt Eribona Efekt Eribona
i
Didier Eribon; zdjęcie: Agencja fotograficzna Caro – BEW
Przemyślenia

Efekt Eribona

Paweł Jasnowski
Czyta się 13 minut

W głośnym Powrocie do Reims Didier Eribon mierzył się z tematem pochodzenia klasowego i związanego z nim wstydu. Nową książkę Życie, starość i śmierć kobiety z ludu poświęca zmarłej w domu opieki matce. Ta osobista historia staje się manifestem w obronie wykluczonych.

Czy esej naukowy może w dzisiejszych czasach osiągnąć status kultowego, a zawarta w nim opowieść stać się przedmiotem identyfikacji dla wielu z nas? Przypadek Didiera Eribona pokazuje, że tak. Powrót do Reims osiągnął we Francji zawrotny (jak na książkę teoretyczną) nakład, ożywiając – także w innych krajach – dyskusje o klasach społecznych. Jak tłumaczyć to, że książka, bądź co bądź wymagająca, napisana przez ucznia Foucaulta i Bourdieu, zaciekawiła tak wielu czytelników? Odpowiedzi jest kilka, ale jedną z nich jest to, że wielu i wiele z nas czytając tę opowieść, miało w pewnym momencie ochotę krzyknąć: „To o mnie!”.

Wędrówka klasowego zdrajcy

Powrocie… autor opisał próbę uniknięcia społecznego wyroku, wyrwania się z wiejskiej biedy i spod jarzma brutalnej selekcji szkolnej. Ucieczkę, dezercję i wędrówkę klasowego zdrajcy. Eribon często określa się (za Bourdieu) jednym z les miraculés, „cudownych dzieci”, którym udało się „zaprzeczyć prawidłowości”, to znaczy: złamać zasadę reprodukcji społecznej.  „Mój ojciec był robotnikiem, a matka sprzątaczką – mówi Didier Eribon, kiedy rozmawiamy o nowej książce. – Zgodnie z nieuchronnymi zasadami socjologii powinienem więc szybko porzucić szkołę. Dlaczego zatem moja droga odbiegała od tego, na co byłem skazany?”.

Pisarz wierzy, że wyjaśnienie leży w jego homoseksualności: „Aby uciec od homofobii i wzorca męskości panującego w środowisku, w którym żyłem, musiałem wymyślić siebie inaczej, opuścić ten świat, w którym się dusiłem. To właśnie relacja z książkami i sztuką była środkiem do wynalezienia siebie”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Eribon szybko dokonał emancypacji do gejowskości, jednak wyjście z homoseksualnej „szafy” i budowanie nowej formy życia oznaczało wejście do innej „szafy” – klasowej. Paląca wstydem przeszłość została na długo pokryta milczeniem. Także w pisaniu o sobie. Jego wczesny esej Réflexions sur la question gay (Refleksje na temat kwestii gejowskiej) był w pewnym stopniu „autobiografią” (w formie historyczno-teoretycznej), choć tylko częściową. Wszystko, co w nim samym mogło (i powinno było) skierować jego uwagę także, na – wedle jego własnych słów – „stosunki klasowe, dominację klasową i procesy upodmiotowienia w kategoriach przynależności społecznej i poniżenia klas ludowych” zostało zepchnięte na margines.

Dopiero Powrót… otworzył tę inną – drugą szafę, do której w młodym wieku wszedł Eribon. Francuz wrócił do tego, od czego długo chciał uciec – przestrzeni społecznej, którą odsunął, mentalnej, przeciw której żarliwie budował własną osobowość, a zatem – do siebie, do tej części Ja, którą egzorcyzmował, negował i w końcu – wyparł. Po śmierci ojca coś w nim pękło. Przeglądając z matką zdjęcia, zobaczył robotnicze środowisko i jego nędzę, zapisaną w utrwalonych na kliszy domach, wnętrzach, ubraniach i ciałach. Jednak tym, co poczuł, nie był ból czy żal, lecz „rozterka”, którą spowodowało pytanie, zarazem prywatne i polityczne, „o społeczne uwarunkowania losu, o podział społeczeństwa na klasy, o rolę determinizmów społecznych w konstytuowaniu się świadomości”. Tytułowy powrót nie odbywał się już w trybie zakłopotania i wstydu, które wywoływał w nim sposób życia rodziców, ale próby ich zrozumienia i pogodzenia z matką i częścią samego siebie.

