To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Żaden dziecięcy zachwyt ani mistrz lat młodzieńczych. Byli inni. Tak naprawdę El Greco (a właściwie Doménikos Theotokópoulos), chociaż powszechnie znany, funkcjonował w mojej wczesnej świadomości gdzieś na obrzeżu historii sztuki.
Pamiętam, że nie mówiło się o nim poważnie, ale raczej jak o amatorze, jakimś boskim szaleńcu z iskrą talentu, lecz też dużą dozą psychozy i astygmatyzmu. Taki Nikifor sprzed wieków, tylko że zagraniczny, trochę dziwny. Braki w anatomii, proporcjach, perspektywie, wszystko jakoś nie tak. Raczej niepoważny. No i zawsze tylko ci święci i święte, rozciągnięci do granic możliwości, z błyskami w oczach.
Jako nastolatek ciągałem rodziców po włoskich muzeach, po francuskich. Tycjan, Caravaggio, Leonardo. Na Hiszpanię czas przyszedł późno, w sumie niedawno, a do madryckiego muzeum Prado jechałem zobaczyć przede wszystkim Velázqueza i Goyę. I nagle sale wypełnione tymi szalonymi świętymi, tym kolorem bez zahamowań, prosto w oczy. Wszystko wreszcie oglądane z bliska. A później dom-muzeum El Greca w Toledo, El Greco w kościołach w Toledo, Pogrzeb hrabiego Orgaza, Męczeństwo Świętego Maurycego w Eskurialu. Och, cała seria uniesień! Zostałem fanem.
Świętego Marcina z nagim chłopcem zobaczyłem na wystawie w Berlinie. I od razu coś mnie tknęło, że przecież z czymś mi się kojarzy, że jest taki inny ukochany obraz. Oczywiście Picasso. Reprodukcja jego Chłopca prowadzącego konia od dawna ma swoje skromne miejsce na ścianie mojej pracowni. Niby proste skojarzenie, ale nagle wszystko zaczęło układać się w sensowny ciąg. Bo przecież jest dużo El Greca w Picassie, bo to ryzyko podejmowane przez obu do dziś robi wrażenie. Bo przecież to właśnie Otwarcie piątej pieczęci Apokalipsy (Wizja św. Jana), jedno z ostatnich dzieł nierozumianego za życia mistrza, zachwyciło Picassa na tyle, że echa wyraźnie widać w jego Pannach z Awinionu. Czyżbym pokochał El Greca przez Picassa? W sumie to dopiero wiek XX odkrył go na nowo, a może właśnie po raz pierwszy, tak jak powinien, jako praojca nowoczesego malarstwa, ekspresjonizmu, kubizmu. Więc oczywistość, a jednak trochę czasu mi to zajęło.
W sali z malarstwem XVII-wiecznym to właśnie płótna El Greca wyglądają jak namalowane wczoraj, kontrastując z całą resztą. Tak otwarte, tak współczesne, a przede wszystkim nieoczywiste, łatwo prowokują do fantazjowania. Więc patrzę jeszcze raz. Kogo obchodzi, czy Marcin jest święty? Ci chłopcy tacy smutni. Tacy smukli. Tacy młodzi, tacy wrażliwi. Wszystko podskórnie pulsuje, rozciąga się w dowolnym kierunku. Coś musi się wydarzyć. Właściwie wygląda to, jakby bajkowy książę na białym rumaku miał zaraz pochwycić Kopciuszka. Owinięci zielono- złotym szalem odjechaliby razem w dziwną przestrzeń z niebieskiego światła i świecących chmur, opuszczając na zawsze piękne, ale za małe dla nich Toledo, którego panoramę nieodmiennie El Greco umieszczał na horyzoncie. A potem mogłyby być już ekstaza, uniesienie, omdlenie i te błyski w wywróconych do góry oczach.