Empatia ułatwia przetrwanie Empatia ułatwia przetrwanie
i
Henri Matisse, "Taniec" (1909–1910), Ermitaż w Sankt Petersburgu; zdjęcie: domena publiczna
Przemyślenia

Empatia ułatwia przetrwanie

Agnieszka Drotkiewicz
Czyta się 10 minut

O przemocy wobec kobiet i mądrym pomaganiu. Rozmowa z pisarką Wiolettą Grzegorzewską, której nowa książka „Wilcza rzeka” jest oparta na trudnych, osobistych doświadczeniach autorki.

Agnieszka Drotkiewicz: W Twoich książkach zwraca uwagę wrażliwość na przyrodę. Kiedyś słuchałam, jak czytasz swój wiersz o wyspie Wight, na której długo mieszkałaś i wręcz czułam zapach opisywanego przez Ciebie powietrza.

Wioletta Grzegorzewska: Od urodzenia żyłam blisko natury. Raczkowałam w towarzystwie kotów i kurczaków. W gospodarstwie dziadków były krowa, kozy-spryciary, które zjadały mi bieliznę, króliki, kaczki, kury, gołębie, które budziły mnie do szkoły i przez które oblazły mnie kiedyś wszy, bo nieopatrznie ukryłam się w gołębniku. Czasami spałam w klatce z królikami. To ukształtowało moją panteistyczną wrażliwość. Kiedy życie mnie przerastało, uciekałam do lasu, na pola albo do parku. Już na emigracji godzinami wędrowałam z psem po plaży lub wzdłuż Tamizy. Kontakt z przyrodą trzyma mnie w pionie. Nudzę się w muzeach. Wolę spędzać czas na łące i podglądać trzmiele.

Jest takie opowiadanie Izaaka Babla, w którym matka zmusza małego chłopca, żeby został skrzypkiem. Tymczasem chłopiec chce pisać. Prosi o rady znanego w Odessie pisarza. Mistrz powtarza, że jeśli ktoś chce być dobrym literatem, powinien wpatrywać się w przyrodę, poznać nazwy roślin i zwierząt. Dlaczego? Może prawdę o życiu możesz poznać tylko wtedy, kiedy patrzysz uważnie na przyrodę?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W Twojej nowej książce, Wilczej rzece, wspominasz Josepha Conrada, pisarza związanego z morzem. Życie blisko wody jest w Twojej książce ważnym motywem, piszesz m.in. o wilgoci, w różnych kontekstach, także w erotycznym.

Wilczej rzece opowiadam o namiętnej miłości. Lubię opisywać zmysłowe sceny z kobiecej perspektywy. Wilgoć jest dla mnie z jednej strony symbolem życia, wód płodowych i narodzin, z drugiej strony kojarzy mi się z biedą, której wiele razy doświadczałam – naciekami na ścianie, pleśnią, rozpadającym się domem nad stawem, gdzie spędziłam dzieciństwo. Wodę postrzegam jako lustro, przejście, wolność, podróż.

Akwarystyczne opowieści w Wilczej rzece mają związek z tym, że mieszkam w kraju wyspiarzy. Wiele lat spędziłam na małej wyspie w kanale La Manche. Na początku na promach miałam chorobę morską, źle znosiłam rejsy po cieśninie Solent. Teraz jestem jak stara wilczyca morska.

W książce analizujesz swoje małżeństwo i piszesz o nowej miłości. Na czym polega różnica pomiędzy wyobrażoną a dojrzałą miłością?

Gdybyś zadała mi to pytanie kilka lat temu, powiedziałabym, że miłość jest mieszczańskim wymysłem, reakcją biochemiczną, ogłupiającym stanem, w który wpada się w wieku nastoletnim. Tak myślałam, bo wcześniej nie byłam szczęśliwie zakochana. Dopiero po czterdziestce, dokładnie tak, jak bohaterka mojej powieści, znalazłam kogoś z podobną wyobraźnią, temperamentem i wrażliwością. Musiałam chyba dorosnąć do takiej miłości. Tołstoj napisał, że naprawdę kochasz wtedy, kiedy nie masz pojęcia dlaczego.

Wilcza rzeka jest oparta na Twoich doświadczeniach, ale przed chwilą użyłaś sformułowania „moja bohaterka”. Czy uważasz, że sam fakt opisywania czegoś przetwarza to, w jakimś sensie oddziela od rzeczywistości?

Tak myślę. Pisanie powieści jest zawsze tworzeniem nowej rzeczywistości. Narratorka mojej książki to osoba podobna do mnie, z moim życiorysem. Jednak nawet kiedy opisuję wydarzenia, których byłam świadkiem, chcąc nie chcąc, tworzę nową historię. Podam ci przykład: do opisu domu przy Stonefield dodałam młody grab. Na prawdziwej stancji nie było takiego drzewa, ale pozwoliłam mu zakorzenić się w mojej książce, i to wcale nie dlatego, że tak byłoby ładniej. To było irracjonalne i silniejsze ode mnie. Gdybym teraz wróciła do tego domu, to dziwiłabym się, gdzie podziało się moje wymyślone drzewo.

