Energetyka psychiczna rocka Energetyka psychiczna rocka
Przemyślenia

Energetyka psychiczna rocka

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 2 minuty

Ciekawa publikacja Stevena Jonesa, od lat wyjaśniającego zjawisko muzyki rockowej od strony psychologicznej czy też, mówiąc słowami autora: od strony „energetyki psychicznej”.

Niektórzy być może zauważyli, że utwory przynależące do wspomnianego gatunku muzycznego dzielą się na dwie grupy: ekstatyczne i smutne. Albumy i koncerty zawsze zawierają kompozycje przynależące do jednej z tych kategorii.

Po mocnym szaleństwie – wywołanym brzmieniem gitary elektrycznej, szybkimi uderzeniami perkusji, wokalem z pogłosem, słowem, środkami, dzięki którym słuchacze niemal wyskakują z butów – zawsze musi nastąpić nuta melancholii, często przy użyciu minimalnego instrumentarium, samej gitary akustycznej i spokojnego śpiewu poświęconego zagadnieniom erotycznym lub religijnym. Pomiędzy tymi dwiema skrajnościami właściwie nie ma niczego pośredniego.

Steven Jones, tłumacząc ten fenomen, odwołał się do starożytnej filozofii chińskiej i podziału na yinyang. Po okresie ognia, ekstatyczności (yang) zawsze musi przyjść woda i spokój, to, co ciemne (yin), i vice versa.

Innymi słowy, kiedy fani muzyki rockowej się wyszaleją, nie mają już na nic energii – pozostaje tylko smutek za nieokreślonym. Z drugiej strony, nie można się smucić w nieskończoność: po uświadomieniu sobie tego faktu przychodzą bachanalia.

Bo czyż potrafimy wyobrazić sobie uczestnika Woodstock, który z wywieszonym językiem podskakuje pod sceną do końca świata? Nie, w końcu musi usiąść przy ognisku, zamknięty w sobie i nostalgiczny. I czyż potrafimy sobie wyobrazić, by wysiedział przy ognisku do końca świata?

Czy zatem słuchanie tego rodzaju muzyki jest szkodliwe? Jones odpowiada, że niekoniecznie, albowiem elementy yinyang można znaleźć nawet w zachowaniu wędkarza.

Podsumowując, publikacja Jonesa rzuca cenne światło nie tylko na zjawisko rocka, lecz także na wiele wymiarów współczesnej kultury.

 

Czytaj również:

Mistrz Twardowski i lubieżne widmo Mistrz Twardowski i lubieżne widmo
i
ilustracja: Dennis Wojda
Doznania

Mistrz Twardowski i lubieżne widmo

Tomasz Wiśniewski

Czyli powiastka z księżycowym morałem.

Nikt nie wie, gdzie i kiedy dokładnie urodził się Jan Twardowski; wiadomo tylko, że pewnego jesiennego dnia 1544 r. kołyska z niemowlakiem została podłożona pod drzwi płockiej plebanii z karteczką: „Oto Jan Twardowski, przyszły święty”. Proboszcz, człowiek dobry i przekonany zapowiedzią świętości, w pewnej niewygodzie wychował Twardowskiego; niewygodzie, ponieważ mówiono w całym regionie, że w rzeczywistości było to jego dziecko, co nie było prawdą. Twardowski jednak tę niewygodę odczuł na swojej wrażliwej duszy; być może to dystans przybranego ojca był powodem, dla którego symbolicznie go zdradził, kiedy wchodząc w dorosłość, zrezygnował z katolicyzmu.

Czytaj dalej