W nowej książce Eribon wraca do tego, co prywatne i rodzinne. Niedawno wydany w Polsce esej opowiada o historii matki, którą – jako starszą i niesamodzielną – autor wraz z braćmi oddał do domu opieki. Matka przyjęła to ze łzami, ale już bez protestu. Wiedziała, że nie może się już opierać. Życie, starość i śmierć kobiety z ludu to jej portret, próba uchwycenia matki w całej pojedynczości, a zarazem – Eribon nie byłby sobą, gdyby zaniechał tego gestu – ujawnienie, jak ta pojedynczość wpisuje się w społeczne ramy.  „Próbuję namalować portret kobiety, która była moją matką, z jej osobistą historią, życiem, jakie prowadziła, jej upodobaniami, jej sposobem mówienia… a zarazem odmalować obraz robotnicy, za jego pośrednictwem analizując system klasowy i jego ewolucję – mówił. – Jest to zatem jednocześnie biografia konkretnej osoby, jak i »prześwietlenie społecznych struktur: klasy, płci i tak dalej«”.

Filozof próbuje pojąć, kim matka była i co się na to złożyło, odsuwając na bok spontaniczną reakcję zakłopotania. Odzyskuje (czule, choć bez sentymentu) banalną codzienność kobiety, jej styl życia, życie po prostu, by po chwili tę pozornie niewinną egzystencję włożyć w ramy; i napomnieć nas, że – wbrew dominującej narracji, wedle której możemy uczynić siebie tym, kim chcemy – matkę określały miejsce i czas, sieć drobnych przymusów, schematów. Jeszcze dobrze nie dorosła, a jej droga była wytyczona, etykietki naszykowane, role gotowe. Spektrum możliwości niemal ściśle wyznaczała jej pozycja społeczna. „Mogła tylko pomarzyć o wszystkich szansach, których nie otrzymała, o drogach zamkniętych dla młodej, biednej dziewczyny, którą była, i przypuszczalnie w tym czasie nawet przez sekundę nie mogła śnić o tym, że wybierze tę drogę, bo było to wykluczone z jej społecznego, a więc mentalnego horyzontu” – opowiadał Eribon.

Starość wykluczona

Kondycja społeczna i fizyczna dopełniły się i wzmocniły nawzajem, by „uczynić jeszcze bardziej niemożliwym to, co było takie od zawsze, czy raczej, aby uczynić tę niemożność niezmienną i ostateczną”. Eribon usiłuje uchwycić ten moment. Jego Życie… jest bowiem także – jeśli nie przede wszystkim – próbą obrazu starzenia się i starości ciała (klasowego) matki, opisem „ja”, które się kurczy, wypada z sieci czasu, skazane jest na seryjność, pustynną samotność i dramat zamkniętej przyszłości: „Przestrzeń wokół jest jakby opróżniona, przyszłość unicestwiona, a wraz z nią teraźniejszość, bo teraźniejszość jest zawsze zorientowana, poprzez mnogość gestów, na przyszłe chwile, konkretne plany, wielkie albo małe, czasem maleńkie, ale zawsze tworzące osobiste, rodzinne, przyjacielskie, zawodowe, społeczne, polityczne znaczenia”.

Można tu usłyszeć echo Annie Ernaux, która pisząc o matce, chciała ­– podobnie – dotrzeć do „rzeczywistej kobiety” urodzonej w wiejskiej dzielnicy małego miasteczka, ale także opisać jej starość i śmierć na oddziale geriatrycznym podparyskiego szpitala: osunięcie w przestrzeń bez pór roku, raptowne zapadnięcie w sobie, skurczenie, halucynacje. Eribon notuje tę samą niepojętą rychłość „zsuwania się” [glissement], prędką gotowość, by odpuścić i odejść. A wiążę ją z szokiem przyjęcia. To wstrząs, którego siła bierze się z wyrwania z tego, co dotąd było domem, z radykalnego cięcia, którego wiele i wielu nie jest w stanie znieść (zwłaszcza, gdy niknie możność projektowania siebie w czasie).

Francuz opisuje także samo miejsce „dziania się” starości, świat zakładu, który nie udaje nawet, że jest czymś innym niż jest: sferą wykorzenienia, obcą, niemożliwą do zamieszkania. Życie w nim staje się nagie, unormowane i kon­trolowane, narażone, co gorsza, na złe traktowanie, które – dowodzi filozof – jest powszechne. Sytuacja jest zła nie tylko domach sektora opieki publicznej, ale także prywatnego, gdzie: „panuje »najbardziej obsceniczne« prawo zysku: »na śniadanie eliminujemy sok pomarańczowy, dajemy tylko jeden sucharek zamiast dwóch, zmieniamy pieluchy raz dziennie zamiast dwa razy, żeby móc zarabiać jeszcze więcej i wypłacać dywidendy akcjonariuszom«”.