Piszesz o trudnych doświadczeniach, m.in. zmaganiu się z przemocą domową. To wymaga odwagi.

Tak, to jest temat wstydliwy. Musiałam się bardzo obnażyć oraz przyznać się, że nie potrafiłam się z tej przemocy wyrwać. Moje przeżycia były bardziej drastyczne niż te opisane w książce. Oszczędziłam czytelnikom wielu szczegółów. Zmieniłam też imiona kobiet ze schroniska, żeby nie narażać ich na niebezpieczeństwo.

Bohaterka Twojej powieści kilkakrotnie zmienia miejsca zamieszkania ucieka od przemocowego męża,  mieszka w miejscach nieprzyjemnych, niebezpiecznych, brudnych. W każdym z nich zaczyna od sprzątania, które nabiera innego wymiaru. Jest to oczyszczenie czy odzyskanie swojej przestrzeni?

Moja bohaterka sprząta, bo chce oswajać obce, czasem wrogie przestrzenie, próbuje zorganizować życie córce. Myje okna, żeby był lepszy widok, wkłada kwiaty do wazonu w jadalni w przytułku i przygotowuje kuchnię tak, żeby córka mogła tam zjeść obiad. We wszystkich miejscach, gdzie obie były zmuszone zamieszkać, tworzy namiastkę domu.

To pomaga?

Chociaż się starałyśmy, nigdy nie poczułyśmy się w przytułku jak u siebie. Rotacja kobiet jest tu tak duża, że odbieram to miejsce jak tymczasowy obóz dla prześladowanych. Skala przemocy wobec kobiet i dzieci jest tak potężna, że trudno to wyrazić słowami. Nawet w ostatnim czasie media u nas trąbią, że w sąsiedniej miejscowości mąż przemocowiec zabił żonę, która wyszła niedawno z przytułku i próbowała zacząć nowe życie.

Skąd Twoja bohaterka czerpie siłę?

Tego do końca nie wiem. Może, tak jak ja, odziedziczyła ją w genach? Mój dziadek potrafił uciec ze stalagu o zaostrzonym rygorze i przez kilka lat ukrywać się lesie. W tym czasie babcia sama prowadziła gospodarkę i utrzymywała dzieci. Musiała być niezwykle twarda.

Moja bohaterka stara się przetrwać dla córki i dla ukochanego, Marka. Miłość jest dla niej siłą napędową, ale nie sądzę, żeby się poddała, gdyby była sama. Daje radę, nie dlatego że jest psychicznie odporna – jest niedoszłą samobójczynią. W przetrwaniu pomaga jej zdolność zauważania emocji swoich oraz innych. Empatia. To cecha ułatwiająca przetrwanie bardziej niż brutalność i siła.

Historie kobiet, które opisujesz, są bardzo trudne, ale jednocześnie uwagę zwraca potrzeba i umiejętność bliskości, która bywa możliwa nawet w przytułku. Twoja bohaterka „oswaja” małą dziewczynką, co porównujesz do przyjaźni z Małego Księcia. Czy to miejsce może stać się domem?

Opisywany przeze mnie przytułek, w którym mieszkałam, nie mógł być moim domem. Zabraniają tego przepisy. Niektórych przebywających tam kobiet mogą poszukiwać sekty religijne, gangi, mężowie psychopaci, więc jest on kryjówką, noclegownią, której nie ma na mapie czy w książce telefonicznej.

Dom to przestrzeń symboliczna, miejsce, gdzie mogłabym mieszkać ze swoim psem i kotem, zapraszać przyjaciół. W schronisku nie tylko nie jestem oficjalnie zameldowana, mam status bezdomnej, ale też nie wolno mi tu nikogo zaprosić, zamawiać taksówki czy jedzenia na wynos. Reguły w brytyjskich schroniskach są tak restrykcyjne, jak klasztorze.

Oczywiście te miejsca są bardzo potrzebne, ale moim zdaniem nie są jeszcze dobrze zorganizowane.

Co konkretnie szwankuje?

Kiedy policja przywiozła mnie tu w środku nocy, byłam przerażona – porozrzucane śmieci, lepiące się stoły i krzesła, piętrzące się naczynia na szafkach, w zlewie, pomazane ściany. Trudno to opisać. Brakuje personelu i pomocy psychologicznej, więc mieszkające tu kobiety korzystają z używek, narkotyków i psychotropów. Założę się, że okoliczni dilerzy dobrze znają nasz „dom kobiet” – często słyszę, jak w sąsiednich pokojach buczą w nocy telefony, a potem trzaskają drzwi.

