Kolumna Meret Oppenheim to jedna z najprzedziwniejszych rzeczy, jakie widziałam. Jest w niej wszystko, co dla mnie drogie.
W jakiś dla mnie samej niewytłumaczalny sposób jestem związana emocjonalnie ze Szwajcarią. Może dlatego, że we wczesnych latach 90., jako studentka, jeździłam tam często i oglądałam kolekcje we wszystkich zakątkach tego niewielkiego kraju. Przeżyłam tam pierwsze olśnienia młodej artystki. Podziwiałam (zimno) prace minimalistów i (ze wzruszeniem) – surrealistów i dadaistów. Rysowałam namiętnie horyzont, doliny i wzgórza czarną farbą drukarską, wcierając ją mocno w gruby papier. Krakowska Akademia Sztuk Pięknych, mimo mojej niesłabnącej fascynacji profesorem Nowosielskim, była potwornie nudnym miejscem. Szwajcaria nie była nudna wcale. Była dla mnie oknem na świat.