Nie mógł wyjść z zadziwienia, że życie na Ziemi jest tak nieprawdopodobnie zróżnicowane. Opętany ideą odkrywania nowych gatunków, wyruszał w coraz bardziej szalone podróże.
Napisałem [do Darwina] list, w którym wyraziłem nadzieję, że owa idea będzie dla niego tak samo nową, jak dla mnie, i że dostarczy brakującego elementu, który pozwoli wyjaśnić pochodzenie gatunków. Zapytałem, czy jego zdaniem rzecz jest warta przedstawienia panu Charlesowi Lyellowi, który tak pochlebnie wypowiedział się o poprzednim moim artykule.
Alfred Russel Wallace, My life: A record of events and opinions
(Moje życie. Zapis wypadków i przekonań)
Zachwycała go różnorodność życia. Jako dziecko był zbieraczem – skamieniałości, kwiatów, chrząszczy, kamieni – i właśnie w zbieraniu odkrył później sens własnego istnienia. Zmuszony z powodu ojcowskich długów do zarzucenia szkoły w wieku 13 lat, uczył się ze wszystkiego, co wpadło mu w ręce: z gazet i belemnitów, z porzuconych podręczników, z Miltona i Robinsona Crusoe. Niech wielkie umysły z Oksfordu i Cambridge oddają się filozofowaniu. Machinacje kapryśnego Stwórcy, który wymyślił rajskie ptaki, serce umieścił po lewej stronie, a muszle skręcał w prawo, przekraczały jego pojęcie. Ale szukanie! Szukanie było jego powołaniem. Czyż nie usłyszał od frenologa, że będzie wiecznie szukał? Ze wszystkich 27 Gallowskich organów mózgu najbardziej uwypuklone miał obszary perfekcyjności i zachwytu. Kontemplując przyrodę i wszystkie jej permutacje, doznawał ekstazy, która miewała w sobie coś z pożądania.
Swojemu londyńskiemu agentowi Samuelowi Stevensowi wysyłał zbiory przeznaczone dla gabinetów osobliwości oraz miejskich muzeów, a Stevens odsyłał mu środki niezbędne do sfinansowania kolejnych ekspedycji. Z Walii udał się nad Amazonkę, gdzie pszczoły zaplątywały mu się w brodę, a nogi puchły od ukąszeń moskitów. Na Barra hipnotyzował uliczników. Na spokojnych jeziorach São Gabriel wokół jego łodzi krążyły różowe delfiny. Mrówki atakowały jego ptasie skórki, zwłaszcza upodobawszy sobie oczy. Okazy, na których zachowaniu szczególnie mu zależało, zalewał wódką z trzciny cukrowej i nawet gdy po latach, już w podeszłym wieku, rozmyślał o życiu w całym jego imponującym wachlarzu, miało ono dla niego zapach alkoholu. Zanim jako 29-latek powrócił do Anglii, przeżył śmierć brata na żółtą febrę, osiem ataków malarii i zagładę swoich zbiorów w pożarze na Morzu Sargassowym. Do tych nieszczęść miała jeszcze dojść ogólna obojętność, z jaką jego odkrycia przyjmowano w ojczyźnie,