Poznałam tu autystyczną dziewczynkę z karaibskiej rodziny, pozostawioną samą sobie. Była niewiarygodnie brudna, rozczochrana, miała objawy choroby sierocej, próbowała dotykać moich piersi, czasem zasypiała na ziemi. Jadła wtedy, kiedy jej siostra, niewiele od niej starsza, coś jej ugotowała. Zaopiekowałam się nią, bo szefowa ośrodka przechodziła obok niej obojętnie.

Przez jakiś czas mieszkała z nami kobieta w stanie psychozy. Gdyby miała broń, mogłaby zastrzelić siebie lub inne rezydentki.

Ta willa, obrośnięta nagietkami jak grób, będzie mi się kiedyś śniła w koszmarach. Kobiety w trudnych warunkach potrafią się wspierać, ale przy okazji potęgują też swoje traumy. Jeśli będziesz w schronisku za długo, twój mózg napęcznieje od tragicznych historii jak balon. Myśl, że inni mieli jeszcze gorzej, nie przynosi ulgi. Przeciwnie.

Co można więc zrobić, by usprawnić funkcjonowanie takich schronisk?

Lepiej lokować fundusze – fundacja prowadząca schronisko, w którym mieszkam, dostaje na mnie co miesiąc 900 funtów, plus pobiera ponad 130 funtów z mojego konta. Za takie pieniądze urząd mógłby mi wynająć umeblowane, luksusowe mieszkanie. Ważne jest by odpowiednio szkolić kadry. Schronisk dla kobiet nie powinni prowadzić tak zwani „menadżerowie społeczni”, którzy zajmują się głównie zamawianiem papieru toaletowego i mydła odkażającego na alkoholu, które potem rezydentki skrycie podpijają. Potrzebna jest pomoc psychologiczna – maltretowane latami kobiety z zespołem stresu pourazowego i objawami depresji są wysyłane do lekarza rodzinnego.

Firmy i restauracje sieciowe, które w schroniskach i w bankach żywności pozbywają się przeterminowanego jedzenia, powinny być piętnowane. Za to farmerów, którzy dzielą się z nami nadmiarem świeżych warzyw i owoców, chętnie bym wyściskała w podzięce. Powinni dostać ulgi podatkowe i medale od premiera.

Do koszy i pojemników dla biednych, ustawionych w supermarketach, nie wrzucajcie aluminiowych puszek i konserw, jak na wojnę. Dzieci tego nie chcą i nie powinny jeść. Można się dzielić ryżem, kaszą, mąką, cukrem, podpaskami. Rzeczami, które sami chcielibyście dostać, by przetrwać trudny czas. W świecie galopującego kapitalizmu każdy może stać się biedny i bezdomny.

Jak skuteczniej pomagać ofiarom przemocy?

Wszystkie państwa powinny respektować zapisy konwencji stambulskiej, opracowanej przez Radę Europy jako narzędzie przeciwdziałania m.in. przemocy domowej. Żaden rząd nie powinien jej wypowiadać ani likwidować –  jak u nas w Polsce – telefonów zaufania. A opowieści ofiar przemocy powinny, jak ruch #metoo, stać się przedmiotem debat społecznych. Moim zdaniem, przemoc domowa wciąż jest tabu, nawet w Zjednoczonym Królestwie. Kobiety, tak jak ja kiedyś, wstydzą się o tym mówić.

Wilcza rzeka, Wioletta Grzegorzewska, wyd. W.A.B. 2021

Czytaj również:

Sojuszniczki Sojuszniczki
i
Autumn Peltier; zdjęcie: Linda Roy; dzięki uprzejmości Stephanie Peltier
Marzenia o lepszym świecie

Sojuszniczki

Aleksandra Lipczak

Są nastolatkami i jak wiele ich rówieśniczek starają się ocalić planetę. Mówią, że już samo dorastanie w rdzennych społecznościach obu Ameryk to aktywizm klimatyczny. Wnoszą do niego nową jakość: Ziemia jest dla nich świętością, wodę nazywają „niebieskim złotem”, a życia uczą się od innych istot żywych.

Kiedy ośmioletnia Autumn Peltier wybrała się do łazienki w czasie Ceremonii Wody, na którą przyjechała z rodzicami do rezerwatu Serpent River, była wstrząśnięta. Dlaczego na terenie rezerwatu zamieszkanego przez rdzenną społeczność nie można pić wody z kranu? Co to znaczy, że jest toksyczna? – wypytywała mamę. Dla niej, dorastającej we wspólnocie Wikwemikong nad brzegiem jednego z Wielkich Jezior i wychowanej w przekonaniu, że woda jest świętością, był to prawdziwy szok.

Czytaj dalej