Po śmierci matki Eribon zaczął zastanawiać się nad sytuacją osób starszych w domach opieki. I kiedy pomyślał o wiadomościach, które matka zostawiała mu w nocy na poczcie głosowej, a w których protestowała przeciwko warunkom życia w ośrodku, pojął, że słowa te mają bezsprzeczne wymiar polityczny:

Opowieść Eribona zasilają więc dwa impulsy: nagłość śmierci matki („[w]szystko – mówi mi – działo się tak szybko, że zawsze reagowałem z opóźnieniem. Nie rozumiałem, co się dzieje) i jej krzyk, który nie może mieć tylko jednego odbiorcy, jeśli ma nabrać w pełni politycznego znaczenia. To jedna ze stawek Życia: wyprowadzić skandal cierpienia poza sferę prywatną i znaleźć dla niego miejsce w sferze publicznej. Umieścić w niej słowa ludzi, którzy nie mają prawa ich wypowiadać, którzy, owszem, mają dostęp do słów, lecz nie do mowy publicznej.

(Nie)widzialne

Jest coś niepojętego w tym, tłumimy starość, wypieramy ją poza to, co widzialne, mimo że jest ona nieusuwalnie wpisana w nasze życie, i czeka każdego i każdą z nas. Jak wyjaśnić to stłumienie? Według Eribona wszystko zaczyna się już w filozofii i teoriach, które by móc się ukonstytuować musiały uczynić to za cenę wykluczenia starości. Pojęcia filozofii, pisze, zakładają, że nasze ciało jest w dobrym zdrowiu, stoi na dwu nogach, jest zdolne wstać, poruszać się i działać. Ignorują one ciała niesamodzielne, usuwając je w cień. Ich głos istnieje poza ich obszarem. Eribon odnajduje go (jak kiedyś Foucault głos szaleństwa) w sztuce i literaturze, m.in. u Hrabala, Yasushi Inoué, Ernaux, Becketta czy Haneke. Francuz dowartościowuje zresztą tę inną formę działania, powiadając, że: „[w] tym przypadku literatura nie tylko widzi i pokazuje o wiele więcej niż teoria, ale też myśli znacznie więcej i lepiej niż filozofia”. To jedna z ciekawszych myśli Eribona, niestety niedoprowadzona do końca. Nie dowiadujemy się bowiem, dlaczego dzieło sztuki widzi znacznie dalej, ani tego, dlaczego uwidacznia lepiej to, co niewidoczne.

Czy jednak samo włączenie starości do porządku dyskursu może zapobiec  instytucjonalnemu spychaniu ludzi starszych na margines? Przypadek wydanej w 1970 r. Starości Simone de Beauvoir sugeruje, że nie do końca. Jej książka, z którą Eribon intensywnie dialoguje, właściwie przepadła, i nigdy nie uzyskała takiej siły rozgłosu jak Druga płeć. Co więc musi się stać, aby możliwe było tak silne rezonowanie? Francuz sądzi, że potrzebne jest jakieś „my”, jakiś ruch społeczny, choćby w stanie utajonym i potencjalnym.

Wiemy jednak, że gdy mowa o ciałach niesamodzielnych trudno wyobrazić sobie „my” (istniejące w taki sposób jak choćby „my” Czarnych). Dlatego, mówi Eribon, to inni – przy całej ambiwalencji reprezentacji z zewnątrz, a nie ze środka – muszą stać się ich rzecznikami. Gdy pytam go o to, co właściwie możemy z nimi uczynić, odpowiada: „Ofiary tego systemu, czyli osoby w podeszłym wieku, nie wyjdą na ulice, aby protestować. Bardzo trudno jest zmienić społeczną percepcję (…) Jedyne, co możemy zrobić, to uparcie domagać się od rządów radykalnej zmiany polityki dotyczącej osób starszych, i apelować, aby partie, na które oddajemy głos, uwzględniały te kwestie w swoim programie. Powinniśmy walczyć o to, aby warunki życia, jakie wówczas zastaniemy były lepsze niż te, które były udziałem naszych rodziców. Ale to wszystko jest dość niepokojące i wszyscy wolimy myśleć o czymś innym”.

