Fetysz Fetysz
i
Aneta Grzeszykowska, "Mama #40", 2018 r., zdjęcie: dzięki uprzejmości Galerii Raster
Przemyślenia

Fetysz

czyli Mama, „Mama” i córka
Stach Szabłowski
Czyta się 9 minut

Na zapleczu galerii Raster rozgrywa się intymny spektakl voodoo – czuły i wywołujący egzystencjalne ciarki. W świecie zasypanym przez powierzchowne wizerunki Aneta Grzeszykowska potrzebuje zaledwie 25 zdjęć, by zabrać nas w naprawdę głęboką podróż. Odbywamy ją, idąc tropem pewnej małej dziewczynki i jej lalki, której podobieństwo do autentycznej osoby jest zamierzone i nieprzypadkowe.            

Co by było, gdyby matka była lalką w rękach dziecka? Czy lalki mają duszę? Czy mają ją fotografie? Co do fotografii, to Anecie Grzeszykowskiej wystarcza ich zaledwie 25, aby zabrać nas w naprawdę daleką, a właściwie głęboką podróż. To jedna z tych wypraw, na końcu których podróżująca osoba może spotykać samą siebie. Albo swojego sobowtóra. Albo, jak w przypadku Grzeszykowskiej, własną córkę wiozącą na brzeg głębokiego jeziora lalkę-kukłę, która wygląda jak (nie)żywa i do złudzenia przypomina artystkę.

Fotografia kradnie fotografowanemu duszę. Ludzie nowocześni śmiali się z tego przeświadczenia mieszkańców krain, których kolonizowali nie tylko przemocą, ale również za pomocą kamer. Śmiali się oczywiście nieszczerze; wszyscy wiedzą przecież, że fotografia jak najbardziej zabiera ludziom duszę. Człowiek nie ma duszy?

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Jak krwawią artystki Jak krwawią artystki
i
Karolina Jabłońska, "Bogini", 2018, olej, płótno, Dzięki uprzejmości artystki i prywatnej kolekcji
Przemyślenia

Jak krwawią artystki

czyli malarstwo było mężczyzną, ale już nie jest
Stach Szabłowski

Gdyby ta wystawa była piosenkarką, brzmiałaby jak Beyoncé. A może raczej jak Cardi B? Albo jak sekspozytywna malarka, która wpływa do Muzeum nad Wisłą na fali czwartej fali feminizmu? W dodatku ta fala zrobiona jest nie z wody, tylko z farby. A farba, jak wskazuje tytuł, znaczy krew.

Farba znaczy krew to wystawa, na której kilkadziesiąt artystek z kraju i ze świata pokazuje, jak kobiety dokonały zuchwałego przejęcia malarstwa.           

Czytaj dalej