Film o Włoszech
Przemyślenia

Film o Włoszech

Anna Wyrwik
Czyta się 2 minuty

Zdrajca Marca Bellocchia jest filmem o mafii w zupełnie innym stylu. To w pełni włoski film, w ogóle nie amerykański, nie Martin Scorsese i nie brawurowe sceny z Joem Pescim czy nowojorski styl Roberta De Niro. Nie ma tu takiej typowej mafijnej akcji, bo rzecz zaczyna się właściwie wtedy, kiedy mafia się kończy. Zdrajca to historia Tommasa Buscetty, członka cosa nostry, który się jej postawił i został informatorem władz włoskich i amerykańskich.

Ten film jest nakręcony w stylu lat 80. czy 90.: mamy montaż dobrany do takiej właśnie, trwającej ponad 20 lat i skaczącej w niedługie retrospekcje historii, wspomagany podpisami, by wiadomo było kto, co, kiedy, gdzie – bo to przecież na faktach. Jak większość włoskich filmów rozpoczyna się przyjęciem pełnym bawiących się bohaterów z włoską muzyką w tle. W ogóle muzyka robi tu dużo. Jak cały film jest w starym stylu, klasyczna, zawsze idealnie oddająca klimat chwili, czasem lekko buduje napięcie albo je rozładowuje, nie narzuca się. Akcja po części dzieje się na sali sądowej podczas Maksiprocesu z lat 1986–1987, kręconego z dbałością o każdy szczegół, by oddać idealnie ten prawdziwy. Zarówno na sali, jak i wW całym filmie, ale i na sali najlepiej pokazany jest ten włoski ferment. „Oni” cały czas krzyczą, nie mówią, przekrzykują się, a do tego po sycylijsku, z tym takim swoim zaciąganiem. To głównie zasługa aktorów, którzy wyglądają jak żywcem wyjęci z tamtych lat (brawo charakteryzacja i casting), tacy właśnie mafiosi – grubi, z krzywymi brwiami nad spod byka patrzącymi oczami (jak charakterystyczny Nicola Calì w roli Tota Riiny), chudzi z dłuższymi włosami (Fabrizio Ferracane jako Pippo Calò czy Luigi Lo Cascio jako Totuccio Contorno) i cała reszta, a przede wszystkim kobieciarz, główny bohater w stylu latino Pierfrancesco Favino jest w swej roli świetny. To na nim opiera się ten film i też on ze swojego zadania wywiązuje się znakomicie, a jego spokój schowany za przeciwsłonecznymi okularami i łagodnym uśmiechem długo pozostaje w pamięci.

Zdrajca jest przede wszystkim filmem o tęsknocie. Buscetta tyle razy wypowiada słowo „honor”, że za każdym ma ono większą moc. To tęsknota za starą cosa nostrą, gdy liczył się właśnie przede wszystkim honor, za tą, której Buscetta jako dzieciak przysięgał wierność, a na której teraz postanowił się zemścić, bo odeszła od swoich ideałów i wartości, a do tego zabiła jego synów. Palermo światową stolicą handlu heroiną? No tak było, ale jakżeż trudno sobie wyobrazić tych włoskich wujków robiących deale z facetami z Narcosów. Włoska mafia to przecież nie bez powodu jeden z największych bohaterów kina. To z jednej strony sympatyczni panowie z brzuszkami opiętymi koszulkami z krótkim rękawem, pod których kołnierzykami błyszczą łańcuszki, mlaskający mięsem w sosie pomidorowym, albo takie chudzielce z wytrzeszczonymi oczami w za dużych marynarkach. Nawet jak zabijali, kradli i zdradzali, to przecież wracali do domów, do żon (które też sobie nie dawały w kaszę dmuchać) i gromadek dzieci, do tych matek grubych, co robią najlepszą pastę na świecie i trzymają w ryzach swoich chłopców, do kościołów z mafijnymi kapelanami i restauracji, w których siedzieli grupami, wcinając potrawy, siorbiąc napoje, paląc papierosy albo cygara i rozprawiając o interesach, gdy na stołach leżały upaćkane tłuszczem pistolety. Z drugiej strony był zawsze jakiś romantyzm: rodzina jest święta, liczą się honor, przyjaciele, wierność. No i Włochy.

Zdrajca jest filmem o tęsknocie za tamtymi czasami, za starą Sycylią. Buscetta na przymusowej imigracji tak tęskni, że życie by ryzykował, byleby tylko zjeść znowu „galetao w Mondello”, dzielnicy Palermo. Ale tęsknota jest dlatego, że to było, a nie jest, bo się zmieniło i w Zdrajcy nie trzymamy już strony mafii, nie lubimy ich, to nie są fajni, honorowi wujkowie, tylko niegodne gnidy z $ w oczach, więc trzymamy stronę „kapusia” i „szczura”, jak go nazywają dawni przyjaciele, bo jest symbolem tamtych czasów, ostatnim honorowym. Zdrajca to hołd oddany Sycylii (a przez to i całym Włochom) takiej, gdzie to na rodzinnych przyjęciach z kilkanaściorgiem dzieci i kilkudziesięcioma wnukami się tańczy i śpiewa.

 

Czytaj również:

Film o dzieciństwie
Przemyślenia

Film o dzieciństwie

Anna Wyrwik

Shia LaBeouf to taki typ aktora, którego świat zna dzięki takim seriom, jak TransformersIndiana Jones, ale który gra też w kinie tak zwanym ambitnym, niezależnym. To taki typ aktora, że plotkarskie portale co chwila rozpisują się o jego alkoholowo-rozbojowych ekscesach, a portale modowe o wymyślnym hip stylu, podczas gdy on wygląda jak student dziewiątego roku socjologii, który właśnie wyszedł po klina do spożywczego za rogiem. Ten Shia LaBeouf trafił ostatnio po raz kolejny na odwyk czy jakiś tam program antyuzależnieniowy i w ramach tego programu napisał scenariusz o swoim życiu. To jeden z niewielu aktorów, dla którego zawsze pójdę na film.

Więc jak ujrzałam go w zapowiedzi Honey Boy (nie chcę używać polskiego tytułu Słodziak, bo jest słaby i brzmieniowo fatalny), od razu wiedziałam, że ten film zobaczę. Tym bardziej, że sam trailer jest tak świetny, że powinien być pokazywany jako wzór dla innych trailerów.

Czytaj dalej