
Na zapleczu galerii Raster rozgrywa się intymny spektakl voodoo – czuły i wywołujący egzystencjalne ciarki. W świecie zasypanym przez powierzchowne wizerunki Aneta Grzeszykowska potrzebuje zaledwie 25 zdjęć, by zabrać nas w naprawdę głęboką podróż. Odbywamy ją, idąc tropem pewnej małej dziewczynki i jej lalki, której podobieństwo do autentycznej osoby jest zamierzone i nieprzypadkowe.
Co by było, gdyby matka była lalką w rękach dziecka? Czy lalki mają duszę? Czy mają ją fotografie? Co do fotografii, to Anecie Grzeszykowskiej wystarcza ich zaledwie 25, aby zabrać nas w naprawdę daleką, a właściwie głęboką podróż. To jedna z tych wypraw, na końcu których podróżująca osoba może spotykać samą siebie. Albo swojego sobowtóra. Albo, jak w przypadku Grzeszykowskiej, własną córkę wiozącą na brzeg głębokiego jeziora lalkę-kukłę, która wygląda jak (nie)żywa i do złudzenia przypomina artystkę.
Fotografia kradnie fotografowanemu duszę. Ludzie nowocześni śmiali się z tego przeświadczenia mieszkańców krain, których kolonizowali nie tylko przemocą, ale również za pomocą kamer. Śmiali się oczywiście nieszczerze; wszyscy wiedzą przecież, że fotografia jak najbardziej zabiera ludziom duszę. Człowiek nie ma duszy? Zgoda,