A jednak musimy: musimy wyobrazić sobie tę trudną niewyobrażalność tego, że nasze ciało dziś – jak mówi Norbert Elias – tak sprawne i syte przyjemnych doznań stanie się odrętwiałe, znużone, nieporadne. Wytrzymać tę myśl, by pomyśleć następną: że nasze ciało utraci fizyczną autonomię i stanie się ciałem zależnym. Bez tego skoku percepcji, zdaje się mówić Eribon, zmiana – także ta, która miałaby objąć nas samych – nie będzie możliwa.

Słowa jak miny

Mimo rozgłosu i aprobaty filozof nie zjednuje sobie wszystkich bez reszty. Zarzuca się mu już choćby to, że całe jego pisanie i styl życia tak wyraźnie sytuuje się na zewnątrz świata, który przedstawia. Bywa mu brane za złe narcystyczne skupienie się na emocjonalnej eksploracji siebie: złośliwi powiedzieliby – nie całkiem bez racji – że nawet pisząc o matce, Eribon tak naprawdę pisze o sobie. Nowa książka nie jest wolna od ech i powtórzeń analiz z Powrotu, miejsc ryzykownych (wyjaśnienia dotyczące pogrzebu matki, na który autor nie przyjechał) czy wątpliwych (czy bowiem uczucia rzeczywiście nie mają w sobie nic indywidualnego i spontanicznego i są ledwie wytworem społecznego, zbiorowego przymusu?). Mimo tych zastrzeżeń Życie…zdecydowanie warte jest lektury.

Foucault powiedział kiedyś, że widzi swe książki jako ładunki wybuchowe, miny. I miał nadzieje, że nimi są. Chciał zawsze „wypychać je trotylem”. Uważał, że dzieło, niczym dynamit, winno wywołać efekt, po czym zniknąć. Jego uczeń i biografista podziela tę nadzieję. I choć to pisanie nie zawsze jest piękne niczym pokaz ogni sztucznych, to miewa siłę. Czy jest to siła taka, o jakiej marzył Foucault – zdolna rozsadzić język francuskiej elity i władzy? Z pewnością nie. Siła tego pisania polega raczej na podsuwaniu języka, który może nam pomóc pojąć to, co niepojęte, na odsamotnianiu i dawaniu znaków, które pozwolą rozpoznać skutki przemocy, a być może – uczynić coś więcej.

Didier Eribon, Życie, starość i śmierć kobiety z ludu, przeł. Jacek Giszczak, Karakter, Kraków 2014

W tekście zacytowano:

Fragmenty rozmów autora z Didierem Eribonem; Didier Eribon, Życie, starość i śmierć kobiety z ludu, przeł. Jacek Giszczak, Kraków 2024, tegoż, Powrót do Reims, przeł. Maryna Ochab, Kraków 2019; Annie Ernaux, Pewna kobieta, [w]: Bliscy, przeł. Agata Kozak, Wołowiec 2022; Michael Foucault, „Nie” dla kompromisów! Krytyka, estetyka, solidarność, przeł. Kajetan Maria Jaksender, Warszawa 2022; Kate Korycki, Anna Zawadzka, Wyjście z „szafy” homoseksualnej, wejście do „szafy” klasowej: O polityce tożsamości i socjologii refleksyjnej Didiera Eribona i Éduarda Louisa: Rozmawiają Kate Korycki i Anna Zawadzka, „Studia Litteraria et Historica” 2018 (7).

Czytaj również:

Polowanie w oceanie Polowanie w oceanie
Opowieści

Polowanie w oceanie

Georges Blond

Będzie to opowieść o walce pewnego wielkiego ssaka z pewnym głowonogiem. Może niezupełnie z tym głowonogiem, co na rysunku Daniela Mroza, ale w końcu „Przekrój” zawsze był kreatywny.

Kaszalot płynął teraz na głębokości siedmiuset do tysiąca metrów. Osiągnął świat ledwie dla nas wyobrażalny, równie obcy człowiekowi, jak najdalsze planety. Płynął wzdłuż grzebieni skalnych wznoszących sią z dna morskiego, przekraczał przełęcze, zanurzał sią w głębokie doliny, których kontury odgadywał nie widząc ich. Od czasu do czasu, niby gwiazdy wynurzające się nagle z czarnej pustki, gdzie nie istnieje nasze słońce, zapalały się świecące ryby. Błysk, smuga, a potem już nic, tylko absolutna ciemność, której samo wyobrażenie przytłacza.

Czytaj dalej